sobota, 22 lutego 2014

19. Szpilki Louboutina i nieoczekiwane spotkanie

Chciałam wyjść już z te go całego salonu. Od jakichś dwóch godzin byłyśmy tu z Mary (po tym jak w paradował cały dumny z siebie Bill i kategorycznie zabrał ze sobą Zuzkę) i dokonywałyśmy jeszcze bardzo wielu poprawek. Nie wiem ile razy mówiłam swojej przyjaciółce, żeby poczekała z sukienką dla mnie aż przyjadę. Ale nie, ona jak zwykle musi wiedzieć wszystko najlepiej, więc oczywiście efekt jest taki, że chociaż sukienka sama w sobie jest naprawdę śliczna, to nie mogę powiedzieć, żeby pasowała idealnie. A musi pasować idealnie! W końcu to będzie ślub mojej najlepszej przyjaciółki, tuż obok mnie będzie stał… Nieważne. Kiedy nareszcie wydawało mi się, że dopięłyśmy wszystko na ostatni guzik i obie nasze sukienki są całkowicie gotowe, podeszła do nas jedna z ekspedientek
-Pani Maju, ja całkowicie zapomniałam, pani Zuzanna kazała mi jeszcze odłożyć dla pani jedną parę butów, do tej sukienki…
-Słucham? Jakich butów…? – już się bałam pomysłów Zuzki. Czasami zapominała, że chociaż jej od pewnego czasu powodzi się nie najgorzej i może pozwolić sobie na wszystko, to mój budżet nie jest aż tak nieograniczony i jednak wolałabym nie wydawać wszystkich swoich oszczędności na strój, który założę najprawdopodobniej raz w życiu. A oczywiście o tym, żeby mi mieli jeszcze za to zapłacić, nie ma nawet mowy. Co to, to nie.
-To znaczy jeśli nie… - widać była, że dziewczyna jest lekko zagubiona poprzez moje zaskoczenie. Trzeba było przyznać, że odkąd tutejsze sprzedawczynie dowiedziały się, na czyj ślub te wszystkie przygotowania, byliśmy traktowani zdecydowanie jak klienci pierwszej kategorii albo i lepiej
-Nie, nie, proszę mi je pokazać… - powiedziałam zrezygnowana, więc dziewczyna po chwili wręczyła mi niewielki pudełko. Otworzyłam je i… What the fuck?! Moim oczom ukazały się piękne, kremowe szpilki Louboutina na tak niebotycznych obcasach (plus lekkiej platformie), jakie widuje się tylko w sesjach zdjęciowych amerykańskich supermodelek. Przecież ja się w tym zabiję zanim jeszcze dojedziemy do kościoła, pomijając cenę i fakt, że jeśli tylko odważę się podważyć jej zdanie, to Zuzka mnie zabije. Z drugiej strony szpilki były naprawdę cudowne, więc chcąc nie chcąc podałam je ekspedientce i już po chwili razem z Mary i naszymi zakupami kierowałyśmy się w stronę jej samochodu.
-Dobrze, że wreszcie wszystko załatwiłyśmy – powiedziała kuzynka… Billa, kiedy tylko wsiadłyśmy do auta
-No, to była jakaś porażka, ile czasu można spędzać w jednym butiku?! – obie miałyśmy serdecznie dosyć. marzyłam tylko o tym, żeby wreszcie znaleźć się w rezydencji naszych zakochanych i zaszyć się w jakimś kącie, gdzie nikt mnie nie znajdzie. No, najpierw jeszcze zrobię sobie kawę. I wtedy zaszyję się gdzieś z książką.
-A co byś powiedziała na mały wypad do kawiarni? – zapytała Mary z uśmiechem
-Wiesz, przepraszam cię, ale w tej chwili marzę o powrocie do domu… Możemy to przełożyć? – miałam nadzieję, że nie będzie z tym problemu
-No jasne, nie ma problemu. Tylko, żebyś nie wymknęła mi się do tej całej swojej Anglii…
-Spokojnie, na razie nigdzie się nie wybieram – rozmawiałyśmy tak jeszcze kilka minut, Az w końcu dojechałyśmy. Mary stwierdziła, że musi jeszcze gdzieś tam jechać, więc pożegnałyśmy się, ja wyjęłam wszystkie swoje zakupy i zaczęłam kierować się w stronę willi. Aż nie wierzyłam własnym oczom. Żadnych samochodów, wszystkie okna pozamykane… Czyżby wreszcie nikogo tam nie było, co jest równoznaczne z chwilą świętego spokoju? Aż niewiarygodne. na szczęście Zuza pomyślała o takiej ewentualności i kilka dni temu wsadziła mi do torebki zapasowe klucze, tak na wszelki wypadek. Nie sądziłam, że kiedyś z nich skorzystam, a teraz muszę przyznać, że przezorność mojej przyjaciółki się opłaciła. Jedynym problemem było w tej chwili znalezienie ich w mojej gigantycznej, wypchanej, przepastnej torbie, nie zapominając, że jestem obładowana zakupami. Kiedy po dłuższych zmaganiach już udało mi się naleźć klucze, oczywiście jak to ja, musiałam upuścić je na ziemię. Schyliłam się, żeby je podnieść, a po chwili ujrzałam na sobą nieznajomą blondynkę. Miała sandałki na bardzo wysokich obcasach, długie włosy, krótką spódniczkę i wyglądała, jakby trochę przedobrzyła z solarium. Wstałam i jeszcze raz przyjrzałam się nieznajomej. Stała pod furtką do domu Billa i Zuzy, więc oczywiste było, że jest to jakaś tam ich znajoma.
-Do Billa i Zuzy? – zapytałam, nie bardzo wiedząc jak się zachować
-Tak, muszę coś pożyczyć od Zuzki… - odpowiedziała, nie bardzo chętna do rozmowy
-Nie ma ich w domu – odpowiedziałam i wskazałam na klucze – I pewnie jeszcze długo nie będzie
-A ty jesteś…? – spytała podejrzliwie blondynka
-Maja, przyjaciółka Zuzy – odpowiedziałam, dalej nie mając pojęcia, z kim rozmawiam. Słysząc moje słowa dziewczyna zrobiła wielkie oczy, jakby nie wierzyła własnym uszom. O co chodzi…?
-Ty jesteś Maja?! – zapytała piskliwym głosem
-No tak… Ale nie rozumiem…
                                                                                                                  MUZYKA
-Wiem, po co tu przyjechałaś! – zaczęła na mnie wrzeszczeć, a ja stałam kompletnie zdezorientowana – Chcesz zbliżyć się do mojego Toma!
-Do twojego Toma…? – i w tej chwili wszystko stało się jasne. Przede mną stała Franziska. Zazdrosna Franziska. Którą obecnie była… dziewczyną Toma.
-Nie wiem o czym ty mówisz… - jakby ta sytuacja nie była dla mnie już wystarczająco trudna, będę się musiała użerać jeszcze z zazdrosną Niemką…
-Ty już dobrze wiesz o czym ja mówię! – wydarła się. nie miałam pojęcia jak się zachować. Postanowiłam na razie się nie odzywać… - Najpierw traktujesz go jak nie wiadomo co… Potem przyjeżdżasz tutaj jak gdyby nigdy nic…! – że niby jak go traktuję…? chyba całkowicie zgłupiałam – Nie przerywaj mi! Przyjechałaś tylko po to, żeby go odzyskać, ale nic z tego! On jest mój!
-Dziewczyno, uspokój się… - chciałam chociaż trochę załagodzić sytuację, ale i tak czułam, że mi się nie uda – To nie jest tak jak myślisz…
-No bardzo ciekawe! Tylko spójrz na siebie! Naprawdę uważasz, że z takim wyglądem masz u niego jakiekolwiek szanse?! Nie wiem co mu odbiło, że przez tą chwilę chciał być z tobą… - pokręciła głową z dezaprobatą a ja miałam ochotę strzelić jej w twarz – Na szczęście w porę się opamiętał i teraz ma dziewczynę, godną jego uczuć!
-Czyli taką, która cały wolny czas spędza zamknięta w solarium? – zapytałam, modląc się w duchu, żeby wypowiedzieć to zdanie poprawnie. Chyba wkurzyłam ją tym jeszcze bardziej
-Jak śmiesz?! Jakaś nędzna Polka nie będzie obrażać ani mnie, ani mojego ukochanego!
-Wiesz co, bardzo miło się rozmawia, ale wybacz, trochę nie mam czasu… - chciałam zakończyć wreszcie tą żałosną wymianę zdań, bo czułam jak moje oczy wypełniają się łzami, jednak rozwścieczona Franziska nie chciała pozwolić mi tak łatwo odejść
-Powtarzam po raz ostatni… Jeżeli tylko zbliżysz się do Toma, jeżeli chociaż raz zobaczę, że w jakikolwiek sposób chcesz odnowić waszą relację… Wtedy nie ręczę za siebie!!!
-Dziewczyno, skończ. Widzę, że żadne zdroworozsądkowe argumenty do ciebie nie przemawiają…

-Milcz! To ja jestem jego dziewczyną, to mnie wybrał, bo jestem najpiękniejszą dziewczyną z jaką do tej pory miał do czynienia i tak już zostanie! I odpieprz się od niego raz na zawsze!!! – zarzuciła swoją blond grzywą, a kiedy odchodziła zdążyłam usłyszeć jeszcze – ta Zuzka też jest dobra… Jak ona może się przyjaźnić z takim czymś… - Uwolniona od natarczywej blondynki szybko otworzyłam furtkę i znalazłam się w domu. Swoje zakupy rzuciłam na podłogę i w sumie nie wiem dlaczego, osunęłam się na ziemię i wybuchłam płaczem. Zalała mnie fala wspomnień. Jak to możliwe, że mój Tom, związał się z taką kretynką?! W tej chwili nie chodzi już o to, jak się wtedy zachował… Od początku pobytu tutaj tak bardzo bałam się spotkania z nim, a teraz do tego dochodzi jeszcze lekki strach przed jego nienormalną, plastikową ,,dziewczyną”… I właśnie wtedy poczułam, że gdyby nie Zuza i jej ślub, nic nie zmusiłoby mnie, żeby tu przyjechać.
 

niedziela, 16 lutego 2014

18. Spokojnie, mamy czas, pani Kaulitz...

-Nieee! – usłyszałem jeden wielki pisk, który zdecydowanie przypomniał mi nasze pierwsze spotkanie na stoku – Bill,  ty idiotooo…!!! – jednak było za późno. Moja narzeczona została na siłę wepchnięta do dość głębokiego (jakieś 4 metry) basenu, prosto z brzegu, na którym oboje staliśmy. Aż nie wierzyłem w to, że wreszcie udało nam się spędzić chociaż trochę czasu razem. Oczywiście mogłoby obyć się bez tamtej kłótni, ucieczki z domu, poszukiwań… I opłakanych tego skutków. I wspominania tego… wiadomo kogo. Ale nie rozmyślajmy teraz o tym, najważniejsza jest w tej chwili moja narzeczona, którą, mimo tego, że się pogodziliśmy, muszę przekonać, że to, co wyrwało mi się wtedy pod wpływem impulsu to oczywiście czyste brednie. Tak więc przechodząc od słów do czynów po chwili znalazłem się w wodzie tuż obok mojej ukochanej.
-Jak tam? – zapytałem jak gdyby nigdy nic, podpływając do niej
-Kaulitz, zamorduję cię…! – zaczęła się odgrażać, a kiedy na zgodę, chciałem ją pocałować, zakryła mi usta dłonią i powiedziała z chytrym uśmiechem – No chyba nie myślałeś…?
-Nie? – powiedziałem z zapewne nieco nieinteligentną miną
-Musisz zasłużyć – odpowiedziała uśmiechając się cały czas, po czym podpłynęła do brzegu. Na szczęście wszystko wróciło do normy. Chcąc nie chcąc wywróciłem oczami i podążyłem śladem Zuzy. Naprawdę nie mogłem doczekać się chwili, kiedy ta dziewczyna wreszcie powie, że chce spędzić ze mną resztę życia na dobre i na złe. I takie chwile z nią wydawały mi się naprawdę najpiękniejsze. Kiedy żaden cholerny (jak to życie zmienia jednak człowieka, od kiedy ja używam takiego słownictwa…?) paparazzi nie czai się za rogiem, żeby wychwycić tanią sensację, w postaci np. Zuzy rozmawiającej z innym facetem. Bo to już jest oczywiście definitywna oznaka bezczelnej zdrady i końca związku. Czasami sam się swojej narzeczonej dziwię, jak ona to wszystko znosi. Przecież podczas tego największego szumu związanego z promocją mojej pierwszej solowej płyty, te szukające tematu gnidy (no i znowu, od kiedy ja się tak wysławiam?!) potrafiły dopaść ją nawet w Polsce, dla zadania kilku pytań związanych np. ze zbliżającą się trasą. Wreszcie dogoniłem Zuzę, która szła w jakimś tylko sobie znanym kierunku i chwyciłem ją za rękę
-Dokąd się tak spieszysz…? – jednak nie było mi dane usłyszeć odpowiedzi na moje pytanie, gdyż kiedy przechodziliśmy obok jednego z ogromnych okien moja narzeczona zatrzymała się i uważnie przyjrzała odbiciu
-Jezus Maria! – jęknęła
-Kochanie…? – nie bardzo wiedziałem o co jej chodzi
-Jak mogłeś zabrać mnie do parku wodnego nie zastanawiając się przedtem, że jednak tutaj potrzebne jest coś takiego jak kostium… - No o tym drobnym fakcie zapomniałem, ale wydawało mi się, że szybka wizyta w centrum handlowym i kupno wszystkich potrzebnych rzeczy załatwiło sprawę – Wyglądam jak jakiś pasztet…
-Wiesz co, skarbie? – przyciągnąłem ją do siebie, zbliżyłem usta do jej ucha i szepnąłem – Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz… - i znów, kiedy chciałem, żeby nasze usta nareszcie się połączyły, ona odwróciła głowę i ze śmiechem pociągnęła mnie gdzieś tam. – Jesteś niemożliwa… - powiedziałem, jednak bez większych oporów udałem się za nią. Szliśmy przez jakiś czas (w końcu nie jest to jakiś tam jedne z mniejszych parków wodnych) cały czas rozmawiając, przeważnie o największych pierdołach. pamiętam, że wtedy na stoku, właśnie to mi się w niej spodobało. Że mogliśmy przegadać kilka godzin praktycznie o niczym. Rozmowa zeszła na moją pracę i na fakt, że mój menadżer domagał się ode mnie natychmiastowego wejścia do studia i zaczęcia produkcji nowego albumu
-Bill, ale nie możesz się tak po prostu na to zgodzić! dopiero co skończyła się poprzednia trasa, a przypominam ci, że za kilka dni bierzesz ślub…
-Myślisz, że mogłem o tym zapomnieć?
-… później masz w planach dość długi wyjazd – spojrzała na mnie znacząco – a tak w ogóle to musisz kiedyś trochę odpocząć!
-I mieć czas dla żony? – spojrzałem na nią z uśmiechem
- No to też – wybuchła śmiechem – Ale uprzedzam, że minie trochę czasu, zanim się do tego przyzwyczaję
-Ale spokojnie, mamy czas, pani Kaulitz – nawet dla mnie mówienie tak do mojej Zuzy brzmiało jeszcze trochę nienaturalnie, jednak nie mogę ukryć, żeby nie było to miłe. Zuza uśmiechnęła się lekko, jednak nic nie odpowiedziała, po czym przystanęła, zmuszając mnie do tego samego. Odwróciłem się lekko, żeby zobaczyć gdzie doszliśmy, kiedy moim oczom ukazała się gigantyczna, prawie pionowa zjeżdżalnia. Zatkało mnie na chwilę, gdyż już wiedziałem, po co tutaj przyszliśmy. –Y… Zuza… Mowy nie ma! Nie zmusisz mnie…!
-Ale ja nie zamierzam cię do niczego zmuszać – zawsze jak tak mówiła i tak robiłem dokładnie to co chciała
-Ale nie sądzisz… że to jest trochę niebezpieczne…? – spojrzałem w dół. Tak jak sądziłem, na początku zjeżdżalnia była dosłownie pionowa, później na chwilę w ogóle się kończyła, dzięki czemu dosłownie leciało się w powietrzu nad zbiornikiem pełnych jakichś krwiożerczych bestii, po czym wpadało się do kolejnego basenu, oddalonego od miejsca gdzie staliśmy… bardzo.
-Skoro tak sądzisz… Czekam na dole – rzuciła, rzuciła w moją stronę zalotny uśmiech i już jej nie było. No więc zostałem sam i oczywiste było, że nie mogę stać tak jak ostatni frajer. A co, raz się żyje. Idąc za przykładem swojej ukochanej, już po chwili czułem, jak lecę w dół. na początku postanowiłem, że może lepiej będzie, jak zamknę oczy, jednak po chwili doszedłem do wniosku, że nie ma kompletnie żadnej różnicy czy je zamknę, czy też nie. Minęło jeszcze kilka chwil, aż wreszcie znalazłem się obok mojej dziewczyny, która natychmiast do mnie podpłynęła i objęła mnie za szyję – I co, aż tak źle? – zapytała zatroskana, po czym odgarnęła mi włosy z czoła
-Gdyby nie to…
-Gdyby nie co…?
-Że tak cię kocham… – powiedziałem patrząc jej głęboko w oczy
-To co wtedy? – zapytała z uśmiechem
-To mogłoby się to dla ciebie gorzej skończyć… - czułem, że tym razem już się nie wykręci
-Ale mimo wszystko mnie kochasz…?
-Do szaleństwa – szepnąłem, a moja ukochana była coraz bliżej

-Ja ciebie też – wyszeptała i nasze usta nareszcie się połączyły. Takich chwil brakuje mi najbardziej. Coraz bardziej czułem smak jej ust oraz jej coraz ciaśniej oplatające mnie ramiona i wiedziałem, że byłbym w stanie oddać wszystko, żeby ta chwila trwała wiecznie. Jednej rzeczy byłem stuprocentowo pewien. Że to jest właśnie ta dziewczyna, z która chcę dzielić swoje życie, do końca naszych wspólnych dni.

czwartek, 6 lutego 2014

17. Shoppingowy zawrót głowy

-Panie Kaulitz musimy mieć już wszystko zaplanowane! – napadła mnie jakaś krewna ze strony Zuzy (już nawet przestałem łapać kto jest kim), zaczęła wymachiwać mi przed twarzą jakimś notesem i usiłowała przekazać mi coś bardzo łamanym angielskim
-No dobrze… - odpowiedziałem, szczerze mówiąc nie mając pojęcia co odpowiedzieć. jak oni mogli mnie tutaj tak po prostu zostawić?! Ja rozumiem, że chcą trochę pobyć razem, ale do cholery jasnej to chyba ich ślub, więc wydaje mi się, że powinni tu w tej chwili być! A nie, ,,Tom, my sobie jedziemy, dopilnuj wszystkiego”! No szlag mnie trafi na miejscu jak nic…
-Czy może się pan wreszcie skupić?! – ta sama kuzynka stanęła przede mną, idealnie zasłaniając mi większość telewizora. Czyli nie będzie mi dane nawet obejrzeć meczu. – Pytałam w jakiej kolejności ma być podane jedzenie
-Y… jakie jedzenie? – kobieta spojrzała na mnie jak na kompletnego kretyna dając mi do zrozumienia, że nie powinienem jej lekceważyć. Czy ona w ogóle ma świadomość tego, z kim rozmawia?!
-Jedzenie na weselu! Chyba nie wyobraża pan sobie, że nie przygotujemy żadnego planu…
-Nie nie, plan musi być… - odpowiedziałem, chociaż coraz bardziej zastanawiało mnie, o co tak naprawdę tej kobiecie chodzi. Jak ta młodsza ode mnie o 10 minut nędzna kreatura mogła pozwolić, żebym musiał podejmować jakieś pieprzone decyzje a propo koloru serwetek i tym podobnych pierdół?!
-No więc jak mam to zapisać…?! – zapytała coraz bardziej poirytowana, skrobiąc cos w swoim notesie i przyglądając mi się badawczo zza prostokątnych okularów. Bill mi za to kiedyś zapłaci. I to słono.
-No… - nagle moja komórka zaczęła dzwonić. Dziękuję…! – Przepraszam bardzo, mam ważny telefon, muszę to odebrać… - I nie czekając na odpowiedź szybko wymknąłem się do ogrodu, z dala od wszystkich. Spojrzałem na wyświetlacz. Franziska.

                                                                                                                      Muzyka

-Halo?
-Tom, gdzie ty się podziewasz?! – usłyszałem zdenerwowany głos swojej dziewczyny
-Kochanie, przepraszam cię, jestem u Billa…
-U Billa?! A co ty tam robisz? – czasem robiła się trochę zbyt podejrzliwa, nawet, kiedy chciałem spotkać się po prostu ze swoim bratem – Zresztą, nie ważne. Pamiętasz, że za pół godziny jesteśmy umówieni na ostatnią przymiarkę sukienki? – O shit! Na śmierć zapomniałem!
-Y… tak, oczywiście, że pamiętam kochanie…
-To świetnie. Pojechałabym sama, ale musisz wyrazić swoje zdanie… To wracaj już, bo się spóźnimy! – dodała rozkazującym tonem
-Dobrze, zaraz będę – i usłyszałem dźwięk oznajmiający zakończone połączenie. Przyznam szczerze, że nie bardzo uśmiechało mi się teraz spędzenie kilku godzin w jakimś ekskluzywnym butiku i zostawienie tam kilku tysięcy euro, ale zdecydowanie jestem skłonny zapłacić taką cenę w zamian za zniknięcie z tego miejsca. Musiałem tylko wymknąć się dość niepostrzeżenie, bo gdyby na mojej ucieczce przyłapała mnie Monica, jestem pewny, że nie uszłoby mi to na sucho. Dziewczyna naszego basisty była na szczęście niezwykle pochłonięta rozmową przez telefon, więc bez większych trudności udało mi się nareszcie opuścić posesję. Po przebyciu jakichś 50 metrów znalazłem się na terenie swojej posiadłości i moim oczom ukazała się gotowa już do drogi Franziska. Żeby udobruchać trochę swoją ukochaną za to, że, jakby to powiedziała ,,włóczę się nie wiadomo gdzie” podszedłem do niej, pocałowałem ją w policzek i otworzyłem przed nią drzwi mojego samochodu. Po jakichś pięciu minutach mknęliśmy już autostradą, a dziewczyna postanowiła włączyć radio. Akurat trafiła na wiadomości, a w nich na powtarzaną  od kilku dni jak mantrę informację:
Jak wszyscy wiemy, trwają przygotowania do ślubu jednego z najpopularniejszych  niemieckich rockowych wokalistów, Billa Kaulitza z piękną Polką, Zuzanną Wójcik. Mimo tego, że państwo młodzi bardzo chcieliby zachować choć trochę prywatności, nie jest to takie łatwe, gdyż ceremonia ta już dawno została okrzyknięta ,,wydarzeniem roku”. Z tego co wiemy, w tle zawarcia tego związku małżeńskiego rozgrywa się jeszcze jedna romantyczna historia. Brat wokalisty, a zarazem jego świadek, gitarzysta Tom, będzie zmuszony do spotkania ze swoją dawną miłością, która jest przyjaciółką…
-Co za bzdury… - powiedziałem, natychmiast zmieniając stację. Chociaż Franziska nigdy nie poznała Mai osobiście, wiem, że był to dla niej drażliwy temat
-Kotku, dlaczego oni cały czas wspominają tamtą… osobę?! – była wyraźnie poirytowana – Nie dość, że przez cały okres waszego… ,,związku” traktowała cię jak jakąś zabawkę... – no, fakt, informacje, które posiadała Franziska może trochę odbiegały od rzeczywistości… No nie przeczę, że podkoloryzowałem kilka aspektów…- To jeszcze jest z Polski! No ci dziennikarze chyba nie myślą, że będziesz tracił czas dla jakiejś nędznej Polki… - i prychnęła z pogardą.
-Skarbie, nie denerwuj się, przecież wiesz, że ona już nic dla mnie nie znaczy… A tak na marginesie, Zuza też jest z Polski a chyba ci to aż tak bardzo nie przeszkadza?
-Zuza mi nie przeszkadza, bo wiem, że nie interesuje jej nikt inny niż Bill. Chociaż mogła by coś zrobić ze swoim wyglądem… Ale pamiętaj, jeśli zobaczę, że chociaż raz na nią spojrzysz…
-Przecież wiesz, że to ty jesteś dla mnie najpiękniejsza – powiedziałem i pocałowałem ją przelotnie w policzek, gdyż nie mogłem zapominać, że prowadzę samochód
-No, i tak ma być – powiedziała słodko, bardzo zadowolona z siebie. To, że cały czas stresuję się jak diabli przed spotkaniem z Majką, nie oznacza, że to dla mnie cokolwiek znaczy. To przeszłość. Przeszłość. Rozmyślając jeszcze przez chwilę, przebyliśmy całą drogę i naszym oczom ukazał się jeden z najnowszym (i najdroższych) butików w Magdeburgu. Zaparkowałem moje Audi, pomogłem wysiąść swojej dziewczynie, złapałem ją za rękę i weszliśmy do środka. W sklepie była ogromna wystawa sukni wieczorowych. Rzuciłem przelotnie okiem na cenę jednej z nich… 2500 €… Nie żeby nie było mnie stać. Dla swojej ukochanej – wszystko. Jedna z ekspedientek chyba rozpoznała Franziskę bo od razu podeszła do nas i zaprowadziła moją dziewczynę do przebieralni, żeby mogła przymierzyć ostateczną już wersję sukienki na ślub mojego brata, która ja później miałem ocenić.  Kiedy dotarło do mnie, że zanim dziewczyna będzie gotowa mi się pokazać, minie dobry kwadrans, zlokalizowałem coś w rodzaju poczekalni. Kiedy usiadłem i wyjąłem z kieszeni swój telefon, ku mojemu zdziwieniu nie miałem żadnego nieodebranego połączenia od brata. To było do niego niepodobne. Aż napisałem SMSa
Hej młody, wszystko gra? Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłeś taki spokojny… jakby coś, u was wszystko ok. Ale mógłbyś streścić siedzenie i wreszcie wrócić, ja za ciebie niczego ustalać nie będę!
I kliknąłem ,,wyślij”. Dobrze przewidziałem długie czekanie. Po jakichś dwudziestu minutach moja dziewczyna stanęła przede mną. Muszę przyznać, że przez chwilę odebrało mi mowę. Miała na sobie czarną, koronkową, obcisłą, krótką sukienkę, szpilki na niebotycznych obcasach i zrobiony na szybko prowizoryczny makijaż. Muszę przyznać, że tak właśnie powinna wyglądać dziewczyna Toma Kaulitza.
-W… WOW. – udało mi się wydusić – Kotku, jesteś oszałamiająca
-Wiem – zaśmiała się, po czym obróciła dookoła własnej osi, żeby pokazać mi się jeszcze raz. naprawdę byłem zachwycony. Podszedłem do niej i złapałem ją w pasie
-Bill mnie zamorduje
-Dlaczego? – spojrzała na mnie wielkimi, zaskoczonymi oczami
-Dlatego, że moja partnerka zdecydowanie przyćmi swoją urodą pannę młodą – odpowiedziałem, po czym nasze usta złączyły się w pocałunku.
-Cieszę się, że ci się podoba – powiedziała po chwili – To znaczy, nie widzę innej opcji, w końcu wyglądam oszałamiająco – i zniknęła za zasłoną przymierzalni. Postanowiłem zapłacić już za wszystko, więc podszedłem do kasy. Kiedy powiedziałem, że chciałbym wszystko uregulować, kobieta spojrzała na mnie i dodała
-A tą torebkę też liczymy…?
-Jaką torebkę?
-Bo pana narzeczona wybrała do tego stroju jeszcze taką małą kopertówkę…
-Acha… No tak, to razem z tym
-Dobrze, to podsumujmy… - kobieta wypisała rachunek – sukienka 5500€, buty 1750€, torebka 1545€… A, jeszcze szal, 790€… Czyli razem… 9585€

-ILE?! – myślałem, że się przesłyszałem. Ja rozumiem, jak ma się pieniądze to bez sensu jest oszczędzać, jednak to było chyba lekkie przegięcie. Oczywiście nie zamierzałem kłócić się z Franziską, więc wyjąłem swoją kartę i z westchnieniem podałem sprzedawczyni. Kiedy odzyskałem kartkę, a inna ekspedientka podała mi torby z naszymi zakupami, pojawiła się Franziska i razem ruszyliśmy do samochodu. W końcu czego się nie robi dla świętego spokoju…