poniedziałek, 2 marca 2015

36. Ta jedyna noc

-No nie mów…! – była jakaś piąta nad ranem, a tańczący ze mną Georg, lekko po pijaku przyznał mi się właśnie, że zamierza dołączyć do jakiegoś, na razie mało znanego, niemieckiego rockowego zespołu.
-Shit… miałem nikomu nie mówić… - basista, jak większość zebranych, już dość nie ogarniał, jednak biorąc wszystkich pod uwagę, nie trzymał się tak źle… Choć jak widać, nie do końca zdawał sobie sprawę, z wypowiadanych przez siebie słów.
-Spokojnie, przecież nie zacznę tego rozgłaszać na prawo i lewo – osobiście byłam dość trzeźwa, więc zabawnie było obserwować innych, którzy ledwo się trzymali
-Ale… ale… to nic pewnego… Tylko ani słowa temu twojeeeemu…!
-No jasne… A tak właściwie, to nie wiesz, gdzie on się podziewa? – zaczęłam rozglądać się naokoło, w poszukiwaniu swojego męża. jakiś czas temu oboje zostaliśmy porwani do tańca przez naszych przyjaciół i znajomych, więc już trochę się nie widzieliśmy. A chciałabym znów spędzić z nim trochę czasu. Zwłaszcza, że wesele już się kończy, a my mamy w perspektywie tą jedną, jedyną noc… Rozglądając się za Billem, zrobiłam szybki rekonesans ogólnej sytuacji. jakaś połowa gości już dawno się zmyła, niektórzy leżeli gdzieś po kątach, odpoczywając po udanej imprezie (z wyjątkiem Gustava, który leżał pod stołem), a nieliczni jeszcze w stanie trzeźwości umysłu wirowali na parkiecie. Wszystko wskazywało na to, że najważniejsza impreza w moim życiu zmierza ku końcowi.
-Gdzie kto się podziewa? – usłyszałam nagle bardzo znajomy głos, a kiedy odwróciłam się, za moimi plecami stał mój mąż we własnej osobie
-A nikt, nikt – odpowiedziałam z uśmiechem, puszczając Georga (nie zwracając uwagi na jego lekko niezrozumiałe protesty), by już po krótkiej chwili ponownie znaleźć się w objęciach mojego ukochanego. – Gdzie byłeś tak długo…?
-Wiesz, kochanie… Wesele się kończy, a z tyloma twoimi pięknymi kuzynkami jeszcze nie tańczyłem… - odpowiedział z uśmiechem
-Tak? A ja spotkałam przed chwilą jakiegoś nieziemsko przystojnego faceta, chyba wolnego, i dość długo…
-Stop, wygrałaś – zaśmiał się, jednak zaraz przybrał poważny wyraz twarz – Co zaszło między twoją przyjaciółką a moim bratem?
-Zdaje się, że to, co od dawna podejrzewałam – wzruszyłam ramionami
-To znaczy…? – muzyka zmieniła się na bardzo wolną i romantyczną
-Naprawdę nie wiesz??? – pokręciłam głowa z politowaniem – Skarbie, jak myślisz, dlaczego tak reagują na swój widok i totalnie tracą głowę, kiedy się spotykają…?
-Y… Bo mój brat się puścił z jakąś wytapetowaną dziunią i przy okazji zranił Maję do żywego…?
-Ech… Wyjaśnię ci później, dobrze? – westchnęłam zrezygnowana
-Dobrze. Mamy czas. – zbliżył swoją twarz do mojej – Dużo czasu – i zastygliśmy na środku parkietu w namiętnym pocałunku. Po chwili jednak odsunął się nieznacznie i spojrzał mi prosto w oczy – Co byś powiedziała o powrocie do domu? – bardzo mi to odpowiadało
-Tylko chyba nie możemy wyjść tak bez słowa, prawda? – nie wydawało mi się, żeby para młoda mogła tak po prostu opuścić przyjęcie nic nikomu nie mówiąc, mimo tego, że w tej chwili niewiele osób było zdolnych przyswoić do siebie jakąkolwiek informację. Bill podzielał jednak moje zdanie, więc odwrócił się w stronę sceny i dał znak gościowi z mikrofonem, że wychodzimy, na co facet poinformował wszystkich, że wesele się skończyło, jednak kto chce, może jeszcze zostać (w domyśle: i choć trochę wytrzeźwieć). Na te słowa od razu zebrała się wokół nas grupka rodziców i znajomych, żegnających nas wylewnie i jeszcze raz życzących wszystkiego najlepszego (oczywiście najbliżsi musieli dodać coś od siebie, jak choćby wymowne ,,No to dobrej nocy życzę” Toma). Dziwnym trafem, nigdzie nie mogłam namierzyć Mai, więc jedne co mi pozostało, to mieć nadzieję, że znalazła sobie jakieś towarzystwo i mimo wszystko udało jej się dobrze bawić (po części czułam się winna temu całemu zajściu z gitarzystą…). Po jakichś dziesięciu minutach udało nam się wyswobodzić z rozentuzjazmowanej grupy, Bill złapał mnie za rękę i oboje wsiedliśmy do tej samej limuzyny, tym razem mającej odwieźć nas do domu, a szofer co chwila przeklinał pod nosem, wściekając się na piętrzące się w bagażniku kwiaty, skutecznie zasłaniające mu widok przez tylną szybę. Drogę powrotną spędziliśmy w milczeniu. Siedziałam koło swojego męża, z głową na jego ramieniu i usiłowałam uporać się z natłokiem myśli i tym, co zmieniło się w tak krótkim czasie w moim życiu. Jednak po chwili doszłam do wniosku, że będę miała jeszcze bardzo dużo czasu na tego typu przemyślenia, więc odgoniłam od siebie wszystkie niepotrzebne myśli, skupiając się tylko na obecnej chwili.
-Ale chyba impreza się udała, co? – zapytałam nagle, podnosząc na chwilę głowę, by spojrzeć na Billa
-Jeszcze jak… Wszyscy byli zachwyceni, a… - jednak nie było mu dane dokończyć zdania, gdyż Tobbias właśnie zakomunikował, że jesteśmy na miejscu, więc on życzy szczęścia, my mamy wysiadać, a kwiaty dowiezie jutro, bo teraz nie chce przeszkadzać. Tak więc Bill wysiadł pierwszy, potem pomógł mi, później dość długo szukał kluczy, jednak po kilku minutach drzwi z sukcesem zostały otwarte. Nic nie mówiliśmy, jednak mogę się założyć, że on też czuł wyjątkową atmosferę tej szczególnej nocy. Kiedy otworzył drzwi, znów niespodziewanie wziął mnie na ręce, by ponownie przenieść mnie przez próg
-Hej, czy my już przez to nie przechodziliśmy…?
-Niby tak, ale przecież muszę przenieść własną żonę przez próg naszego domu, prawda?
-No tak – odpowiedziałam z uśmiechem. Atmosfera stawała się coraz bardziej… hm… nie dość, że romantyczna, to jeszcze udzielała się nam obojgu. Kiedy weszliśmy do salonu i wreszcie postawił mnie na ziemi, od razu poczułam jego usta na swojej szyi i ciasno oplatające mnie ramiona. Powoli odwróciłam się, wplatając palce  w jego włosy – Kocham cię – wyszeptałam, po czym wpiłam się w jego wargi czując, że nadszedł ten moment. Jego ręce przesunęły się do tyłu, usiłując uporać się z ciasno zawiązanym gorsetem sukni, a marynarka wylądowała na podłodze. Starałam się zapanować nad łomoczącym sercem, jednak coraz bardziej traciłam zmysły. Zorientowałam się, że Bill powoli kładzie moje plecy na stole, jednak nie zwracałam najmniejszej uwagi na to, że coś niezwykle boleśnie wrzynało mi się w bok. Czułam każdy, najmniejszy ruch jego warg i z całych sił chciałam, by był jak najbliżej. Nie liczyło się nic, poza jego bliskością, poza jego ustami przesuwającymi się od mojej szyi do zagłębienia nad obojczykiem, poza jego rękami pokonującymi kolejne centymetry mojego ciała, poza nim. W pewnej chwili jego wargi się zatrzymały, wsparł się na rękach, trochę uniósł nade mną i spojrzał mi prosto w oczy, odgarniając czule włosy z mojej twarz, końce jego długich blond włosów ocierały się o moje ramiona
-Też cię kocham. Jak wariat. – wyszeptał, po czym znów wpił się namiętnie w moje usta.  Czułam, że zaraz oszaleję, jednak nie pozostawałam mu dłużna, drżącymi rękami usiłując uporać się z guzikami jego koszuli. Kiedy po jakimś czasie, coraz więcej rzeczy lądowało na podłodze, Bill znów wziął mnie na ręce, ja oplotłam go ciasno w pasie i mój ukochany zaczął kierować się prosto do naszej sypialni…
*** południe***
Otworzyłam leniwie oczy, czując oślepiające promienie słoneczne wpadające zza okna. Leżałam w objęciach swojego męża, a gdy podniosłam głowę i spojrzałam na niego, zobaczyłam, że też zdążył już się obudzić.
-Hej, kochanie – rzucił widząc, że już nie śpię
-Hej – powiedziałam z uśmiechem, składając na jego ustach, tym razem delikatny pocałunek. Odruchowo spojrzałam na dłoń swojego ukochanego (z tatuażem, którego nie cierpiałam, jednak zdołałam już się przyzwyczaić) i moim oczom ukazała się złota obrączka. – Czyli to nie był sen?
-Jeśli mówisz o naszym ślubie, weselu, a później dość konstruktywnie spędzonej nocy – spojrzał na mnie znacząco – to odpowiedź brzmi: nie – obdarzył mnie jednym ze swoich czarujących uśmiechów – A masz jakieś wątpliwości?

-Po prostu bałam się, że jak na rzeczywistość, to jest po prostu zbyt piękne… - jednak kiedy znów poczułam smak jego ust, skutecznie uniemożliwiło nam to jakąkolwiek dalszą konwersację. Czułam się jak w raju.