sobota, 29 marca 2014

20. Przymiarka

-Kochanie?
-Tak?
-Ale nie jesteś na mnie zły za to co wygadywałam… no wiesz… wtedy w parku? – wracaliśmy właśnie z Tropical Island moim nieziemskim samochodem, jednak uparłam się, że w tą stronę jeszcze nie chcę go prowadzić. Nie tak od razu, bo jak znam własne szczęście zaraz władowałabym się w jakieś wielkie drzewo. Spędziliśmy tam cudowne chwile razem, jednak stwierdziłam, że chyba powinnam go jednak też przeprosić za to, co zaszło
-Musimy do tego wracać? – powiedział rozbawiony. Przyznaję, że nie pamiętam wielu rzeczy, z tego, co mówiłam, ale wiem, że było to totalnie od rzeczy, a patrząc na mojego narzeczonego doszłam do wniosku, że tak sięgając myślami wstecz, musiało być to dość komiczne
-No tak… No bo wiesz, że byłam trochę… - delikatnie powiedziane – wkurzona no i tak jakoś wyszło…
-Taak…? – Bill wyraźnie bawił się tym, że naprawdę chciałam go przeprosić. Po prostu zaczęłam się trochę plątać…
-No przepraszam cię, więcej nie kupię pierwszego lepszego taniego wina z kiosku, może być? – mój ukochany spojrzał na mnie, na chwilę spuszczając wzrok z drogi i chwycił mnie za rękę
-Skarbie, wiesz, że się na ciebie nie gniewam, ale obiecaj mi, że to był ostatni raz, dobrze?
-Obiecuję – uśmiechnęłam się do niego. Wiedziałam, że nie będzie robił więcej problemów z tego powodu, jednak wolałam mu wszystko wyjaśnić. To znaczy jest jeszcze jedna sprawa, ale jeśli to prawda, to wolałam nie poruszać tego tematu. Jak przez mgłę kojarzyłam, że podczas mojego tymczasowego stanu nietrzeźwości wymówiłam imię Martina… Właśnie problem polegał na tym, że nie byłam stuprocentowo pewna czy to się wydarzyło naprawdę czy tylko mi się wydawało. Z jednej strony Bill był cos za spokojny, ale z drugiej może po prostu nie chciał do tego wracać. Mniejsza z tym, liczy się to, że po naszej dość groźnie wyglądającej kłótni (chyba jednej z poważniejszych) wszystko wróciło już do normy.
-Bill, mam genialny pomysł!
-No co znowu…? – zapytał, lekko sceptycznym tonem
-Jeszcze nie jest tak późno, a już dawno miałam jechać z Tomem na ostatnią przymiarkę garnituru…
-Zuza, on nie jest małym dzieckiem, potrafi sam dobrać sobie garnitur…
-Tak, jasne, a potem twój własny świadek wystąpi w jakichś spodniach XXL z krokiem w kolanach. Po moim trupie. – nie zamierzałam dopuścić do tego, żeby starszy pan Kaultiz wyglądał na moim ślubie jak ostatnia fleja. a poza tym, miałam pewien plan…
-ale teraz? – dopytywał się Bill
-A kiedy? Proszę… Jedź pod tamten butik, a ja zadzwonię do twojego brata – powiedziałam zadowolona z siebie, a mój narzeczony, chcąc nie chcąc skręcił w odpowiednią drogę, a ja wyjęłam komórkę i wybrałam numer. Wiedziałam, że nie będzie lekko i nie pomyliłam się. Gitarzysta za nic nie chciał ruszyć się z domu, jednak po dłuższym wykładaniu moich argumentów w końcu się poddał i stwierdził, że zaraz będzie.  Czyli coraz więcej rzeczy mieliśmy załatwione. Zarówno moja sukienka jak i garnitur Billa od dłuższego czasu były perfekcyjnie dopasowane. Prawie wszystko w kwestii organizacji, zaproszeń… Jedyne co mogło zakłócić nasze szczęście to dziennikarze czający się dosłownie wszędzie. Ale w sumie nie powinnam narzekać – wiedziałam na co się decyduję. Kiedy zgodziłam się zostać jego żoną, pamiętam jak dość długo rozmawiałyśmy z Mają czy na pewno chcę się ładować w to wszystko. Oczywiście wiedziałam, że to uczucie jest silniejsze niż jacyś tam paparazzi. Teraz też tak myślę.
-No to jesteśmy – usłyszałam po kilku minutach głos mojego ukochanego – To poczekam na ciebie…
-Wiesz co, kotku, jedź do domu – spojrzałam na niego – nie wiem ile to potrwa, a później, mam nadzieję, odwiezie mnie twój brat…
-Jesteś pewna? – nie był do końca przekonany
-Tak, musisz sprawdzić czy wszystko tam jest w porządku. Jedź – i pocałowałam go w policzek
-Uważaj na siebie – odpowiedział i przekrzywił głowę tak, że nasze usta na chwilę się spotkały – Bierzesz na siebie dość trudne zadanie
-Wbić Toma w coś eleganckiego? Zobaczę, co da się zrobić – uśmiechnęłam się do niego ostatni raz, wyszłam z samochodu i udałam się do butiku. Kiedy weszłam do środka, okazało się oczywiście, że muszę jeszcze poczekać na mojego przyszłego szwagra. Z westchnieniem podeszłam do znajomej ekspedientki, która natychmiast mnie rozpoznała i powiedziałam, co mnie tutaj sprowadza. na szczęście z grubsza było to ustalone, teraz miała być taka przymiarka ostateczna. Kiedy wszystko było gotowe, a gitarzysty cały czas nie było nigdzie widać, zaczęłam przechadzać się po sklepie, tak po prostu, w celu obejrzenia wystawionych kreacji. Niektóre były naprawdę nieziemskie i obiecałam sobie, że jak tylko wrócimy z naszej planowanej podróży (nawiasem mówiąc nie miałam pojęcia gdzie się udajemy) to muszę się tu wybrać z moim ukochanym. Nagle drzwi salonu się otworzyły i do środka wszedł Tom.
-Zuzka, to naprawdę nie mogło poczekać…?
-Hej Tom, też się cieszę, że cię widzę – podeszłam do niego – A poza tym to nie marudź, niby na kiedy ty to chciałeś odkładać? – A kiedy chciał odpowiedzieć – cicho. Pytanie retoryczne. A teraz marsz przymierzać garnitur!
-W co ten mój brat się pakuje… - mruknął, wlokąc się do przymierzalni
-Wiem, wiem jestem zła i okropna – zaśmiałam się. Jednak okazało się, że moje działania do tej pory były skuteczne. Gitarzysta już po kilku minutach stał przede mną w eleganckim, czarnym garniturze
-Czuję się jak idiota… - zaczął narzekać, patrząc na swoje odbicie w lustrze. No faktem było, że nie był to za częsty widok, ale muszę przyznać, że Tom prezentował się naprawdę dobrze
-Ej, nie jest tak źle jak myślałam… - podeszłam do niego – Tylko wiesz co… ta marynarka…
-Co z nią nie tak?
-Przestań wreszcie narzekać! Może spróbuj… - podeszłam do sprzedawczyni, która podała mi kolejną czarną marynarkę, trochę inną od tej pierwszej – tą
-Czy ty widzisz pomiędzy nimi jakąkolwiek różnicę? – nie pamiętam, żeby ostatni raz tak zrzędził. Podałam mu jeszcze kilka marynarek, które równie chętnie przymierzył, aż w końcu spojrzałam na niego i wiedziałam, że wreszcie trafiliśmy
-Tak! Kaulitz, o to chodziło!
-Jesteś pewna… Dalej czuję się jak debil…
-Tom, przestań wreszcie marudzić, co?
-No dobrze, przepraszam. Ale jesteś pewna, że to dobrze wygląda? – jeszcze raz spojrzał na swoje odbicie
-Stuprocentowo. Wyglądasz świetnie, wierz mi, wiem co mówię. Ale jeszcze… - przyszedł czas na mój plan – musimy wybrać ci krawat. To znaczy musisz go po prostu założyć, bo on jest już dawno wybrany – Tom znów westchnął niecierpliwie a ja podeszłam do jednej z ekspedientek. Kiedy zobaczył, co przyniosłam…
-Że co?! No chyba sobie jaja robisz?! Ja mam włożyć tą różową szmatę?!
-Kulitz, idioto, po pierwsze to nie jest różowy, tylko lawenda  – idealnie dobrana lawenda – A po drugie to nie masz w tej kwestii nic do gadania – podeszłam do niego i zawiązałam krawat, dając tym samym do zrozumienia, że nie uznaję sprzeciwu
-Wyglądam jak ciota – kompletnie się załamał
-Tom, kochanie moje, albo natychmiast przestaniesz marudzić i grzecznie pójdziesz z tymi rzeczami do kasy…
-albo…
-Albo w tej chwili zmieniam świadka!!! – chcąc nie chcąc gitarzysta powlókł się do kasy i grzecznie wszystko kupił. lawendowy krawat też.