piątek, 21 listopada 2014

30. Już zawsze razem...

- Jeszcze sekunda... - powiedziała Maja układając fałdy mojej sukni. Nadeszła ta chwila. Stałam w sypialni, którą dzieliłam z facetem, który już za godzinę miał stać się formalnie i oficjalnie moim mężem, przed wielkim lustrem, w pięknej sukni ślubnej. Szczerze mówiąc, stresowałam się jak jasna cholera, w sumie sama nie bardzo wiem czym. A przy tym byłam tak nieopisanie szczęśliwa... Niby wiem, że teoretycznie niewiele się zmienia, poza kolejnym członem w nazwisku, bo mieszkamy i żyjemy razem już od jakiegoś czasu, jednak to nie przeszkadza temu, żeby był to najważniejszy dzień mojego życia. - Gotowe - oznajmiła przyjaciółka z uśmiechem. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam całkiem gotową na ślub pannę młoda z lekkim przerażeniem w oczach, które jednak nie przesłaniać bezgranicznego szczęścia - ślicznie wyglądasz - powiedziała Maja, cały czas się uśmiechając
-No chyba nie najgorzej... - odpowiedziałam, będąc tak naprawdę bardzo zadowolona w efektów pracy przyjaciółki, kosmetyczki i fryzjerki -Maja... powiedz mi, że to, że Bill widział już suknię nie przyniesie żadnego pecha...
- Jakiego pecha? Wszystko wyjdzie perfekcyjnie..- w tej chwili uświadomiłam sobie, że nie byłam jedyną zestresowaną w tym pomieszczeniu osobą
-Hej, Majka, co się dzieje. ..?
-Nic takiego,  po prostu... - i teraz do mnie dotarło
-Maja, nie denerwuj się, chyba to ja tutaj powinnam się stresować?  musisz wystać koło niego tą godzinę i nic więcej,  ok? Obiecuję,  nic więcej...
-W końcu pierwsze spotkanie mamy już za sobą... No ale dość tego,  limuzyna czeka, Twój książę z bajki pewnie też. - i w tej chwili złapała tył mojej sukienki,  by ułatwić mi dojście do auta.  - idziemy. Tylko byśmy spróbowały się spóznić, a Twój zakochany Niemiec od razu wpadnie w regularną histerię…
-Chodźmy  już,  co? - powiedziałam ze śmiechem i obydwie lekko zestresowane,  jednak mimo wszystko w szampańskich nastrojach, już po chwili siedziałyśmy w limuzynie, obserwując nasz znikający za rogiem dom. Nieuchronnie zbliżałam się do najważniejszego momentu mojego życia.

Przed kościołem

-Jezus Maria,  ile ludzi... - Maja miała rację. Pod kościołem zdążył zgromadzić się już tłum gości,  członków rodziny, zwykłych ciekawskich i oczywiście paparazzi, którzy za nic w świecie nie mogli przegapić takiego wydarzenia, jak ślub Billa Kaulitza. Normalnie doprowadzało mnie to do szału, jednak dzisiaj, szczerze mówiąc, miałam to gdzieś. Spojrzałam przez okno na zebranych, wśród których udało mi się dostrzec moich rodziców, babcię z dziadkiem, rodziców mojego narzeczonego i grupę rozentuzjazmowanych fotografów, gotowych oddać wszystko, żeby mieć jak najlepsze ujęcia z ceremonii ( swoją drogą miałam nadzieję, że jakimś cudem uda się ich nie wpuścić do środka). – To co, gotowa? – zapytała moja najlepsza przyjaciółka, ściskając mnie za rękę
-Ani trochę… - odpowiedziałam automatycznie, jednak wzrokiem cały czas szukałam mojego narzeczonego, którego nigdzie nie mogłam dostrzec… W tej chwili Maja wysiadła z samochodu i podeszła do drzwi z mojej strony, szofer otworzył je przede mną, a ja, korzystając z pomocy przyjaciółki, lekko chwiejąc się na niebotycznych obcasach, wysiadłam z pojazdu, czemu towarzyszył niezwykle głośny wiwat zgromadzonych.  – Majka, gdzie jest…? – jednak nie było mi dane dokończyć zdania, gdyż od razu podbiegła do mnie moja mama, cała we łzach
-Kochanie, jak pięknie wyglądasz… - chyba trochę za bardzo się wzruszyła
-Mamo, nie płacz proszę…
-Przepraszam cię, skarbie, ale jak sobie pomyślę, że jeszcze przed chwilą byliśmy z ojcem wzywani do dyrektora w podstawówce, a teraz, za chwilę wychodzisz za mąż… - ech, cała mama. Zawsze wszystkim się przejmowała, zapominając przy tym, żeby panować nad emocjami. Chociaż myślę, że dziś ją rozumiem, w końcu nie codziennie jedyna córka bierze ślub.
-Zuzanno, ale pamiętaj – dołączył do nas ojciec – Jeżeli tobie chociaż włos z głowy przez tego Niemca spadnie, a ja się o tym dowiem to nogi z d…
-Synu, zachowuj się przecież, nie psuj dziewczynie takiej chwili! – to dziadek, wyjątkowo odświętnie jak na starego wojskowego ubrany, postanowił zainterweniować – No, moja panno, mam nadzieję, że nie zapomnisz o starym dziadku…
-Nie ma takiej możliwości – powiedziałam z uśmiechem, szczęśliwa, że są tu wszyscy moi najbliżsi i kiedy przytulałam równie wzruszoną jak moja mama wycałowującą mnie babcię, wreszcie go zobaczyłam. Stał lekko na uboczu (centrum wydarzeń był obecnie mój przyjazd i powitanie z rodziną),  jak zwykle olśniewając wyglądem (co zresztą od zawsze powtarzam). Ku mojej lekkiej uldze, naczelny niemiecki rockman specjalnie na dziś zrezygnował z ostrych, lekko kontrowersyjnych akcentów, na rzecz klasycznego, eleganckiego smokingu. Kiedy uchwycił moje spojrzenie, na jego twarzy od razu zagościł promienny uśmiech, a ja mogłabym przysiąc, iż oboje odczuliśmy wielką ulgę, że żadne z nas jednak się nie rozmyśliło i ceremonia odbędzie się z godnie z planem. Uwolniwszy się wreszcie od wzruszonej rodziny, bardzo powoli (długa suknia i naprawdę wysokie szpilki zdecydowanie utrudniały poruszanie się) podeszłam do swojego ukochanego. Kiedy już znalazłam się obok niego, czyli tam, gdzie miałam zostać już na zawsze, on dotknął mojej twarzy i spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy
-Jednak przyszłaś – powitał mnie niekonwencjonalnie, nie spuszczając wzroku
-No tak jakoś, stwierdziłam, że wpadnę – odpowiedziałam z uśmiechem i nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Goście zareagowali na nasze zachowanie głośnym aplauzem, zewsząd rozbłysły dziesiątki fleszy, tylko Majka zaczęła walić mnie niecierpliwie torebką w ramię
-Czy wy nie możecie chwilę zaczekać? – spojrzała na nas sceptycznie – Przypominam, że nie jesteście sami – i kiedy upierdliwość mojej przyjaciółki stała się nie do zniesienia, niechętnie oderwaliśmy się od siebie, jednak Bill od razu objął mnie w pasie.
-No już, już… Kochanie, gdzie jest Tom? – zapytałam narzeczonego, świadoma, że to pytanie może nie spodobać się Majce, jednak brat mojego przyszłego męża był dość znaczący na ceremonii, więc tym bardziej zdziwiło mnie to, że nigdzie nie mogłam go dostrzec
-Y.. No.. Więc… On zaraz będzie… - Coś kręcił
-Jak to zaraz będzie? Przecież mieliście przyjechać razem…
-No tak… I on mnie przywiózł… Ale… Przypomniał sobie…
-O czym?? – ja wiedziałam, że coś się musi pokręcić, tylko jeszcze nie wiem do końca co
-Bo on… Y… Zapomniał nakarmić psa!
-Słucham? – parsknęłam śmiechem. Nie wiem, co oni tym razem we dwójkę spieprzyli, i chyba nie chcę wiedzieć, ale to była najgłupsza wymówka jaką w życiu słyszałam.
-No tak! Bo on mnie odwiózł, i już mieliśmy iść do kościoła, ale on sobie przypomniał, że Scotty będzie głodować do jutra więc… - przyłożyłam mu palec do ust, przerywając wypowiedź
-Dobrze, dobrze, mam tylko nadzieję, że się nie spóźni – postanowiłam nie drążyć tematu. W tej chwili podeszli do nas, jedyni i niepowtarzalni, Georg i Gustav (nie mogłam się przyzwyczaić do widoku tak dobrze znanych mi ludzi w tak eleganckim wydaniu), a basista porwał mnie w objęcia, unosząc wysoko nad ziemią
-Georg, durniu, pognieciesz mi suknię… - jednak chłopak ani trochę nie przejmował się moim lekkim marudzeniem
-Żałuj, że nie widziałaś, jak twój nieskazitelny narzeczony tarzał się wczoraj pod…
-Czy ty się możesz łaskawie zamknąć? Pytał cię ktoś o zdanie? – przerwał mu mój ukochany, który na wzmiankę wczorajszego wieczoru zrobił się lekko poddenerwowany . Georg wzniósł wymownie oczy ku górze i odstawił mnie ze śmiechem
-Bill, czy ja o czymś nie wiem? – zapytałam ukochanego z uśmiechem, jednak mimo wszystko chyba wolę nie wiedzieć, co się tam dokładnie działo. Zanim zdążył mi odpowiedzieć, z kościoła wyszedł ksiądz, prosząc, byśmy już zaczynali ceremonię, na co mój przyszły mąż dość dziwnie zareagował
-A… może jeszcze chwilę…?
-Skarbie, co się dzieje?
-Nie no, nic, po prostu może jeszcze nie wszyscy zdążyli przyjechać… - od razu wiedziałam, o co mu chodzi (tak mi się wydawało)
-Bill, musimy już zacząć, Tom zaraz przyjedzie, nie martw się
-Akurat dzisiaj niczym nie zamierzam się martwić – odpowiedział,  zachowując się już całkiem normalnie, więc oboje stanęliśmy przed wejściem do kościoła (który już pękał w szwach). Naszych uszu dobiegły pierwsze takty piosenki Led Zeppelin ,,Thank you”, którą zdecydowaliśmy się dać na wejściu. ,,If the sun refused to shine, I would still be loving you”… To zdanie tak idealnie oddawało moje wszystkie uczucia w tym momencie. Wszystko dookoła mogłoby nie istnieć, najważniejsze to to, że stałam u boku mężczyzny mojego życia, by za krótką godzinę móc nazywać go swoim mężem. Byłam pewna, że bez łez wzruszenia się nie obejdzie.
-Kocham cię, wiesz? – szepnął mi do ucha
-Chyba dlatego tu jesteśmy – odpowiedziałam i w tej chwili ruszyliśmy do środka. Wszystkie oczy zwrócone były na nas, z tyłu szła Majka, cały czas pomagając mi z suknią, i tymczasowo zastępujący Toma Georg. Pokonując długą nawę kościoła, widziałam tyle tak dobrze znanych sobie twarzy, nawet ludzi, z którymi od tak dawna nie udawało mi się za bardzo utrzymywać kontaktu. Oczywiście najważniejsi, czyli najbliższa rodzina i przyjaciele mieli zarezerwowane pierwsze ławki, więc bez trudu zobaczyłam moją mamę i mamę Billa, łkające cicho w chusteczki (chyba obie nie bardzo mogły się pogodzić z tym, co się działo. Moja dlatego, że nie wyobrażała sobie straty swojego jedynego dziecka, a Simone po prostu nie mogła uwierzyć, że jej młodszy syn wreszcie postanowił się ustatkować). Zaczęłam przypuszczać, że normalne nie byłabym w stanie od nadmiaru emocji przejść tych kilkudziesięciu metrów, jednak dzięki obecności ukochanego tuż obok wreszcie czułam, że jestem tam, gdzie powinnam być. Uświadomiłam sobie, że pierwszy raz w życiu chyba cieszy mnie obecność fotografów i zapewnienie setek zdjęć, gdyż obawiam się, że bardzo prawdopodobne, iż ja sama z ceremonii mogę nie za wiele pamiętać. Staliśmy przed ołtarzem, cały czas trzymając się za ręce, a kiedy spoglądaliśmy na siebie, widziałam w jego oczach tyle emocji. Szczęście. Miłość. Spełnienie. Dopiero, kiedy ksiądz połączył nasze dłonie i miałam wypowiedzieć magiczne słowa przysięgi, zaczęłam koncentrować się na tym, co się dzieje, bo co jak co, ale tą chwilę miałam zamiar pamiętać do końca naszych wspólnych dni. I już po chwili stałam naprzeciwko swojego ukochanego, patrząc mu głęboko w oczy i słyszałam swój głos, przepełniony wzruszeniem
-Ja, Zuzanna Zawadzka, biorę sobie ciebie Billu za męża… - łamał mi się glos. Wiem, że powtarzam to cały czas, ale nigdy przenigdy, w życiu, kiedy pierwszy raz te pięć lat temu zobaczyłam go panikującego na wyciągu, przez myśl by mi nie przeszło, że kiedyś zostanę jego żoną.
-I…
-Znalazłem!!! – w tej chwili drzwi otworzyły się z hukiem, a w nich stanął Tom we własnej osobie,  cały zadowolony z siebie. Spiorunowałam go wzrokiem – Yyy… Miejsce parkingowe!
-Tom! – warknęłam na świadka mojego narzeczonego – Na miejsce, już! – Kątem oka zauważyłam, że moja przyjaciółka poruszyła się nieznacznie, kiedy gitarzysta stanął koło niej, jednak nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Lekko zniecierpliwiony ksiądz chrząknął znacząco, więc kontynuowaliśmy
-I ślubuję ci…
-O kur**!!! – wszyscy usłyszeli bardzo głośny, zdumiony wrzask Majki. Mocno zirytowana (żeby nie powiedzieć dosadniej) odwróciłam się do tyłu, a moim oczom ukazała się moja przyjaciółka, wgapiająca się w starszego Kaulitza. I w tej chwili dotarło do mnie, że chyba właśnie ogarnęła kolor jego krawata i chyba właśnie zamierza mnie osobiście, własnoręcznie zamordować…
-Przepraszam, czy ja komuś nie przeszkadzam?! – ksiądz również był na skraju wytrzymałości – Jeśli ktoś zamierza coś jeszcze powiedzieć, proszę zrobić to teraz! Jeśli nie, kontynuujmy. – Bill nachylił się nade mną i szepnął:
-Całe życie z wariatami…
-Ale mamy siebie, więc chyba nie jest tak źle, co?
-Damy radę – uśmiechnął się, powróciliśmy do przysięgi, a ja miałam nadzieję, że dalej odbędzie się bez zbędnych zakłóceń. Tak więc znów powtarzałam za kapłanem
-… I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską… - to było to. Tak się właśnie czułam. Wypowiadając te nieśmiertelne słowa, całą sobą czułam, ze jest to najprawdziwsza prawda.
-…oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci.. – to wypowiedziane przez mnie zdanie było ledwo słyszalne, tłumione przez łzy wzruszenia. Nie obchodzi mnie to, co myślą inni, czy według mediów nasz ślub zostanie okrzyknięty wydarzeniem, czy klapą roku,  że będą wtrącać się w każdy aspekt naszego życia. Nie dziś. Nie teraz.  Po tym, jak ja powiedziałam całą swoją kwestię (ledwo, ale zawsze), przyszła kolej na mojego ukochanego, który dla odmiany wypowiadał się głośno i wyraźnie, choć doskonale wiedziałam, że czuje to co ja.

-Ja, Bill Kaulitz, biorę sobie ciebie Zuzanno za żonę i ślubuję ci miłość… - i kiedy wszystko już powiedział, nadszedł czas obrączek (bliźniacy wymienili znaczące spojrzenia), a ksiądz ogłosił nas oficjalnie mężem i żoną. I nastał moment, na który chyba wszyscy czekali z niecierpliwością. Pierwszy pocałunek. Stanęliśmy naprzeciwko siebie, patrząc sobie głęboko w oczy i już po chwili czułam smak jego ust. Objęłam go rękami za szyję, przyciągając do siebie jak najmocniej, by nic nie było w stanie nas rozdzielić, a on wplótł palce w moje włosy. Cały świat przestał istnieć, a my chcieliśmy jak najdłużej celebrować tę niezwykłą chwilę. Złączeni w namiętnym pocałunku, już na zawsze razem...


piątek, 7 listopada 2014

29. Co komu przeszkadza brak obrączek?

Gdy obydwoje usadowiliśmy się wreszcie w limuzynie Bill nie odezwał się ani słowem i zaczął wpatrywać się w szybę nerwowo zaciskając usta. Gestem dłoni dałem znak kierowcy by ruszył i zaczęliśmy jechać w stronę kościoła   
- Tom jesteś pewny, że masz te obrączki?- spytał nagle Bill odrywając wzrok od okna
- no jasne- powiedziałem- przecież już ci mówiłem…
- pokaż mi je- powiedział świdrując mnie wzrokiem
- wiesz co? Jak możesz we mnie wątpić, we własnego brata w dodatku bliźniaka, krew z krwi…
- Tom
- no już dobra, dobra- sięgnąłem do kiszeni bez dalszych dyskusji bo Bill zamieniał się w bazyliszka  i z triumfalną miną wyciągnąłem z niej pudełko
- Tom ty idioto!- spojrzałem na brata z zaskoczeniem nie bardzo wiedząc o co chodzi
- to nie są obrączki tylko papierosy- spojrzałem na pudełko i faktycznie, zamiast czerwonego pudełeczka z obrączkami trzymałem paczkę Marlboro
- ja wiedziałem, że tak będzie przecież tobie nie można nigdy zaufać i co my teraz zrobimy przecież nie można tak po prostu wparować na ceremonię i stwierdzić, że symbol miłości, którym są dwie złote obrączki, symbol, który ma świadczyć o moim uczuciu do Zuzy zaginął  w akcji przez mojego… brata- powiedział przez zęby Bill
- ej młody spokojnie, na pewno mam je w drugiej kieszeni- powiedziałem, jednak pudełeczka nigdzie nie było
- i ty mówisz, że to ja jestem nie ogarnięty?!- młodszy był na skraju załamania nerwowego i wyglądał tak, jakby zaraz miał dostać apopleksji
- B…
- CICHO BĄDŹ I MI NIE PRZERYWAJ!- krzyknął uderzając pięścią o kolano- czy ty w ogóle masz pojęcie o której zaczyna się ślub?!
- o 16- powiedziałem z głupią miną nie bardzo wiedząc co zrobić, żeby nie doszło do rękoczynów
- a jest?
- 15
- NO WŁAŚNIE!!!- wykrzyknął Bill- przez ciebie spóźnię się na najważniejszą ceremonię mojego życia- dodał
- młody spokojnie, coś wymyślimy. Ty pojedziesz do kościoła i jakoś odwleczesz rozpoczęcie albo odwrócisz uwagę Zuzy a ja wrócę do domu, wezmę pierścionki i po problemie- wyszczerzyłem ząbki jednak za moment spoważniałem z obawy by ich nie stracić
- dobrze, ale spróbuj tylko pojawić się bez nich- Bill zacisnął dłonie na materiale spodni od garnituru tak, że aż pobielały mu kłykcie, co to małżeństwo robi z człowiekiem… i pomyśleć, że jeszcze nie dawno uważał za nie etyczne zabijanie komarów podczas biwaku w lesie ( który swoją drogą urządził, by zaimponować Zuzce- pantoflarz). Chwilę później znaleźliśmy się pod kościołem, przed którym zaczęło gromadzić się coraz więcej osób
- dobra to pan młody zasuwa na ceremonię a my wracamy do domu- poinformowałem kierowcę, który przytaknął i wysadził wściekłego Billa jak najbliżej wejścia się dało.
***
-Gdzie one do cholery są?- zapytałem sam siebie przeszukując wszystkie miejsca, w których mogłem zostawić małe pudełeczko. Powoli cały dom zaczynał przypominać miejsce przejścia tornada, wszystkie ciuchy, poduszki i przedmioty codziennego użytku lądowały na podłodze. Po pół godzinie bezskutecznych poszukiwań postanowiłem poszerzyć obszar poszukiwań i przeniosłem się do domu Billa
- cholera jasna, pieprzone kawałki metalu, co komu przeszkadza brak obrączek? Dlaczego mój brat i jego narzeczona muszą być takimi perfekcjonistami?- mówiłem do siebie biegając z jednego pokoju do drugiego
- co tam stary, kłopoty w raju?- usłyszałem dobrze znany głos i odwróciłem się w stronę Georga, który nonszalancko opierał się o framugę drzwi. Przez moment zastanawiałem się, czy powiedzieć mu o zgubie jednak po chwili stwierdziłem, że co dwie głowy to nie jedna i postanowiłem poprosić kumpla o pomoc
- zgubiłem te cholerne obrączki i Bill jest gotowy mnie wypatroszyć i powiesić za flaki na czubku wieży Eiffela jeżeli mu ich nie dostarczę- powiedziałem na co mój jakże współczujący i pomocny przyjaciel wybuchł niepohamowanym  śmiechem
- je nie mogę…. Wasza rodzina…jest jak żywcem… wyjęta z…  telenoweli brazylijskiej!- wydusił pomiędzy salwami śmiechu jednak pod wpływem mojego groźnego spojrzenia postanowił się zamknąć i posłusznie zaczął szukać.
***
-Poddaję się!- powiedziałem opadając na kanapę zupełnie nie robiąc sobie nic z faktu, iż prawdopodobnie pogniotłem materiał garnituru. Jeżeli i tak groziła mi śmierć z ręki rodzonego brata, w dodatku bliźniaka, to było mi szczerze mówiąc i tak wszystko jedno czy przyczyni się do tego także jego „ukochana”
- nie no stary, to co im powiesz?- zapytał Gaorg siadając obok mnie na kanapie
-nie wiem, po drodze zatrzymamy się przy jakimś supermarkecie, wyskoczysz z 2 euro i wylosujemy im w automacie dwa plastikowe pierścionki, zobaczysz będzie dobrze, nawet nie zauważą…
- aha, no jasne nie zupełnie Bill się nie skapnie jak będzie musiał założyć pierścionek z różowym oczkiem a w ogóle to… ej! dlaczego niby ja mam wyskakiwać z kasy? To ty je z gubiłeś!!!- wykrzyknął  brunet
- może dla tego, że wczoraj fundnąłem ci osiem piw?- zapytałem- albo dla tego, że załatwiłem ci numer tamtej kelnerki…
- no dobra!- Georg uniósł ręce w geście obronnym po czym jego wzrok padł na zegar wiszący na ścianie
- o cholera jasna, musimy jechać! Wykrzyknął i siłą zaciągnął mnie z kanapy co spowodowało, że zamiast na nogach wylądowałem na czterech literach na marmurowej posadzce
- czym jedziemy?- zapytał gdy stanęliśmy na podjeździe
- myślę, że  Audi- wzruszyłem ramionami- po chwili siedzieliśmy w środku
- fuck! Co tym razem?!- z całej siły uderzyłem dłońmi w kierownicę swojego ukochanego autka po tym jak silnik odmówił współpracy i zgasł
- może sprawdzę pod maską- zaoferował się Georg
- a rób co chcesz- powiedziałem powoli tracąc cierpliwość, czemu takie rzeczy przytrafiają się akurat mi?
- yyy Tom?- Gorg zamknął maskę, gdy spojrzałem na niego pytająco dodał- myślę, że możemy jechać prosto do kościoła, o to twój problem- podniósł do góry… małe, znajomo wyglądające, trochę przybrudzone pudełeczko… dzięki ci Boże…
Gdy podjechaliśmy pod kościół, wszystkie miejsca parkingowe były zajęte nie mówiąc już o chodniku czy trawniku, najbliższe miejsce znajdowało się ze dwa kilometry dalej
- po prostu super!!!- krzyknąłem wściekły po raz trzeci objeżdżając plac dookoła i nie widząc niczego wolnego
- Ton luz, patrz tam jest coś- Georg wskazał na faktycznie wolne miejsce znajdujące się przy śmietniku za jakimś budynkiem, świetnie… nie myśląc za długo wypadłem z samochodu jednak sprawdzając kilkakrotnie czy wystarczająco zabezpieczyłem swoje cacko przed kradzieżą lub innymi krzywdami, które mogły by się mu wydarzyć po czym wraz z Georgem pobiegliśmy do kościoła
- Znalazłem!- wykrzyknąłem bez namysłu gdy tylko otworzyły się drzwi kościoła, wszystkie głowy momentalnie odwróciły się w moim kierunku, a na twarzy Zuzki zaczęła malować się wściekłość, już miała coś powiedzieć gdy Bill posłał mi porozumiewawcze spojrzenie a ja po raz kolejny się odezwałem
- yyy znalazłem miejsce parkingowe! Naprawę to był wyczyn, na drugi raz…
- Tom!- Zuza wyglądała tak, jakby miała za chwilę zabić mnie trzymanym przez siebie bukietem ( tak kwiaty mogą być narzędziem zbrodni, weźmy pod uwagę np. takie nie pozorne róże…) spojrzałem na dziewczynę pytająco
- na miejsce!- krzyknęła po czym wskazała miejsce, gdzie stało kilka dziewczyn w tym… Majka, z braku innego wyjścia ruszyłem między ławkami w stronę ołtarza starając się jak najdłużej odwlekać moment konieczności stanięcia oko w oko z panną Wójcik i jej despotyczną przyjaciółką z piekła rodem, które…
- Tom ale to już!- dobiegł mnie po raz kolejny wściekły głos blondynki tak więc dla własnego dobra przyspieszyłem kroku. Przechodząc koło brata dyskretnie wcisnąłem mu do ręki pudełeczko przy okazji szepcząc do ucha
- jeszcze możesz się wycofać
Po czym mrożony wzrokiem panny młodej posłusznie udałem się na wyznaczone miejsce

- na czym to ja?... aha… Czy ty Zuzanno Zawadzka bierzesz sobie tego o to…- zaczął ksiądz.