wtorek, 17 grudnia 2013

14. Monica Torres ma ZAWSZE RACJĘ!



Była piąta gdy w szampańskim nastroju opuściłem klub i pożegnałem się z dziewczynami. Mimo tego, że byłem z Franziską, nie zawahałem się wziąć numeru telefonu od każdej z pięknych dziewczyn, gdy poszły machając mi na pożegnanie i jednocześnie co jakiś czas odwracając się i posyłając buziaki w powietrzu, rozejrzałem się w poszukiwaniu auta brata jednak młody najwyraźniej zwinął się do domu więc nie pozostało mi nic innego jak tylko dzwonić po taksówkę. Jakieś czterdzieści minut później znalazłem się na przedmieściach przed bramą mojej willi spojrzałem na drugą stronę ulicy i zobaczyłem jakiś cień w oknie pokoju gościnnego
- czy to możliwe, żeby to była ona, i co robiła tak wcześnie na nogach?- przemknęło mi przez myśl jednak potrząsnąłem głową nie wierząc w własną głupotę i po cichu przeszedłem przez podjazd, po czym wyjąłem zapasowy klucz zza krasnala ogrodowego i otworzyłem drzwi mając nadzieję, że nie obudzę swojej dziewczyny po cichu zdjąłem buty po czym przywitałem się ze Scottym, który najwyraźniej obudził się przez odgłos klucza w zamku
- cześć stary- powiedziałem drapiąc go za uchem- wracaj do siebie jest jeszcze wcześnie- dodałem szeptem wiedząc że gadanie do zwierzaka było według Franziski trochę bez sensu ale jakoś w tej chwili nie robiłem sobie z tego nic. Pies poszedł na miejsce a ja postanowiłem zdrzemnąć się na kanapie żeby nie obudzić blondynki.
Gdy otworzyłem oczy cały pokój rozświetlony był przez mocne światło słoneczne musiała minąć dobra chwila, żebym przypomniał sobie gdzie jestem i co robiłem wcześniej gdy już ogarnąłem czasoprzestrzeń i mówiąc językiem mojego bliźniaka wydedukowałem, która jest godzina( 12) niemrawo wstałem z kanapy i udałem się do kuchni po maślankę i jakiś lek przeciwbólowy wracając do salonu zgarnąłem ze stołu swoją komórkę i poranną gazetę po czym usiadłem na jednym z foteli i spojrzałem na wyświetlacz było 6 nie odebranych większość od Billa, jeden od   Franziski i jeden od mojej przyszłej szwagierki. Nie byłem w nastroju do rozmów więc stwierdziłem że nie będę oddzwaniał ale na wszelki wypadek przejrzałem jeszcze skrzynkę odbiorczą jedyny sms który był nie odebrany był także od mojego brata i nie powiem, był ciut desperacki było coś o koniu ślubie i poszukiwaniach westchnąłem zrezygnowany po czym poszedłem do sypialni żeby się przebrać. Według Billa sytuacja była patowa i miałem niezwłocznie stawić się w jego domu, dobra fajnie jedyny problem to to, że prawdopodobieństwo spotkania Mai wzrastało z każdym metrem przebytym poza płotem mojej rezydencji w związku z czym nie miałem najmniejszej ochoty pojawiania się w rezydencji po drugiej stronie drogi nie ważne w jak beznadziejnej sytuacji ( co w tym wypadku oznaczało że prawie każda mogła taka być ) znalazł się mój nie rozgarnięty brat.
Dobra Tom weź się w garść jesteś  FACETEM, LECĄ NA CIEBIE LASKI Z CAŁEGO ŚWIATA, UŁOŻYŁEŚ SOBIE ŻYCIE NIE HISTERYZUJ – od jakiś piętnastu minut chodziłem po przedpokoju zachowując się jak ostatni ciołek z podstawówki denerwujący się przed pierwszą randką w McDonaldzie  co było nie dorzeczne- ok zrobię to zacisnąłem pięści i dziarsko otworzyłem drzwi… nie no dobra może nie, ona tam będzie i co ja mam niby powiedzieć hej miło cię widzieć nie bierz tego do siebie ale mam już dziewczynę i ona…
- Tom ja rozumiem że bardzo przeżywasz to, że Maja będzie na tym ślubie ale nie musisz robić z siebie pajaca- dotarł do mnie głos Monici która stała ze skrzyżowanymi rękami przed wejściem do domu Billa
- hej… - wydusiłem z siebie i przybrałem uśmiech numer 4- ja za Majką… nie, coś ci się wydawało- zacząłem się plątać w zeznaniach kopiąc kamyk który na swoje nieszczęście znalazł się pod moją nogą
- Ta jasne Kaulitz jedna z zasad które każdy facet powinien poznać brzmi tak… Nigdy nie oszukasz kobiecej intuicji, druga… Monica Torres ma ZAWSZE RACJĘ- powiedziała z uśmiechem po czym wskazała na wejście- wchodzisz czy zamierzasz tak stać do wieczora?
- ale no tego – zawahałem się… ja Tom Kaulitz, świat schodzi na psy
-spokojnie, Majka, Zuza i Mary pojechały na przymiarki sukni wrócą pod wieczór. Na te słowa z ulgą wszedłem do domu po czym udałem się w kierunku kuchni skąd dobiegał podenerwowany głos Billa
- jak to macie tylko kare…?! Ja potrzebuję białego rozumie pan? Jak śnieg…. Nie nie interesuje mnie gniady… BIAŁY… Tak na dzisiaj nie nie, … a nie zna pan innej? …. Do widzenia- westchnął a ja spojrzałem na niego jak na kretyna po czym oparłem się o framugę drzwi i skrzyżowałem ręce
- możesz mi łaskawie wytłumaczyć co się do cholery dzieje i czemu gadasz o maściach koni?- zapytałem
- Zuza i ja my…. Się pokłóciliśmy i ona zażądała rycerza na białym koniu a najwyraźniej w promilu stu kilometrów mają tylko kare, gniade, i srokate- westchnął i zrezygnowany usiadł na barowym stołku a ja wybuchłem histerycznym śmiechem
- nie wytrzymam…. Rycerza… ty i zbroja…. Ha ha… ha nie no ale serio- spojrzałem na niego sceptycznie- nie uważasz, że ta twoja księżniczka czasem przeciąga strunę? – zapytałem
- może trochę ale wolę spełnić jej zachciankę niż po raz drugi biegać w piżamie po parku i szukać jej po czym nieść ją przez 3 kilometry do domu i słuchać o śpiewie płazów- powiedział zdesperowany
- a nie chodziło czasem o ptaki?- zapytałem z rozbawieniem
- nie pomagasz- Bill spojrzał na mnie z rządzą mordu w oczach a ja wybuchłem niepohamowanym śmiechem – Bill w zbroi dobre, trzeba to będzie uwiecznić dla potomnych…

piątek, 1 listopada 2013

13. Odnaleziona.


Było mi zimno, padał deszcz i nie pomagał fakt, że Billowi włączył się tryb paniki. Szedł za mą z latarką i panikował co oznaczało, że nie nadawał się w tej chwili do niczego, a ja byłam zdana wyłącznie na siebie. Minęliśmy starą i opuszczoną kamienicę po czym skręciliśmy w lewo gdzie znajdowała się brama do miejskiego parku
-Ok Bill teraz się rozdzielamy- powiedziałam pewnym tonem chociaż zdawałam sobie sprawę, że moja decyzja może być opłakana w skutkach bo równie dobrze może się okazać, że będę latać po tym parku i szukać nie tylko Zuzy ale także Billa
-ale…-chłopak spojrzał na mnie tak jakbym postradała zmysły
- żadnych ale- oddzielnie mamy większą szansę na znalezienie jej szybciej powiedziałam
- ty szukasz odtąd do fontanny na rogu a ja do wzgórza, jeżeli któreś z nas ją znajdzie, zadzwoni do drugiego- powiedziałam po czym poszłam w stronę alejki, po której obydwie biegałyśmy za każdym razem, gdy odwiedzałam Zuzę nie minęło dwadzieścia minut gdy komórka znajdująca się  kieszeni moich zielonych dresowych spodni zaczęła wibrować szybko wyciągnęłam ją i bez patrzenia na wyświetlacz wcisnęłam zieloną słuchawkę
- znalazłeś?- zapytałam z nadzieją w głosie
-tak…- powiedział Bill jakimś dziwnym tonem- ale mamy pewien problem więc jakbyś mogła tu przyjść bo…
- jak to problem, Bill gdzie jesteście, co z Zuzą, nic jej nie jest- teraz to mi włączył się tryb awaryjny poczułam że ziemia osuwa mi się z pod nóg i zaczęłam szybciej oddychać
- yyy Maja?- dotarł do mnie głos Billa- spokojnie nic jej nie jest po prostu…- przerwał a ja w tle usłyszałam chichot Zuzy po czym dodała coś o zielonych krowach i nastąpiła kolejna salwa śmiechu- wstawiona- dokończył po czym dokładnie wytłumaczył mi gdzie znalazł moją przyjaciółkę

Wreszcie znalazłam tą dwójkę  Zuza siedziała na ziemi w upapranym ziemią fioletowym dresie a obok niej leżało kilka butelek taniego wina właśnie bełkotliwie starała się coś wytłumaczyć swojemu narzeczonemu, który niezdarnie starał się przekonać ją do wstania z zimnej ziemi i pójścia z nim do domu
- ale ty nicnierozumisz – wybełkotała i zrobiła prawdopodobnie w jej mniemaniu inteligentną minę- janie mogę z tobą nigdzie iść bo cienieznam- dodała a chłopak się załamał obrócił się w moją stronę i skazał wzrokiem na dziewczynę po czym bezgłośnie powiedział ratuj. Podeszłam do dziewczyny po czym jednym sprawnym ruchem złapałam ją za ramię i poderwałam do góry
- Zuza misiu ten dżentelmen jest twoim narzeczonym a za parę dni bierzecie ślub i dobrze by było, żebyś do tego czasu nie podłapała grypy albo zapalenia pęcherza - powiedziałam po czym machnęłam na Billa by złapał ją za drugie ramię
- ja wyczhodzę zamąż?- zapytała z szeroko otwartymi oczami- no może mi powiesz jeszczeżeza niego- wskazała na Kaulitza nie zdając sobie kompletnie sprawy z tego co przed chwilą do niej powiedziałam
- tak właśnie za niego- powiedziałam i mocniej złapałam ją za ramię mając cichą nadzieję, że w końcu zaśnie. Miałam również nadzieję, że Bill za bardzo nie przejmie się jej paplaniną
-no ty se chyba jaja robisz- wybuchła śmiechem – a ja myślałam że to Martin- Bill spojrzał na nią z rządzą mordu więc musiałam wkroczyć do akcji bo mało brakowało a do żadnego ślubu by nie doszło
- Zuza to zdecydowanie nie było Martini tylko jakieś tanie wino- powiedziałam z wymuszonym śmiechem- a tyle razy ci powtarzałam, że nie należy kupować taniochy w monopolowym- pokręciłam głową z niedowierzaniem Bill albo był taki głupi, że kupił tekst o alkoholu, albo nie chciał drążyć sprawy bo nie odezwał się ani słowem
-Ale ty jesteśbrzydki – wybełkotała patrząc prosto w oczy swojemu narzeczonemu. Z boku ta sytuacja musiała wyglądać niesamowicie komicznie. Jednak nikomu nie było w tej chwili do śmiechu. Bill przewrócił oczami i wcale bym się nie zdziwiła, jakby nagle zaczął zastanawiać się nad zawarciem tego związku – A w ogóle to.. to.. to… kimpanjeeeest?!
-Zuzka, opamiętaj się do jasnej cholery…! – miałam ochotę coś jej zrobić. Jak ona się mogła doprowadzić do takiego stanu?!
- jestemzmęczona- powiedziała nagle Zuza i wyrwała nam się po to tylko by doczłapać do najbliższej ławki
- Zuza, kochanie jeszcze kawałek i będziemy- powiedział Bill a ja wywróciłam oczami ile razy była już z tą dziewczyną w podobnej sytuacji
-A tak wooooogóle… - znów zaczęła bełkotać – to wszyskotfojawinaa – wskazała oskarżycielko palcem na Billa – Bo ciebie nicnieobchoziii… – czknęła ze dwa razy
-Zuza, proszę cię, porozmawiamy później… - Bill nie bardzo wiedział co powinien zrobić
-Ale ja nie chce rozmawiaćpóóóóźniej… - zatoczyła się niebezpiecznie, a Bill w ostatniej chwili zdążył ją złapać, zapobiegając przy tym jej zderzeniu pierwszego stopnia z chodnikiem
-Kochanie, idziemy do domu, już niedaleko…
- ciii- Zuza wyciągnęła palec wskazujący po czym potoczyła półprzytomnym wzrokiem po naszych twarzach- słyszycie?- wskazała na drzewo a my odwróciliśmy się we wskazanym kierunku- salamandry właśniezaczęłyśpiewać… - wybełkotała a gdy się odwróciliśmy z powrotem okazało się że zasnęła Bill westchnął po czym przełożył ją sobie przez ramię i ruszył w kierunku willi
- te pan młody może by delikatniej, to nie jest worek ziemniaków- rzuciłam za nim i sama też ruszyłam w kierunku domu, a do naszych uszu doleciał bełkot, przypominający nieudolny śpiew:
-Heeej dziewczynooooo, spójrznamisiaaaa…

niedziela, 29 września 2013

12. Poszukiwanie.


Znajdowałam się na środku wielkiej łąki całej pokrytej różnorodnymi kolorowymi kwiatami. W oddali, na skraju lasu, ktoś stał. Z tej odległości nie mogłam dostrzec, kto to, ale podświadomie czułam, że jest to osoba, na którą już bardzo długo czekam. Że będzie to bardzo miłe spotkanie. Zaczęłam iść w tamta stronę, nie spuszczając oczu z tajemniczej postaci…
-Majka… - dobiegł mnie nerwowy szept – Majka! – łąka zaczęła robić się coraz mniej wyraźna, a tajemnicza postać powoli znikała…
-Nie… jeszcze nie… - wymamrotałam tylko, przewracając się na drugi bok, chcąc jak najdłużej pozostać w tym magicznym miejscu. Jednak głos pojawił się znowu
-Majka, obudź się! – to już nie był mój piękny sen. Ktoś zaczął mną nerwowo potrząsać, na co ja, bardzo niechętnie ledwo otworzyłam oczy (łąka już całkiem zniknęła). Przede mną stał Bill. – Maja…!
-Kaulitz, do jasnej cholery, spać nie możesz…?! – powiedziałam leniwie, naciągając kołdrę po sam czubek głowy, nie mając najmniejszej ochoty wstawać. Jednak Niemiec nie dawał za wygraną.
-Majka, proszę cię, wstawaj…
-Lepiej, żebyś miał dobry powód do obudzenia mnie o… - zerknęłam na zegarek – O czwartej nad ranem…
-Zuza zniknęła. – wyrzucił z siebie
-Co?! – ta informacja podziałała na mnie jak kubeł zimnej wody. Natychmiast otworzyłam szeroko oczy i usiadłam na łóżku tak szybko, że o mało nie zdzieliłam nachylającego się nade mną Kaulitza w nos. – jak to… zniknęła?!
-No normalnie, wyszła z domu ponad dwie godziny temu, nie wzięła ze sobą telefonu… - widać było, że jest na granicy histerii
-Możesz mi powiedzieć dlaczego ona wyszła nie wiadomo gdzie o drugiej w nocy?!
-No… bo… - zaczął się plątać – Ja wróciłem… I my się pokłóciliśmy… I ona wtedy wyszła… A raczej wybiegła…
-Boże, jak dzieci… - westchnęłam i chociaż sądziłam, że moja przyjaciółka niedługo znów pojawi się tutaj, jakąś częścią mnie zawładnął wszechogarniający niepokój, że coś może jej się stać. A już tak zupełnie z drugiej strony, patrząc na zrozpaczonego Billa, nie mogłabym tak po prostu z tym kompletnie nic nie zrobić. 
-Myślisz, że powinniśmy zawiadomić policję? – całkowicie odebrało mu rozum
-Kaulitz, nie ma jej dwie godziny, po pierwsze żadna policja nie potraktuje cię poważnie, w po drugie naprawdę nie ma aż takiego powodu do obaw – próbowałam przekonać samą siebie. Wyskoczyłam z łóżka – Daj mi pięć minut, zaraz ją znajdziemy – Podeszłam do niego – Głowa do góry, wszystko będzie dobrze, zaufaj mi. – Następnie wypchnęłam go z pokoju, ubrałam się w tempie ekspresowym nawet nie spoglądając w lustro (w sumie bałam się co tam zobaczę) i tak jak powiedziałam za pięć minut byłam już gotowa. Kiedy zeszłam na dół, w salonie paliło się światło, a Bill chodził w kółko bez celu.
-To co robimy?! – zapytał nagle, gdy tylko mnie zobaczył. Czyli tak jak myślałam, wszystko będzie na mojej głowie, gdyż on po prostu nie był w stanie logicznie myśleć.
-Masz jakiś pomysł, gdzie ona mogła pójść?
-Właśnie nie wiem…
-To się zastanów! – wrzasnęłam na niego – Przypominam ci, że to ty mieszkasz tutaj z Zuzką, nie ja, więc to ty powinieneś wiedzieć, gdzie ona w takiej sytuacji mogłaby pójść!
-Ale nigdy wcześniej nie było takiej sytuacji…!
-To trzeba było pozostawić taki stan rzeczy… Wychodzimy. – miałam już dość pogawędki z rozchwianym emocjonalnie wokalistą więc postanowiłam przejść do działania.
-A dokąd? – zapytał z wyjątkowo kretyńskim wyrazem twarzy. Zapamiętać: w kryzysowych sytuacjach, nigdy na nim nie polegać! Tak więc pociągnęłam go za rękaw i już po chwili znaleźliśmy się przed domem. Nagle Bill zaczął kierować się w stronę samochodu…
-A co ty przepraszam robisz?
-Ja? – zapytał zdziwiony – No przecież będziemy jej szukać…
-Czy ty naprawdę myślisz, kretynie – chyba wyzywanie go udzieliło mi się od… nieważne – Że ona zaszła tak daleko, że musimy jechać samochodem?!
-To idziemy pieszo?!
-Brawo geniuszu… Tak, na pewno siedzi gdzieś w parku a my się tą twoją ciężarówką będziemy przeciskać przez te wąskie alejki… Milcz! Idziemy… - i po tej jakże głębokiej dyskusji wreszcie wyszliśmy na ulicę. Im dalej szliśmy przed siebie, tym bardziej się bałam o moją przyjaciółkę. Gdzie on może być? I co on jej takiego powiedział, że spokojna zawsze Zuza, tak po prostu trzasnęła drzwiami i wyszła? I jeszcze jedno. Mam nadzieję, że to nam również nic się nie stanie, tzn. nie spotkamy na swojej drodze np. jakiegoś gangu dresów, bo z tym tutaj osobnikiem to ja się bynajmniej nie czuję bezpiecznie.

niedziela, 15 września 2013

11. Kłótnia


W naszym domu jeszcze pali się światło… To dziwne. Jest już druga w nocy i byłem pewny, że jak wrócę, wszyscy będą już spać. Chociaż z drugiej strony Zuza mówiła mi o tym klubie, bardzo możliwe, że dziewczyny też dopiero co wróciły. Zostałbym jeszcze trochę z Tomem, ale biorąc pod uwagę fakt, iż mój brat znalazł sobie zupełnie inne towarzystwo do zabawy, stwierdziłem że najlepiej będzie, jeśli po prostu się oddalę. Już dawno doszedłem do wniosku, że to jego życie, a że i tak nie będzie mnie słuchał, to po prostu nie będę starał się na siłę go wychować… Chociaż wiele jego poglądów jest dla mnie wręcz niezrozumiałych. Kiedy elektryczna brama zdążyła się otworzyć, wjechałem do garażu, zgasiłem silnik i zostawiłem tam swoje Audi. Tak na marginesie, niesamowite auto. Idąc do drzwi o mało co nie zabiłem się, potykając się o leżącego na podjeździe bezpańskiego kota, który natychmiast zerwał się z piskiem i uciekł w krzaki. Kiedy wszedłem do domu, w salonie panowała nieprzenikniona ciemność. Drzwi po lewej, za którymi znajdował się tymczasowy pokój Majki były zamknięte, skąd wywnioskowałem, że dziewczyna już śpi, więc tylko moja narzeczona krząta się jeszcze na górze. I rzeczywiście, kiedy spojrzałem do góry, moim oczom ukazało się delikatne światło, dochodzące z piętra. Trochę zaintrygowało mnie to, co Zuza robi o tej porze więc oczywiście od razu udałem się na górę i tak jak myślałem, zastałem swoja narzeczoną w naszej sypialni. Jeszcze nie zdążyłem wejść do pokoju, a już zauważyłem, że coś jest nie tak. Zuza stała nad łóżkiem, ze wściekłością w oczach wręcz ciskając na drugą stronę jakimiś niewielkimi, jasnymi kartkami. Domyśliłem się, że to tabliczki, które miały stanąć na weselnym stole, wskazujące, kto gdzie ma siedzieć.
-Kochanie? – odezwałem się niepewnie, wchodząc do pomieszczenia
-Cześć – odpowiedziała ze złością, nie odrywając wzroku od tabliczek. Co mogło ją aż tak wyprowadzić z równowagi?
-Zuza, co się dzieje? – podszedłem do ukochanej, chwytając ją za rękę i zmuszając tym samym, by na mnie spojrzała
-Mam dosyć, rozumiesz? Nie chcę, żeby nasi goście organizowali nasz ślub! – więc o to chodzi… W ostatnich dniach był to bardzo drażliwy temat.
-Ale coś się stało?
-Nie, oczywiście że nic – ironia – poza faktem, że twoja ciotka właśnie nawrzeszczała na mnie za te tabliczki wybrane kompletnie bez gustu, inna twierdzi, że pomysł ze ślubem w zamku jest po prostu katastroficzny…
-Zuza…
-Cicho! Wszyscy mówią tylko jak powinniśmy wyglądać jak mamy ubrać stoły, że krój mojej sukienki jest po prostu beznadziejny …!
-Ale… - usiłowałem jakoś załagodzić sytuację
- … pierścionek jest za mały i w ogóle nie taki, dekoracje nieeleganckie, jedzenia za mało... Mam tego dosyć!
 -Oni chcą tylko pomóc. Może nie powinniśmy się aż tak wściekać… My i tak będziemy mieć jeszcze tysiąc spraw na głowie…
-Przestań tak mówić… Nie mogę już tego słuchać! Powinniśmy się cieszyć… tak, oczywiście, jestem szczęśliwa, że na moim własnym ślubie nic nie może być tak jak chcę!
-Zuza, nie możesz przywiązywać do tego aż takiej wagi…
-Czyli dla ciebie to w ogóle nie jest ważne?! – nie wiem co w nią wstąpiło. Coś mi się wydaje, że nie będzie łatwo.
-Jak możesz mówić, że to nie jest dla mnie ważne?! Myślisz, że robiłbym to wszystko…?!
-Co ty niby takiego robisz?! Tylko siedziałbyś w tych swoich knajpach z Tomem, pił to obrzydliwe piwsko a wszystko jak zwykle zostaje na mojej głowie!
-Czyli sugerujesz, że ja się niczym nie interesuję, nie pomagam ci…
-No jakoś nie bardzo, skoro ze zgrają starych ciotek jakoś dziwnym trafem zawsze użeram się ja!
-Proszę cię, przestańmy się kłócić – sytuacja była poważniejsza niż myślałem – Odkąd ci się oświadczyłem, coraz częściej się kłócimy.
-Wiesz, po prostu inaczej sobie to wyobrażałam… - tutaj znowu straciłem cierpliwość. dwoję się i troję, żeby wszystko było jak należy, a ona urządza mi gigantyczną awanturę o to, że komuś tam coś tam się nie spodobało!
-A ja wiedziałem, że tak będzie! Te wszystkie ceremonie, sukienki, kwiaty, formalności… Dlatego właśnie nie chciałem brać ślubu…! – po tym zdaniu zapadła cisza. Zuza wyrwała swoją rękę z mojego uścisku i spojrzała na mnie wielkimi, zaskoczonymi oczami
-Jak to nie chciałeś…?
-Nie, kochanie…
-No to po co się oświadczyłeś?!
-Nie nie nie, to znaczy… - przecież ona wie, że nie o to mi chodziło! – To znaczy oczywiście, że chciałem…
-Nie, nie! Jeżeli nie chciałeś to trzeba się było nie oświadczać…! – w jej oczach zobaczyłem ból i niedowierzanie. Jak mam jej wytłumaczyć, że nie o to mi chodziło?!
-Przecież ci mówię, ja chciałem, tylko… ja się bałem, że się zagubimy w tych wszystkich przygotowaniach…
-Nie, ty naprawdę nie chciałeś…
-Zuzka, co ty mówisz?! Nie oświadczam się – źle. Oświadczam się, jeszcze gorzej! Zuza, czego ty tak naprawdę chcesz?! – staliśmy tak naprzeciwko siebie, oboje wściekli jak cholera, aż on odpowiedziała
-Czego chcę? Żeby przygalopował rycerz na białym koniu i porwał mnie na cichy, romantyczny ślub!
-Co?!
-No właśnie, dokładnie tego chcę!
-A… a… A musi być biały? – i to zdanie było dla mnie katastroficzne w skutkach. Zuzka wyminęła mnie i wręcz wybiegła z pokoju, a już po chwili słyszałem jej kroki dochodzące z dołu. Następnie huk zamykanych frontowych drzwi i zgrzyt furtki. Moja narzeczona wyszła. Załamany usiadłem na łóżku, chcąc przemyśleć całą ta sytuację. Czy powinienem ją zatrzymać…? Sam już nie wiem. Może tak będzie najlepiej, że teraz oboje przemyślimy sobie wszystko na spokojnie. Jednak tak naprawdę nie rozumiem, o co my się właściwie pokłóciliśmy? Przecież to jest jasne, że oświadczyłem się jej tylko i wyłącznie dlatego, że ją kocham i jestem stuprocentowo pewny, że chcę, żeby została moją żoną.  ale nie może być tak, że całą radość z przygotować do tego jedynego dnia przyćmiewają nam kłótnie o nadmierne zainteresowanie i chęć pomocy przy naszym ślubie. Jestem pewny, że to się musi zmienić. I muszę z nią o tym poważnie, spokojnie porozmawiać, jak tylko wróci. O ile wróci…

sobota, 7 września 2013

10. Dziękuję, posiedzę.

-Nareszcie chwila spokoju – powiedziałem, wyciągając się na przednim siedzeniu samochodu mojego brata – nie żeby coś, ale przecież każdy czasami potrzebuje chociaż trochę odpocząć, prawda?
-No faktycznie, bo po wakacjach na Malediwach to faktycznie należy ci się odpoczynek - Bill odpowiedział z przekąsem i zrobił zeza w moją stronę
-A co ty się taki drażliwy zrobiłeś? – zdziwiłem się, chociaż tak naprawdę byłem do tych jego fochów przyzwyczajony – Ja rozumiem, żona i te sprawy, ale nie przesadzajmy…
-Jeżeli fakt zawarcia związku małżeńskiego jest dla ciebie taki mało istotny to chyba nie mamy o czym rozmawiać… - naprawdę przestawałem go rozumieć, o co mu chodzi?
-Ej, młody, wrzuć na luz i zjedz sobie Snickersa bo zaczynasz gwiazdorzyć, wiesz? Powiesz mi wreszcie co cię gryzie?
-Poza faktem, że mam już serdecznie dosyć tego całego cyrku związanego z przygotowaniami i tej masy upierdliwych krewnych i nie mam nawet chwili dla mojej narzeczonej, to zupełnie nic. A, no i jeszcze fakt, że mój ślub został ogłoszony ,,wydarzeniem roku”. Mało pocieszające.
- Boże, wykorzystałbyś to jakoś, debilu, a ty to się tylko umiesz nad sobą użalać. W ogóle ja wiem, że kochasz Zuzkę i tak dalej, ale powiedz mi, po co wam ten cały papier? Nie było dobrze tak jak było?
-Zaraz się zatrzymam i dojedziesz do klubu autobusem, jasne?
-Dobrze, dobrze, luz braciszku – chyba serio powinienem się zamknąć, ale prawda jest taka, że nie rozumiem po co im ten ślub. A niech się kochają, proszę bardzo, ale żeby od razu wiązać się na całe życie? Mowy nie ma. tak jak na przykład ja. Nie żebym miał jakoś coś specjalnie przeciwko małżeństwu, ale po prostu uważam, że w tej chwili, gdybym związał się tak definitywnie na zawsze, to płeć przeciwna za bardzo by ucierpiała. Nie mogę im tego zrobić, o nie. Po prostu martwię się o dobro ogółu. Dlatego na razie pozostaję w szczęśliwym związku z Franziską, ale nie mogę tak stuprocentowo zagwarantować, co będzie np. jutro. Przecież uczucie zmiennym jest, czyż nie? Po chwili milczenia dojechaliśmy z moim bratem na miejsce – do dość luksusowego, i drogiego (ale to nie stanowi problemu) klubu muzycznego ( takiego bardziej dla vipów), w którym wiele lat temu lubiliśmy spędzać wieczory razem z chłopakami. Taki symboliczny powrót do starych, dobrych czasów, kiedy żaden z nas jeszcze nie miał swojego osobnego, oddzielnego życia, a jedyne co tak naprawdę nas interesowało to muzyka, fani i koncerty.  Trochę tęsknię za tamtymi czasami, jednak życie idzie do przodu, a ludziom potrzebny jest jedyny taki utalentowany i oczywiście przystojny gitarzysta, więc nie ma co wracać do przeszłości. Kiedy Bill zatrzymał samochód, wysiedliśmy i udaliśmy się prosto do wejścia. Przy drzwiach ustawiła się spora kolejka ludzi, którzy również chcieli dostać się do środka, jednak z jakichś bliżej nieodgadnionych przyczyn ochrona uznała, że nie powinni mieć wstępu do środka. Chcąc uniknąć nie wiadomo jak długiego oczekiwania, oboje z bratem podeszliśmy do ochroniarza, omijając całą kolejkę zniecierpliwionych, najpierw Bill, a potem ja pokazaliśmy swoje dowody, na co bez żadnego problemu zostaliśmy przepuszczeni przez bramkę i już po chwili znaleźliśmy się wewnątrz. Przeciskając się przez środek parkietu (była to jedyna droga) dotarliśmy do baru.
-Co chcesz młody? – zwróciłem się do brata
-Chyba zadowolę się jakimś sokiem – no zatkało mnie
-Co ty pieprzysz?! Chcesz pic soczek?
-No, jakbyś nie zauważył, ktoś cię tutaj przywiózł więc chyba ktoś cię musi również odwieźć…
-Jaki ty się ostatnio praktyczny zrobiłeś… Ale mózgiem czasem mógłbyś ruszyć. Stać cię na prywatny odrzutowiec, a nie wyskoczysz z kilku euro żeby załatwić kierowcę?
-Wiesz… Czasem powiesz coś mądrego… - uśmiechnął się, wystukał coś w swoim telefonie po czym rzucił – To zamów co chcesz, znajdę jakiś stolik – i zniknął w tłumie, a ja skierowałem się w stronę barmana i załatwiłem dwa piwa. Kiedy już je dostałem, oczywiście dając facetowi spory napiwek (żeby nie było, że mnie nie stać), zacząłem szukać w tłumie mojego brata. Poszukiwania dość szybko zakończyły się sukcesem, tak więc podszedłem do niego stawiając na stole niezbędny element dzisiejszego wieczoru, usiadłem i wreszcie zaczęliśmy normalnie rozmawiać, tak w sumie o wszystkim. Z wielką ulgą zauważyłem, że nie sprowadzał wszystkiego do tematu swojej narzeczonej, o której raczej nie miałem ochoty rozmawiać. Nie, żebym jej nie lubił czy coś, ale są przecież ciekawsze tematy do rozmowy dwóch braci.
-Czyś ty do reszty zdurniał? – spiorunował mnie wzrokiem na wieść, że myślę o kupnie nowego auta – ja rozumiem, kasa kasą, ale naprawdę jak trochę przyoszczędzisz to nic ci się nie stanie, a o ile się nie mylę, to twój obecny samochód ma jakieś trzy miesiące…
-ale wiesz jaki przebieg?! – wtrąciłem się – Przecież nie mogę jeździć samochodem, który wygląda jakby miał kilka lat, no proszę cię…
-Nie lepiej poczekać chwilę, przecież na pewno znowu jakaś firma nam zaproponuje kontrakt, a wtedy nie dość, że dostaniesz pewnie najnowszy model to jeszcze nie wydasz aż tyle…?
-No może… Przemyślę – odpowiedziałem, sięgając po piwo – Dlaczego nikt tu  nie zwrócił uwagi na wejście braci Kaulitz? – zapytałem trochę zdziwiony, a zarazem lekko poirytowany. Nie byłem przyzwyczajony do braku zainteresowania moją osobą.
-A przeszkadza ci to? A poza tym jakoś chyba niespecjalnie wyróżniamy się z tłumu… Tak zbaczając z tematu, wiesz, że Zuza ci nie odpuści ostatecznej przymiarki garnituru pod jej czujnym okiem?
-Musiałeś mi o tym przypominać? naprawdę nie możesz wytłumaczyć swojej… narzeczonej, że jestem w stanie sam wybrać garnitur, nie robiąc przy tym z siebie kompletnego idioty? – zaczynało mnie to denerwować
-Nie ma opcji – pokręcił głową z lekkim wyrazem współczucia – Musisz zdać się na nią i wierz mi, że dobrze na tym wyjdziesz – powiedział z lekkim uwielbieniem w głosie, na co zebrało mi się na mdłości. W tej chwili jednak do naszego stolika podeszły dwie, nie powiem bardzo atrakcyjne dziewczyny i usiadły tuż obok nas.
-Cześć chłopaki – zagadała ta siedząca bliżej mnie. Przyjrzałem się jej, miała długie brązowe włosy, ładne oczy i obłędne nogi. natychmiast włączyłem firmowy uśmiech numer pięć – Jestem Julia, a to Agatha.
-Miło poznać – odpowiedziałem – Panie pozwolą, że się przedstawię. Jestem…
-Patrick – wciął mi się natychmiast Bill – To jest Patrick, a ja jestem Matthias – co on chrzani? Spojrzałem na niego, a on rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie. No tak, nie powinniśmy się ujawniać… Bal bla bla. Chrzanienie od rzeczy.
-Miło nam – powiedziała Julia, zaszczycając mnie zalotnym spojrzeniem – Zamierzacie tutaj tak siedzieć cały czas? – zapytała – O! Właśnie grają świetną piosenkę. Idealną do tańca – dodała
-Ja dziękuję, posiedzę – od razu wypalił Bill, unosząc przed sobą ręce w obronnym geście, jednak kiedy napotkał spojrzenia naszych nowo poznanych znajomych musiał się jakoś wytłumaczyć – Y… No… To znaczy… Po prostu mam kontuzję… Kolana… Ostatnio na rowerze…
-Dobra, weź się już nie kompromituj – przerwałem bratu – Ja za to czuję się świetnie, więc czy mogę prosić? – wstałem i już po chwili razem z Julią wirowaliśmy na parkiecie. Nie żeby coś, krótki taniec i spadam, ale to właśnie cenię w wolności. Wolność i niezależność. O tym krótkim tańcu Franziska wcale nie musi się dowiedzieć, a i tak jakoś jej to jutro zrekompensuję, obiecuję. Po jakimś czasie kątem oka zauważyłem, jak mój brat wstaje i wychodzi. No cóż, ja tam zamierzam bawić się dalej.

sobota, 24 sierpnia 2013

9. Niespodziewane spotkanie


-Majka! – usiłowałam przekrzyczeć niesamowicie głośną muzykę wydobywającą się z wielkich głośników. Już widziałam moją przyjaciółkę, najwyraźniej rozmawiającą z jakimś facetem, którego nie byłam w stanie rozpoznać, gdyż stał do mnie tyłem. Musiałam się jednak naprawdę wysilić, żeby dostać się do niej, przeciskając się przez tłum stojący przy barze. Miała załatwić drinki, jednak już dość długo jej nie było, więc stwierdziłam, że muszę obaczyć co się dzieje. Chyba taką trochę nadopiekuńczość podłapałam u mojego narzeczonego, który czasami zdecydowanie w tym względzie przesadza. – Przepraszam… - dalej przepychałam się przez tłum lekko wstawionych już imprezowiczów, kiedy wreszcie dotarłam do Majki. Przyjaciółka, kiedy mnie ujrzała, zrobiła dość dziwną, taką niepewną i przerażoną minę, nie wiedziałam, o co jej chodziło. – Coś się stało? – zapytałam, a wtedy jej rozmówca odwrócił się w moją stronę. Zatkało mnie. I jego też. Staliśmy tak oboje z otwartymi szeroko oczami i ustami, nie wiedząc co powiedzieć, aż w końcu udało mi się wykrztusić – M…M…Martin…?!
-Zu…Zu…Zuza..?!
-Co ty tu robisz?! – nie mogłam w to uwierzyć. Byłam pewna, że ten rozdział jest już dawno zamknięty. Przecież ostatni raz widzieliśmy się pięć lat temu i to w kompletnie innym kraju! Wspominając reakcje mojego narzeczonego na tego faceta czułam, że nic dobrego nie może z tego wyniknąć…
-Ja… Mieszkam tu od niedawna – powiedział z uśmiechem, najwyraźniej bardzo ciesząc się ze spotkania. Bardzo szybko doszedł do siebie po tym nieoczekiwanym szoku. W przeciwieństwie do mnie
-Jak.. jak to mieszkasz tutaj?! – nie… to jest jakiś zły sen…
-No, dopiero się przeprowadziłem. Ale się cieszę, że cię widzę, Zuzka! – błagam, niech ktoś mi powie, że on w dalszym ciągu nie żywi w sobie jakiejś tam nadziei… Spojrzałam w rozpaczy na Majkę, ale na jej twarzy również malowało się zagubienie – A ciebie co tutaj sprowadza?
-Ja… No cóż… - nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Od razu powiedzieć prawdę? Chyba powinnam, jednak wiem, że może to być dla niego szok. Jednak nie byłam w stanie nic odrzec, bo nagle muzyka z głośników uległa zmianie i usłyszeliśmy ,,Say it right” Nelly Furtado. Idealne do tańca…
-Chodź – powiedział i złapał mnie za rękę, którą jednak od razu wyrwałam, stanęłam w miejscu i zmusiłam go do tego samego. Muszę być z nim szczera
-Nie. – spojrzał na mnie zdziwiony – Martin, nie.
-ale dlaczego…? – nie mógł zrozumieć – Ja wiem, wtedy w Austrii tamten nadpobudliwy Niemiec, ale kiedy to było…
-Martin, zapytałeś co tu robię. Otóż przyjechałam na ślub.
-O, a kto wychodzi za mąż? jakaś twoja przyjaciółka? – dalej nie mógł zrozumieć
-Ja. – zapadła taka niezręczna cisza. Patrzył na mnie wielkimi oczami. Czyli mu nie przeszło. Nie mogłam w to uwierzyć, przecież przez tyle lat ja już dawno zdążyłam o nim zapomnieć. Czasem tylko wspominałam jego imię, kiedy zazdrość Billa zaczynała przekraczać pewne granice. ale to wszystko.
-jak… to… ty…? Wychodzisz za mąż…? ale chyba to nie on…
-Właśnie on. – odpowiedziałam, trochę za bardzo bezpośrednio, ale uznałam, że jak prawda to prawda – Martin, najlepiej będzie jak zapomnisz. Od pięciu lat, niezmiennie, kocham tylko jego i to się nie zmieni. Przepraszam… - powiedziałam jeszcze, wyminęłam stojącego bez ruchu chłopaka i zaczęłam przeciskać się w stronę wyjścia. Kiedy opuściłam klub, dogoniła mnie Maja.
-Zuzka, stój! – nie musiała już aż tak bardzo krzyczeć, gdyż klub zostawał coraz to bardziej w tyle, za nami. Jednak ani myślałam się zatrzymywać, chciałam jak najszybciej wsiąść do samochodu (wprawdzie już nie do luksusowego Audi, ale też niczego sobie), wejść do domu i paść w ramiona mojemu ukochanemu. Nawet nie wiem czy powinnam mu o tym powiedzieć… Tak więc Maja wreszcie zrównała się ze mną, również pozostając w szoku – Zuzka, co ty robisz?!
-Idę stąd. Jak najdalej. Koniec zabawy. – odpowiedziałam, jednocześnie otwierając auto i wsiadając do środka
-Zuzka, przecież nie możesz teraz prowadzić…
-Prawie nic nie wypiłam, a tutaj na pewno ani chwili dłużej nie zostanę. Wsiadasz czy bawisz się dalej? – odrzekłam zniecierpliwiona. Majka bez większego wahania wsiadła do samochodu, jednak cały czas nie była do końca przekonana
-A Mary, Monica…?
-Poradzą sobie. Napisz im SMSa, że musiałyśmy zwijać się wcześniej i tyle. – jak najmocniej wcisnęłam pedał gazu, samochód wręcz wyskoczył ze swojego miejsca parkingowego i już po chwili pędziłyśmy jedną z niemieckich dróg szybkiego ruchu. Jechałyśmy dość długo w milczeniu, jednak w pewnej chwili nie wytrzymałam… - Cholera jasna!
-Zuzka, co się dzieje? – zaniepokoiła się moja przyjaciółka
-No bo co to w ogóle ma być?! Nie widzę gościa pięć lat, jest mi tak samo obojętny jak zeszłoroczny śnieg, a teraz nagle znów się zjawia pełny nadziei…
-Zuza… - Majka usiłowała mi przerwać, ale ja kontynuowałam
-Co to jest? Czy los naprawdę uważa, że jeszcze powinnam przemyśleć decyzję o małżeństwie? Niech spieprza. – Warknęłam zawzięcie
-Ale nie zamierzasz jeszcze raz niczego przemyślać, prawda?
-A jak myślisz? – miałam dosyć tej rozmowy – Właśnie rozwijam taką zawrotną prędkość tylko po to, żeby jak najszybciej znaleźć się w MOIM DOMU, przy MOIM facecie, z którym chcę spędzić całe życie. – przecież to jest takie oczywiste. O co ja się wściekam? Może o to, że biorąc pod uwagę fakt, że Martin mieszka w tym samym mieście co my, które nie jest znowu wcale jakieś duże, nie ma opcji, żeby kiedyś nie wpadli na siebie z Billem. A wtedy coś czuję, że nie będzie lekko… - Dobra, udajemy, że nic nie zaszło – No prawda była taka, że serio nic nie zaszło
-Zamierzasz mu powiedzieć?
-Nie wiem. raczej nie. jak mu powiem to się wścieknie. Jak mu nie powiem i sam się dowie, wścieknie się jeszcze bardziej… - Ogólnie rzecz biorąc nie znajdowałam żadnego logicznego wyjścia z tej sytuacji, jednak doszłam do wniosku, że na razie przemilczę fakt tego spotkania. Po chwili naszym oczom ukazała się nasza willa, z całkowicie ciemnymi oknami. Billa jeszcze nie było. Westchnęłam głęboko, wygrzebałam z torebki pilota do bramy i  wjechałyśmy do środka.

piątek, 9 sierpnia 2013

8. Chwila spokoju.


- kocham cię- usłyszałem głos Zuzy po czym rozłączyłem się tyle było jeszcze do zrobienia a jak na razie nic nie szło zgodnie z planem i miałem coraz większe wrażenie, że nasze wesele skończy się katastrofą Gustav, Georg, Maja, Tom, tysiące ciotek, wujków, rodzice, Mary wszyscy mieli ciągle jakieś problemy, które my z Zuzanną musieliśmy bez mrugnięcia powieką i z uśmiechami na twarzach rozwiązywać. Mówią, że ślub to najpiękniejszy moment życia, dzień który pamięta się do końca życia ale ja miałem coraz większe wrażenie, że ta bajka zmienia się w senny koszmar no bo co jeszcze mogło się tak naprawdę wydarzyć? Czasami żałowałem, że nie zrobiliśmy z Zuzą cichego, kameralnego ślubu na jakiejś karaibskiej wyspie w towarzystwie najbliższej rodziny i przyjaciół z drugiej zaś strony, jak tak na to teraz patrzę to w sumie wyszłoby na to samo bo na 100% na uroczystości musieli by się pojawić Tom, Maja, Gustav i Georg czyli osoby, z którymi mamy aktualnie najwięcej problemów. Westchnąłem po czym wyszedłem na taras nad basenem, gdzie krzątało się mnóstwo osób odpowiedzialnych za organizację ślubu. Był maj i wszystko pięknie kwitło więc postanowiliśmy z Zuzą część wesela zrobić w ogrodzie. Na środku ogrodu w którym znajdowało się pole golfowe stał specjalnie zamówiony parkiet do tańca dla gości ponad którym górowała scena ozdobiona białymi liliami i czerwonymi różami sprowadzonymi z Francji, chociaż kilkadziesiąt osób czuwało nad organizacją uroczystości, niestety zarówno moja rodzicielka jak i mama Zuzy zapowiedziały, że również „pomogą” nam przy dekoracjach, potrawach i innych rzeczach- całe szczęście, że JESZCZE nie miały okazji tego zrobić bo zacząłem się poważnie obawiać, jaki byłby efekt końcowy całego przedsięwzięcia. Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos podjeżdżającego samochodu więc czym prędzej przeszedłem przez salon i hol by zobaczyć, czy Zuza już wróciła. W drzwiach minęli mnie G’s którzy oczywiście musieli przywitać się z dziewczynami i jakoś zatuszować swoje przewinienie, za które (czego jestem pewien) dostaną w najlepszym wypadku niezły opieprz- (jakby to powiedział Tom). Jak na zawołanie na podjeździe zjawił się nagle tłum ludzi, którzy chcieli coś od Zuzy i nie mogli z tym poczekać nawet pięciu minut spojrzałem na swoją narzeczoną, która wyglądała na trochę zagubioną. Podszedłem do niej i przytuliłem ją by dodać jej otuchy i zapewnić, że wszystko będzie dobrze na nic więcej nie było czasu bo Zuza została porwana w wir obowiązków więc poszedłem w stronę Majki
- Majka, jak miło cię widzieć –powiedziałem do dziewczyny, która wysiadła od strony pasażera
- cześć Billuś, kopę lat!- wykrzyknęła i przytuliła się do mnie
- no popatrz, ale ty się zmieniłaś urosłaś albo coś- kontynuowałem żart bo prawda była taka, że bardzo niedawno się widzieliśmy, zmierzyłem dziewczynę od stup do czubka głowy jednocześnie unosząc brwi
- no chyba w szerz, biorąc pod uwagę ilości słodkości jakie skonsumowałam przez twoją narzeczoną- zaśmiała się dziewczyna po czym poszła w stronę G’s a ja wszedłem do domu. W salonie panował nieskazitelny porządek, nawet mimo niedawnego incydentu ze stłuczoną wazą, której szczątki zostały jak najszybciej zutylizowane. Skierowałem się w stronę stołu i sięgnąłem po jeden ze swoich telefonów. Pierwszy , służbowy, od kilku dni leżał w jednym miejscu, po tym jak Zuza kategorycznie kazała mi go wyłączyć, zirytowana nieustannymi telefonami gazet i paparazzi. Kiedy zerknąłem na wyświetlacz prywatnej komórki, moim oczom ukazało się ze dwadzieścia nieodebranych połączeń, wszystkie od mojej, jak się ostatnio okazało, bardzo licznej rodziny. Przez chwilę nawet zastanowiłem się czy nie wypadałoby oddzwonić albo w jakiś sposób wykazać swojego zainteresowania, jednak po chwili przemyślenia doszedłem do wniosku, że i tak mi nie odpuszczą, więc nie ma sensu samemu się narzucać. Nie tak to sobie wyobrażałem. mam u swojego boku kobietę swojego życia i właśnie szykujemy się do najważniejszego i najpiękniejszego w  naszym życiu dniu, a radość z tego wszystkiego zdecydowanie przysłania nam zbytnie zainteresowanie całym wydarzeniem, zarówno ze strony mediów, jak i naszych własnych gości. Ja to jakoś wytrzymam, bo w końcu takie zainteresowanie nie jest dla mnie czymś niespotykanym, jednak martwię się o moją ukochaną. Bywa, że nie może zrobić spokojnie zakupów, bo dziennikarze od razu oblegają ją ze wszystkich stron, jako ,,narzeczoną Billa Kaulitza”. Czy naprawdę mój ślub musi być wydarzeniem roku? Paranoja. Myśląc tak o całym tym zamieszaniu i mając głęboką nadzieję, że jednak uda nam się nie zwariować, usłyszałem dzwonek do drzwi. Widząc moją narzeczoną ustalającą ustawienia stołów w ogrodzie (na jej twarzy malowała się spora już irytacja) wiedziałem, że to ja musze otworzyć. I nie ma żadnego problemu, o ile to nie okaże się Tom (po którego zaraz muszę jechać na lotnisko) ani żadna z naszych matek, które obydwie zadeklarowały, że musza pomóc, więc zjawią się lada dzień. Na całe szczęście za drzwiami stała dziewczyna Georga, Monica
-Wyglądasz jakbyś za chwile miał kogoś zamordować – rzuciła na powitanie z uśmiechem
-Jakbym tylko mógł spędzić wreszcie chociaż trochę czasu ze swoją narzeczoną, wierz mi, że moje samopoczucie uległoby drastycznej zmianie – odpowiedziałem z przekąsem
-I z tego robisz taki problem? jak wy, faceci, byście sobie bez nas poradzili…? – pokręciła z politowaniem głową, wyminęła mnie i zaczęła krzyczeć – Zuza! Zuza!!!
-Co ty kombinujesz?
-najprostszą rzecz pod słońcem, na która ty nawet nie wpadłeś… Zuzka!!! – po chwili moja narzeczona dołączyła do nas – No, jesteś
-Co się dzieje? – zapytała zdezorientowana, lecz w tej chwili dopadła do niej któraś z jej ciotek
-Zuzanno, nie możesz w tej chwili sobie gdzieś odchodzić, musimy ustalić jeszcze bardzo wiele szczegółów!
-tak, tak… - powiedziała zniecierpliwiona Monica – Ja paniom pomogę, Zuzanna musi bardzo pilnie iść  z Billem na górę, wykonać jeszcze kilka ważnych telefonów – zatkało mnie. Przecież to było tak proste. Ciotka odeszła naburmuszona, Monica rzuciła jeszcze – Nie dziękujcie… - I podążyła za ciotką, a ja złapałem Zuzę za rękę i poszliśmy na górę. Kiedy wreszcie znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od tego całego zamieszania, stanęliśmy naprzeciwko siebie, utonąłem w spojrzeniu jej wielkich, pięknych niebieskich oczu i szepnąłem
-Stęskniłem się za tobą wiesz?
-No ja mam nadzieję – odpowiedziała z cichym śmiechem, po czym wspięła się na palce, żeby złożyć na moich ustach długi pocałunek. Za każdym razem czułem się tak jak wtedy w austriackim szpitalu, kiedy całowaliśmy się po raz pierwszy. I za każdym razem utwierdzałem się w przekonaniu, że mam najcudowniejszą dziewczynę pod słońcem (to chyba dziewczyny są znane z używania takich określeń). Nie odrywając się od siebie usiedliśmy na kanapie, a wtedy Zuza położyła głowę na moim ramieniu i wreszcie mogliśmy chociaż przez chwilę spokojnie porozmawiać.
-Kiedy jedziesz po Toma? – zapytała
-Za chwilę muszę wyjechać – odpowiedziałem – O ile mój samochód jeszcze się do czegoś nadaje…
-Czyli mam jeździć autobusem? – odpowiedziała z przekąsem, ale zaraz powróciła do ważniejszego aspektu tego tematu – pamiętasz o tym, że do dnia ślubu on nie może się tutaj pojawić, prawda?
-Kochanie, wszystko jest pod kontrolą. Wierz mi, że on sam będzie robił wszystko, żeby tylko jak najdłużej uniknąć tego spotkania…
-Powiedz mi, ale tak szczerze, czy on jest naprawdę szczęśliwy z tą całą Franziską?
-Czy ja wiem… - zastanowiłem się – Mówi, ze tak… No, w każdym razie na pewno się tego nie dowiem, jeśli teraz po nich nie wyjadę… A jak znam życie, to później pójdziemy jeszcze z Tomem do jakiegoś klubu, więc…
-Nie myśl sobie, że tylko ty gdzieś dzisiaj wychodzisz – odpowiedziała tajemniczo – Nas z Mają też dzisiaj nie ma
-Tylko uważaj na siebie – powiedziałem, pocałowałem ją w czoło i po chwili siedziałem już w swoim samochodzie. Kiedy dojechałem na lotnisko i wysiadłem z auta, ze wszystkich stron rozbłysły flesze a ja zostałem zasypany setką pytań
-Bill, jak przygotowania do ślubu…?
-Jak twoja narzeczona znosi całe to zamieszanie…?
-Czy to jest ta jedyna…?
-Czy jesteś przekonany do tego małżeństwa…? – Zamorduję tego, kto poinformował tych idiotów o moim ślubie.

niedziela, 4 sierpnia 2013

7. To... Ty?!


Niecałe dwadzieścia minut po wyjściu z kawiarni samochód zatrzymał się przed automatyczną bramą, która zaczęła się otwierać. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że Toma miało nie być na terenie posiadłości ale mój żołądek chyba nie chciał tego przyjąć do wiadomości bo bolał mnie do tego stopnia, że miałam wrażenie iż całe lody wylądują na przedniej szybie wypichconego auta Billa czego on by chyba nie przeżył. Zuza zauważyła moje zdenerwowanie i pokrzepiająco poklepała mnie po ramieniu jednocześnie manewrując autem. Ledwie stanęłyśmy a już przyszły małżonek plus kilkanaście zniecierpliwionych osób, których nigdy wcześniej nie widziałam, stało na kamiennych stopniach.
- Zaczyna się- Zuza westchnęła głęboko po czym przylepiła na twarzy sztuczny uśmiech i wysiadła z wozu
- Zuzanno ten kolor nie pasuje do koloru bukietów
- panno Wójcik czy mam wykonać telefon do…
- kochana jak dobrze, że jesteś, trzeba odebrać… bla bla bla- to tylko niektóre z poleceń, uwag próśb, które niemalże wybuchły z ust zgromadzonych gdy tylko dziewczyna postawiła swoją stopę na podjeździe. Właśnie w takich chwilach cieszyłam się, że jednak to cobyło między mną a pewną osobą nie wyszło bo w innym wypadku, zgodnie z obietnicą z gimnazjum,  obydwie biegałybyśmy po salonach z białymi sukniami ślubnymi i ja także musiałabym martwić się o to, czy przypadkiem mama bliźniaków nie będzie czuła się niekomfortowo siedząc koło ciotecznej kuzynki ze strony kogoś tam….
- Majka, jak miło cię widzieć – dobiegł mnie głos Billa obróciłam się na pięcie i z wielkim bananem na twarzy przytuliłam się do przyszłego „szwagra”
- cześć Billuś, kopę lat!- wykrzyknęłam chociaż prawda jest taka, że widzieliśmy się nie dalej niż dwa tygodnie wcześniej
- no popatrz ale ty się zmieniłaś urosłaś albo coś- kontynuował żart i udał, że się zastanawia mierząc mnie wzrokiem od stup do głów
- no chyba w szerz, biorąc pod uwagę ilości słodkości jakie skonsumowałam przez twoją narzeczoną- zacmokałam po czym udałam się w stronę dwóch osobników, za którymi stęskniłam się chyba najbardziej G’s- jak ich z Zuzą nazywałyśmy w skrócie, stali na schodach z miną niewiniątek a na mój widok zbiegli na dół i naraz rzucili mi się niemalże na szyję opowiadając co przegapiłam itp. Przez ostatnie kilka lat znajomości z braćmi obydwie z Zuzką bardzo zaprzyjaźniłyśmy się także z resztą zespołu, choć na początku bardzo stresowałam się w obecności zarówno Georga jak i Gustava, tak teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to dwa największe świry z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia
- no no, słyszałam o waszych dzisiejszych ekscesach- powiedziałam, gdy tylko pozwolili mi na złapanie oddechu
- oj tam, oj tam to był wypadek- machnął ręką Georg- żałuj, że nie widziałaś jak Gustav…
-  dobra starczy tego dobrego- drugi z chłopaków a właściwie mężczyzn złapał swojego przyjaciela i odciągną na bok by ten nie powiedział czegoś nie odpowiedniego
- jak dzieci westchnęłam po czym poszłam po swoje bagaże, których o dziwo nie było już w bagażniku
-pani bagaże zostały zabrane do pokoju- powiedziała jedna ze sprzątaczek bodajże Margaret, która pracowała u Billa już dobra kilka lat
- dziękuję- uśmiechnęłam się do niej po czym weszłam do domu. Mówią, że prawdziwi przyjaciele nie mają problemu z traktowaniem domów swoich przyjaciół jak swoich własnych tak też było w naszym wypadku. Nie czułam najmniejszego skrępowania jeżeli chodzi o swobodne poruszanie się po olbrzymiej rezydencji należącej do Billa i wkrótce także do Zuzi, tak więc bez najmniejszego problemu poszłam najpierw do kuchni by nalać sobie szklanki soku pomarańczowego, który był zawsze obecny w lodówce ze względu na zamiłowanie Zuzy do owoców cytrusowych, po czym ze szklanką w ręku usiadłam na werandzie która wychodziła na olbrzymi i zadbany ogród po środku którego znajdował się basen
- można?- usłyszałam za sobą znajomy głos
- pewnie- spojrzałam na dziewczynę Georga- Monicę śliczną blondynkę o porcelanowej cerze i szmaragdowych oczach
- jak podróż?- zapytała wpatrując się w pomarańczowe słońce które chowało się ze drzewami
- w porządku, nie trwał zbyt długo biorąc pod uwagę fakt, że leciałam z  Anglii- odpowiedziałam z uśmiechem chociaż najchętniej powiedziałabym jej, że chcę chwilkę pobyć sama
- to dobrze, masz farta, że nie boisz się latać. Ja za każdym razem, gdy mam przekroczyć próg samolotu, wpadam w panikę- westchnęła- denerwujesz się ślubem?- nagle zmieniła temat na bardzo dla mnie nie wygodny
- nie tyle samej ceremonii co perspektywy stania przy ołtarzu- powiedziałam
- ale ty nie… aaa o to chodzi- pokiwała głową ze zrozumieniem- będzie dobrze- dodała po chwili
- mam taką nadzieję- westchnęłam

- to nie, to też nie- od godziny siedziałam na wielkim łóżku Zuzy podczas gdy ona wertowała swoją szafę w celu znalezienia sensownego ubioru do klubu
-dziewczyno wyluzuj- powiedziałam po czym wstałam ze swojego miejsca i podeszłam do szafy- założysz to- podałam jej małą czarną- do tego tamten naszyjnik i te szpilki
- ale…- szatynka starała się bronić ale ja jej przerwałam bo w tym tempie panna Zuzanna nie zebrałaby się do rana
- bez dyskusji, zakładaj to albo nie idziemy- zagroziłam po czym wepchnęłam ją do łazienki. Na dziś dla wyluzowania postanowiłyśmy sobie zrobić babski wieczór przed panieński można powiedzieć, że taki przed panieński czyli swoistą próbę generalną.

= no dobra dziewczyny, szaleństwo czas zacząć- powiedziałam gdy ja, Monica, Zuza i Mary- kuzynka braci,( która swoją drogą okazała się całkiem miłą osobą) weszłyśmy do klubu. Chwilę później wszystkie wirowałyśmy po prakiecie.
- pójdę po drinka!!- krzyknęłam do Zuzy starając się przekrzyczeć głośną muzykę
- Ok!! ja też poproszę!!! – odkrzyknęła nie przestając tańczyć
- ok- udałam się w stronę baru, zamówiłam napoje i już miałam iść w stronę przyjaciółki gdy ktoś na mnie wpadł z impetem przez co obydwa drinki znalazły się na mojej czerwonej sukience
- debilu! Będziesz to zlizywał, nawet nie wiesz ile kosztowała ta sukienka!- wydarłam się wściekła i dopiero spojrzałam na osobę, która wydawała się dziwnie znajoma. Zamrugałam z niedowierzaniem, przede mną stał nie kto inny jak Martin we własnej osobie! Jego to nagłe spotkanie też najwyraźniej zszokowało bo wpatrywał się we mnie z szeroko otwartymi oczami
-M- Majka?wydusił po dłuższej chwili
-we własnej osobie, co TY tu robisz?- zapytałam zaskoczona
- przyszedłem z kumplem, kilka tygodni temu przeprowadziłem się do tego miasta- powiedział z dumą- a ty?
- ja przyjechałam na ś…
- Majka gdzie ty się podziewasz?- usłyszałam głos Zuzy i zauważyłam , że idzie w naszym kierunku rozglądając się uważnie dookoła