sobota, 24 sierpnia 2013

9. Niespodziewane spotkanie


-Majka! – usiłowałam przekrzyczeć niesamowicie głośną muzykę wydobywającą się z wielkich głośników. Już widziałam moją przyjaciółkę, najwyraźniej rozmawiającą z jakimś facetem, którego nie byłam w stanie rozpoznać, gdyż stał do mnie tyłem. Musiałam się jednak naprawdę wysilić, żeby dostać się do niej, przeciskając się przez tłum stojący przy barze. Miała załatwić drinki, jednak już dość długo jej nie było, więc stwierdziłam, że muszę obaczyć co się dzieje. Chyba taką trochę nadopiekuńczość podłapałam u mojego narzeczonego, który czasami zdecydowanie w tym względzie przesadza. – Przepraszam… - dalej przepychałam się przez tłum lekko wstawionych już imprezowiczów, kiedy wreszcie dotarłam do Majki. Przyjaciółka, kiedy mnie ujrzała, zrobiła dość dziwną, taką niepewną i przerażoną minę, nie wiedziałam, o co jej chodziło. – Coś się stało? – zapytałam, a wtedy jej rozmówca odwrócił się w moją stronę. Zatkało mnie. I jego też. Staliśmy tak oboje z otwartymi szeroko oczami i ustami, nie wiedząc co powiedzieć, aż w końcu udało mi się wykrztusić – M…M…Martin…?!
-Zu…Zu…Zuza..?!
-Co ty tu robisz?! – nie mogłam w to uwierzyć. Byłam pewna, że ten rozdział jest już dawno zamknięty. Przecież ostatni raz widzieliśmy się pięć lat temu i to w kompletnie innym kraju! Wspominając reakcje mojego narzeczonego na tego faceta czułam, że nic dobrego nie może z tego wyniknąć…
-Ja… Mieszkam tu od niedawna – powiedział z uśmiechem, najwyraźniej bardzo ciesząc się ze spotkania. Bardzo szybko doszedł do siebie po tym nieoczekiwanym szoku. W przeciwieństwie do mnie
-Jak.. jak to mieszkasz tutaj?! – nie… to jest jakiś zły sen…
-No, dopiero się przeprowadziłem. Ale się cieszę, że cię widzę, Zuzka! – błagam, niech ktoś mi powie, że on w dalszym ciągu nie żywi w sobie jakiejś tam nadziei… Spojrzałam w rozpaczy na Majkę, ale na jej twarzy również malowało się zagubienie – A ciebie co tutaj sprowadza?
-Ja… No cóż… - nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Od razu powiedzieć prawdę? Chyba powinnam, jednak wiem, że może to być dla niego szok. Jednak nie byłam w stanie nic odrzec, bo nagle muzyka z głośników uległa zmianie i usłyszeliśmy ,,Say it right” Nelly Furtado. Idealne do tańca…
-Chodź – powiedział i złapał mnie za rękę, którą jednak od razu wyrwałam, stanęłam w miejscu i zmusiłam go do tego samego. Muszę być z nim szczera
-Nie. – spojrzał na mnie zdziwiony – Martin, nie.
-ale dlaczego…? – nie mógł zrozumieć – Ja wiem, wtedy w Austrii tamten nadpobudliwy Niemiec, ale kiedy to było…
-Martin, zapytałeś co tu robię. Otóż przyjechałam na ślub.
-O, a kto wychodzi za mąż? jakaś twoja przyjaciółka? – dalej nie mógł zrozumieć
-Ja. – zapadła taka niezręczna cisza. Patrzył na mnie wielkimi oczami. Czyli mu nie przeszło. Nie mogłam w to uwierzyć, przecież przez tyle lat ja już dawno zdążyłam o nim zapomnieć. Czasem tylko wspominałam jego imię, kiedy zazdrość Billa zaczynała przekraczać pewne granice. ale to wszystko.
-jak… to… ty…? Wychodzisz za mąż…? ale chyba to nie on…
-Właśnie on. – odpowiedziałam, trochę za bardzo bezpośrednio, ale uznałam, że jak prawda to prawda – Martin, najlepiej będzie jak zapomnisz. Od pięciu lat, niezmiennie, kocham tylko jego i to się nie zmieni. Przepraszam… - powiedziałam jeszcze, wyminęłam stojącego bez ruchu chłopaka i zaczęłam przeciskać się w stronę wyjścia. Kiedy opuściłam klub, dogoniła mnie Maja.
-Zuzka, stój! – nie musiała już aż tak bardzo krzyczeć, gdyż klub zostawał coraz to bardziej w tyle, za nami. Jednak ani myślałam się zatrzymywać, chciałam jak najszybciej wsiąść do samochodu (wprawdzie już nie do luksusowego Audi, ale też niczego sobie), wejść do domu i paść w ramiona mojemu ukochanemu. Nawet nie wiem czy powinnam mu o tym powiedzieć… Tak więc Maja wreszcie zrównała się ze mną, również pozostając w szoku – Zuzka, co ty robisz?!
-Idę stąd. Jak najdalej. Koniec zabawy. – odpowiedziałam, jednocześnie otwierając auto i wsiadając do środka
-Zuzka, przecież nie możesz teraz prowadzić…
-Prawie nic nie wypiłam, a tutaj na pewno ani chwili dłużej nie zostanę. Wsiadasz czy bawisz się dalej? – odrzekłam zniecierpliwiona. Majka bez większego wahania wsiadła do samochodu, jednak cały czas nie była do końca przekonana
-A Mary, Monica…?
-Poradzą sobie. Napisz im SMSa, że musiałyśmy zwijać się wcześniej i tyle. – jak najmocniej wcisnęłam pedał gazu, samochód wręcz wyskoczył ze swojego miejsca parkingowego i już po chwili pędziłyśmy jedną z niemieckich dróg szybkiego ruchu. Jechałyśmy dość długo w milczeniu, jednak w pewnej chwili nie wytrzymałam… - Cholera jasna!
-Zuzka, co się dzieje? – zaniepokoiła się moja przyjaciółka
-No bo co to w ogóle ma być?! Nie widzę gościa pięć lat, jest mi tak samo obojętny jak zeszłoroczny śnieg, a teraz nagle znów się zjawia pełny nadziei…
-Zuza… - Majka usiłowała mi przerwać, ale ja kontynuowałam
-Co to jest? Czy los naprawdę uważa, że jeszcze powinnam przemyśleć decyzję o małżeństwie? Niech spieprza. – Warknęłam zawzięcie
-Ale nie zamierzasz jeszcze raz niczego przemyślać, prawda?
-A jak myślisz? – miałam dosyć tej rozmowy – Właśnie rozwijam taką zawrotną prędkość tylko po to, żeby jak najszybciej znaleźć się w MOIM DOMU, przy MOIM facecie, z którym chcę spędzić całe życie. – przecież to jest takie oczywiste. O co ja się wściekam? Może o to, że biorąc pod uwagę fakt, że Martin mieszka w tym samym mieście co my, które nie jest znowu wcale jakieś duże, nie ma opcji, żeby kiedyś nie wpadli na siebie z Billem. A wtedy coś czuję, że nie będzie lekko… - Dobra, udajemy, że nic nie zaszło – No prawda była taka, że serio nic nie zaszło
-Zamierzasz mu powiedzieć?
-Nie wiem. raczej nie. jak mu powiem to się wścieknie. Jak mu nie powiem i sam się dowie, wścieknie się jeszcze bardziej… - Ogólnie rzecz biorąc nie znajdowałam żadnego logicznego wyjścia z tej sytuacji, jednak doszłam do wniosku, że na razie przemilczę fakt tego spotkania. Po chwili naszym oczom ukazała się nasza willa, z całkowicie ciemnymi oknami. Billa jeszcze nie było. Westchnęłam głęboko, wygrzebałam z torebki pilota do bramy i  wjechałyśmy do środka.

piątek, 9 sierpnia 2013

8. Chwila spokoju.


- kocham cię- usłyszałem głos Zuzy po czym rozłączyłem się tyle było jeszcze do zrobienia a jak na razie nic nie szło zgodnie z planem i miałem coraz większe wrażenie, że nasze wesele skończy się katastrofą Gustav, Georg, Maja, Tom, tysiące ciotek, wujków, rodzice, Mary wszyscy mieli ciągle jakieś problemy, które my z Zuzanną musieliśmy bez mrugnięcia powieką i z uśmiechami na twarzach rozwiązywać. Mówią, że ślub to najpiękniejszy moment życia, dzień który pamięta się do końca życia ale ja miałem coraz większe wrażenie, że ta bajka zmienia się w senny koszmar no bo co jeszcze mogło się tak naprawdę wydarzyć? Czasami żałowałem, że nie zrobiliśmy z Zuzą cichego, kameralnego ślubu na jakiejś karaibskiej wyspie w towarzystwie najbliższej rodziny i przyjaciół z drugiej zaś strony, jak tak na to teraz patrzę to w sumie wyszłoby na to samo bo na 100% na uroczystości musieli by się pojawić Tom, Maja, Gustav i Georg czyli osoby, z którymi mamy aktualnie najwięcej problemów. Westchnąłem po czym wyszedłem na taras nad basenem, gdzie krzątało się mnóstwo osób odpowiedzialnych za organizację ślubu. Był maj i wszystko pięknie kwitło więc postanowiliśmy z Zuzą część wesela zrobić w ogrodzie. Na środku ogrodu w którym znajdowało się pole golfowe stał specjalnie zamówiony parkiet do tańca dla gości ponad którym górowała scena ozdobiona białymi liliami i czerwonymi różami sprowadzonymi z Francji, chociaż kilkadziesiąt osób czuwało nad organizacją uroczystości, niestety zarówno moja rodzicielka jak i mama Zuzy zapowiedziały, że również „pomogą” nam przy dekoracjach, potrawach i innych rzeczach- całe szczęście, że JESZCZE nie miały okazji tego zrobić bo zacząłem się poważnie obawiać, jaki byłby efekt końcowy całego przedsięwzięcia. Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos podjeżdżającego samochodu więc czym prędzej przeszedłem przez salon i hol by zobaczyć, czy Zuza już wróciła. W drzwiach minęli mnie G’s którzy oczywiście musieli przywitać się z dziewczynami i jakoś zatuszować swoje przewinienie, za które (czego jestem pewien) dostaną w najlepszym wypadku niezły opieprz- (jakby to powiedział Tom). Jak na zawołanie na podjeździe zjawił się nagle tłum ludzi, którzy chcieli coś od Zuzy i nie mogli z tym poczekać nawet pięciu minut spojrzałem na swoją narzeczoną, która wyglądała na trochę zagubioną. Podszedłem do niej i przytuliłem ją by dodać jej otuchy i zapewnić, że wszystko będzie dobrze na nic więcej nie było czasu bo Zuza została porwana w wir obowiązków więc poszedłem w stronę Majki
- Majka, jak miło cię widzieć –powiedziałem do dziewczyny, która wysiadła od strony pasażera
- cześć Billuś, kopę lat!- wykrzyknęła i przytuliła się do mnie
- no popatrz, ale ty się zmieniłaś urosłaś albo coś- kontynuowałem żart bo prawda była taka, że bardzo niedawno się widzieliśmy, zmierzyłem dziewczynę od stup do czubka głowy jednocześnie unosząc brwi
- no chyba w szerz, biorąc pod uwagę ilości słodkości jakie skonsumowałam przez twoją narzeczoną- zaśmiała się dziewczyna po czym poszła w stronę G’s a ja wszedłem do domu. W salonie panował nieskazitelny porządek, nawet mimo niedawnego incydentu ze stłuczoną wazą, której szczątki zostały jak najszybciej zutylizowane. Skierowałem się w stronę stołu i sięgnąłem po jeden ze swoich telefonów. Pierwszy , służbowy, od kilku dni leżał w jednym miejscu, po tym jak Zuza kategorycznie kazała mi go wyłączyć, zirytowana nieustannymi telefonami gazet i paparazzi. Kiedy zerknąłem na wyświetlacz prywatnej komórki, moim oczom ukazało się ze dwadzieścia nieodebranych połączeń, wszystkie od mojej, jak się ostatnio okazało, bardzo licznej rodziny. Przez chwilę nawet zastanowiłem się czy nie wypadałoby oddzwonić albo w jakiś sposób wykazać swojego zainteresowania, jednak po chwili przemyślenia doszedłem do wniosku, że i tak mi nie odpuszczą, więc nie ma sensu samemu się narzucać. Nie tak to sobie wyobrażałem. mam u swojego boku kobietę swojego życia i właśnie szykujemy się do najważniejszego i najpiękniejszego w  naszym życiu dniu, a radość z tego wszystkiego zdecydowanie przysłania nam zbytnie zainteresowanie całym wydarzeniem, zarówno ze strony mediów, jak i naszych własnych gości. Ja to jakoś wytrzymam, bo w końcu takie zainteresowanie nie jest dla mnie czymś niespotykanym, jednak martwię się o moją ukochaną. Bywa, że nie może zrobić spokojnie zakupów, bo dziennikarze od razu oblegają ją ze wszystkich stron, jako ,,narzeczoną Billa Kaulitza”. Czy naprawdę mój ślub musi być wydarzeniem roku? Paranoja. Myśląc tak o całym tym zamieszaniu i mając głęboką nadzieję, że jednak uda nam się nie zwariować, usłyszałem dzwonek do drzwi. Widząc moją narzeczoną ustalającą ustawienia stołów w ogrodzie (na jej twarzy malowała się spora już irytacja) wiedziałem, że to ja musze otworzyć. I nie ma żadnego problemu, o ile to nie okaże się Tom (po którego zaraz muszę jechać na lotnisko) ani żadna z naszych matek, które obydwie zadeklarowały, że musza pomóc, więc zjawią się lada dzień. Na całe szczęście za drzwiami stała dziewczyna Georga, Monica
-Wyglądasz jakbyś za chwile miał kogoś zamordować – rzuciła na powitanie z uśmiechem
-Jakbym tylko mógł spędzić wreszcie chociaż trochę czasu ze swoją narzeczoną, wierz mi, że moje samopoczucie uległoby drastycznej zmianie – odpowiedziałem z przekąsem
-I z tego robisz taki problem? jak wy, faceci, byście sobie bez nas poradzili…? – pokręciła z politowaniem głową, wyminęła mnie i zaczęła krzyczeć – Zuza! Zuza!!!
-Co ty kombinujesz?
-najprostszą rzecz pod słońcem, na która ty nawet nie wpadłeś… Zuzka!!! – po chwili moja narzeczona dołączyła do nas – No, jesteś
-Co się dzieje? – zapytała zdezorientowana, lecz w tej chwili dopadła do niej któraś z jej ciotek
-Zuzanno, nie możesz w tej chwili sobie gdzieś odchodzić, musimy ustalić jeszcze bardzo wiele szczegółów!
-tak, tak… - powiedziała zniecierpliwiona Monica – Ja paniom pomogę, Zuzanna musi bardzo pilnie iść  z Billem na górę, wykonać jeszcze kilka ważnych telefonów – zatkało mnie. Przecież to było tak proste. Ciotka odeszła naburmuszona, Monica rzuciła jeszcze – Nie dziękujcie… - I podążyła za ciotką, a ja złapałem Zuzę za rękę i poszliśmy na górę. Kiedy wreszcie znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od tego całego zamieszania, stanęliśmy naprzeciwko siebie, utonąłem w spojrzeniu jej wielkich, pięknych niebieskich oczu i szepnąłem
-Stęskniłem się za tobą wiesz?
-No ja mam nadzieję – odpowiedziała z cichym śmiechem, po czym wspięła się na palce, żeby złożyć na moich ustach długi pocałunek. Za każdym razem czułem się tak jak wtedy w austriackim szpitalu, kiedy całowaliśmy się po raz pierwszy. I za każdym razem utwierdzałem się w przekonaniu, że mam najcudowniejszą dziewczynę pod słońcem (to chyba dziewczyny są znane z używania takich określeń). Nie odrywając się od siebie usiedliśmy na kanapie, a wtedy Zuza położyła głowę na moim ramieniu i wreszcie mogliśmy chociaż przez chwilę spokojnie porozmawiać.
-Kiedy jedziesz po Toma? – zapytała
-Za chwilę muszę wyjechać – odpowiedziałem – O ile mój samochód jeszcze się do czegoś nadaje…
-Czyli mam jeździć autobusem? – odpowiedziała z przekąsem, ale zaraz powróciła do ważniejszego aspektu tego tematu – pamiętasz o tym, że do dnia ślubu on nie może się tutaj pojawić, prawda?
-Kochanie, wszystko jest pod kontrolą. Wierz mi, że on sam będzie robił wszystko, żeby tylko jak najdłużej uniknąć tego spotkania…
-Powiedz mi, ale tak szczerze, czy on jest naprawdę szczęśliwy z tą całą Franziską?
-Czy ja wiem… - zastanowiłem się – Mówi, ze tak… No, w każdym razie na pewno się tego nie dowiem, jeśli teraz po nich nie wyjadę… A jak znam życie, to później pójdziemy jeszcze z Tomem do jakiegoś klubu, więc…
-Nie myśl sobie, że tylko ty gdzieś dzisiaj wychodzisz – odpowiedziała tajemniczo – Nas z Mają też dzisiaj nie ma
-Tylko uważaj na siebie – powiedziałem, pocałowałem ją w czoło i po chwili siedziałem już w swoim samochodzie. Kiedy dojechałem na lotnisko i wysiadłem z auta, ze wszystkich stron rozbłysły flesze a ja zostałem zasypany setką pytań
-Bill, jak przygotowania do ślubu…?
-Jak twoja narzeczona znosi całe to zamieszanie…?
-Czy to jest ta jedyna…?
-Czy jesteś przekonany do tego małżeństwa…? – Zamorduję tego, kto poinformował tych idiotów o moim ślubie.

niedziela, 4 sierpnia 2013

7. To... Ty?!


Niecałe dwadzieścia minut po wyjściu z kawiarni samochód zatrzymał się przed automatyczną bramą, która zaczęła się otwierać. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że Toma miało nie być na terenie posiadłości ale mój żołądek chyba nie chciał tego przyjąć do wiadomości bo bolał mnie do tego stopnia, że miałam wrażenie iż całe lody wylądują na przedniej szybie wypichconego auta Billa czego on by chyba nie przeżył. Zuza zauważyła moje zdenerwowanie i pokrzepiająco poklepała mnie po ramieniu jednocześnie manewrując autem. Ledwie stanęłyśmy a już przyszły małżonek plus kilkanaście zniecierpliwionych osób, których nigdy wcześniej nie widziałam, stało na kamiennych stopniach.
- Zaczyna się- Zuza westchnęła głęboko po czym przylepiła na twarzy sztuczny uśmiech i wysiadła z wozu
- Zuzanno ten kolor nie pasuje do koloru bukietów
- panno Wójcik czy mam wykonać telefon do…
- kochana jak dobrze, że jesteś, trzeba odebrać… bla bla bla- to tylko niektóre z poleceń, uwag próśb, które niemalże wybuchły z ust zgromadzonych gdy tylko dziewczyna postawiła swoją stopę na podjeździe. Właśnie w takich chwilach cieszyłam się, że jednak to cobyło między mną a pewną osobą nie wyszło bo w innym wypadku, zgodnie z obietnicą z gimnazjum,  obydwie biegałybyśmy po salonach z białymi sukniami ślubnymi i ja także musiałabym martwić się o to, czy przypadkiem mama bliźniaków nie będzie czuła się niekomfortowo siedząc koło ciotecznej kuzynki ze strony kogoś tam….
- Majka, jak miło cię widzieć – dobiegł mnie głos Billa obróciłam się na pięcie i z wielkim bananem na twarzy przytuliłam się do przyszłego „szwagra”
- cześć Billuś, kopę lat!- wykrzyknęłam chociaż prawda jest taka, że widzieliśmy się nie dalej niż dwa tygodnie wcześniej
- no popatrz ale ty się zmieniłaś urosłaś albo coś- kontynuował żart i udał, że się zastanawia mierząc mnie wzrokiem od stup do głów
- no chyba w szerz, biorąc pod uwagę ilości słodkości jakie skonsumowałam przez twoją narzeczoną- zacmokałam po czym udałam się w stronę dwóch osobników, za którymi stęskniłam się chyba najbardziej G’s- jak ich z Zuzą nazywałyśmy w skrócie, stali na schodach z miną niewiniątek a na mój widok zbiegli na dół i naraz rzucili mi się niemalże na szyję opowiadając co przegapiłam itp. Przez ostatnie kilka lat znajomości z braćmi obydwie z Zuzką bardzo zaprzyjaźniłyśmy się także z resztą zespołu, choć na początku bardzo stresowałam się w obecności zarówno Georga jak i Gustava, tak teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to dwa największe świry z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia
- no no, słyszałam o waszych dzisiejszych ekscesach- powiedziałam, gdy tylko pozwolili mi na złapanie oddechu
- oj tam, oj tam to był wypadek- machnął ręką Georg- żałuj, że nie widziałaś jak Gustav…
-  dobra starczy tego dobrego- drugi z chłopaków a właściwie mężczyzn złapał swojego przyjaciela i odciągną na bok by ten nie powiedział czegoś nie odpowiedniego
- jak dzieci westchnęłam po czym poszłam po swoje bagaże, których o dziwo nie było już w bagażniku
-pani bagaże zostały zabrane do pokoju- powiedziała jedna ze sprzątaczek bodajże Margaret, która pracowała u Billa już dobra kilka lat
- dziękuję- uśmiechnęłam się do niej po czym weszłam do domu. Mówią, że prawdziwi przyjaciele nie mają problemu z traktowaniem domów swoich przyjaciół jak swoich własnych tak też było w naszym wypadku. Nie czułam najmniejszego skrępowania jeżeli chodzi o swobodne poruszanie się po olbrzymiej rezydencji należącej do Billa i wkrótce także do Zuzi, tak więc bez najmniejszego problemu poszłam najpierw do kuchni by nalać sobie szklanki soku pomarańczowego, który był zawsze obecny w lodówce ze względu na zamiłowanie Zuzy do owoców cytrusowych, po czym ze szklanką w ręku usiadłam na werandzie która wychodziła na olbrzymi i zadbany ogród po środku którego znajdował się basen
- można?- usłyszałam za sobą znajomy głos
- pewnie- spojrzałam na dziewczynę Georga- Monicę śliczną blondynkę o porcelanowej cerze i szmaragdowych oczach
- jak podróż?- zapytała wpatrując się w pomarańczowe słońce które chowało się ze drzewami
- w porządku, nie trwał zbyt długo biorąc pod uwagę fakt, że leciałam z  Anglii- odpowiedziałam z uśmiechem chociaż najchętniej powiedziałabym jej, że chcę chwilkę pobyć sama
- to dobrze, masz farta, że nie boisz się latać. Ja za każdym razem, gdy mam przekroczyć próg samolotu, wpadam w panikę- westchnęła- denerwujesz się ślubem?- nagle zmieniła temat na bardzo dla mnie nie wygodny
- nie tyle samej ceremonii co perspektywy stania przy ołtarzu- powiedziałam
- ale ty nie… aaa o to chodzi- pokiwała głową ze zrozumieniem- będzie dobrze- dodała po chwili
- mam taką nadzieję- westchnęłam

- to nie, to też nie- od godziny siedziałam na wielkim łóżku Zuzy podczas gdy ona wertowała swoją szafę w celu znalezienia sensownego ubioru do klubu
-dziewczyno wyluzuj- powiedziałam po czym wstałam ze swojego miejsca i podeszłam do szafy- założysz to- podałam jej małą czarną- do tego tamten naszyjnik i te szpilki
- ale…- szatynka starała się bronić ale ja jej przerwałam bo w tym tempie panna Zuzanna nie zebrałaby się do rana
- bez dyskusji, zakładaj to albo nie idziemy- zagroziłam po czym wepchnęłam ją do łazienki. Na dziś dla wyluzowania postanowiłyśmy sobie zrobić babski wieczór przed panieński można powiedzieć, że taki przed panieński czyli swoistą próbę generalną.

= no dobra dziewczyny, szaleństwo czas zacząć- powiedziałam gdy ja, Monica, Zuza i Mary- kuzynka braci,( która swoją drogą okazała się całkiem miłą osobą) weszłyśmy do klubu. Chwilę później wszystkie wirowałyśmy po prakiecie.
- pójdę po drinka!!- krzyknęłam do Zuzy starając się przekrzyczeć głośną muzykę
- Ok!! ja też poproszę!!! – odkrzyknęła nie przestając tańczyć
- ok- udałam się w stronę baru, zamówiłam napoje i już miałam iść w stronę przyjaciółki gdy ktoś na mnie wpadł z impetem przez co obydwa drinki znalazły się na mojej czerwonej sukience
- debilu! Będziesz to zlizywał, nawet nie wiesz ile kosztowała ta sukienka!- wydarłam się wściekła i dopiero spojrzałam na osobę, która wydawała się dziwnie znajoma. Zamrugałam z niedowierzaniem, przede mną stał nie kto inny jak Martin we własnej osobie! Jego to nagłe spotkanie też najwyraźniej zszokowało bo wpatrywał się we mnie z szeroko otwartymi oczami
-M- Majka?wydusił po dłuższej chwili
-we własnej osobie, co TY tu robisz?- zapytałam zaskoczona
- przyszedłem z kumplem, kilka tygodni temu przeprowadziłem się do tego miasta- powiedział z dumą- a ty?
- ja przyjechałam na ś…
- Majka gdzie ty się podziewasz?- usłyszałam głos Zuzy i zauważyłam , że idzie w naszym kierunku rozglądając się uważnie dookoła