czwartek, 25 grudnia 2014

32. Kocham cię do szaleństwa!

-A teraz znowu on powie, że ją kocha … - siedzieliśmy wewnątrz luksusowej limuzyny wiozącej nas prosto do zamku na wesele – Na co ona, że ona jego bardziej… - a siedzący z przodu Majka i szofer Tobbias uważnie obserwowali każdy nasz ruch, żeby niczego nie pozostawić bez komentarza
-Na co on ją uciszy namiętnym pocałunkiem, bla bla bla… - przyjaciółka Zuzy również brała czynny udział w dyskusji, jednak mimo wszystko wiedziałem, że robi to tylko po to, by nie myśleć o pewnym spotkaniu z pewnym kimś. Ale w tej chwili naprawdę nie miałem głowy, żeby myśleć o kimś poza dziewczyną, której twarz znajdowała się obecnie jakieś 10 cm od mojej, i której, bezgranicznie szczęśliwy,  co chwila szeptałem mi coś na ucho.
-Kocham cię, wiesz? – gdzieś z przodu usłyszałam triumfalny okrzyk (,,Mówiłem!”)
-Wiem – zaśmiała się – wiem, wiem, wiem… - i po raz nie wiadomo który, znów zaczęliśmy się całować. Zabawne, jak bardzo pojawienie się w życiu jednej osoby, może wywrócić je o sto osiemdziesiąt stopni. Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy tak na serio w tej sukni ślubnej, na parkingu pod kościołem, muszę przyznać, że cały strach jakby gdzieś odpłynął. Wyparował. Tak myśląc o tym teraz wydaje mi się, że w tej całej przedślubnej histerii najbardziej chodziło mi o to, żeby mieć stuprocentową pewność, że moja ukochana nie uzmysłowi sobie nagle, że to wszystko to jedna wielka pomyłka i nie ucieknie gdzie pieprz rośnie. Taak… Łatwo mi to mówić teraz, kiedy trzymam ją w ramionach i teraz jestem pewny, że tak będzie już zawsze.
-Czy wam naprawdę tak bardzo przeszkadza, że pocałowałem swoją własną żonę? – powiedziałem do dwójki z przodu z lekkim śmiechem, kiedy z ich strony znów dał się słyszeć szereg komentarzy, jednak już po chwili zupełnie przestałem zwracać na nich uwagę
-Możesz powtórzyć ostatnie? – zapytała Zuza
-W sensie powiedzieć czy zrobić? – odpowiedziałem rozbawiony
-I to i to – usłyszałem jej perlisty śmiech, a samo to, że była w tej chwili tak niesamowicie szczęśliwa, sprawiało mi jeszcze większą radość
-Pocałowałem swoją ŻONĘ… - jak powiedziałem tak też zrobiłem, więc nasze usta znów się złączyły, a Tobby zaczął pieprzyć coś o chamstwie, jakim jest według niego obściskiwanie się w miejscach publicznych.
***
-Brawo!!! – kiedy tylko wysiedliśmy z samochodu, rozległ się głośny wiwat ze strony wszystkich gości, którzy przybyli znaczenie wcześniej niż my. Nie obyło się bez czających się wszędzie paparazzi (chyba muszę później porozmawiać z ochroną, której zdaniem było zapewnienie nam absolutnej prywatności) ale aż się dziwię, jak bardzo miałem to gdzieś. Gdyby Zuza nie myślała w tej chwili o stu pięćdziesięciu innych rzeczach pewnie powiedziałaby, że przynajmniej nie będziemy narzekać na małą ilość zdjęć. Kiedy kroczyliśmy razem przez tłum, nawet pragnący sensacji dziennikarze rozstąpili się, by zrobić miejsce parze młodej (dobrze, że wszystkie kwestie finansowe są już uregulowane, bo w innym przypadku chyba zacząłbym się poważnie zastanawiać,  kto za to wszystko zapłaci). Mieliśmy teraz stanąć grzecznie przed wejściem i przygotować się na zasadnicze życzenia (niby zawsze  odbywa się to przed kościołem, jednak Zuza zdecydowała, że tu będzie bardziej nastrojowo czy coś w tym guście)
-Kur**, młody, wyglądasz jakbyś się czegoś ostro najeb** - to mój starszy brat podszedł, żeby jako wzorowy świadek pomóc nam uporać się z nieprzeliczoną ilością kwiatów – chyba w takim stanie to cię jeszcze nie widziałem… - jednak nagle urwał, bo do mojej żony (minie trochę czasu, zanim się przyzwyczaję) podeszła jej najlepsza przyjaciółka (jako jej świadek), nie zaszczycając Toma nawet krótkim spojrzeniem.
-Nie możemy ominąć jakoś tej części..? – zwróciłem się szybko do Zuzy, bo jakoś nie uśmiechało mi się mniej więcej pół godzinne wysłuchiwanie tego, że życzą nam wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, szczęścia, zdrowia, miłości i gromadki dzieci (nie mówiąc już o braku jakiegokolwiek kontaktu z Zuzą przez całe pół godziny)
-Kotku, uśmiechaj się, wiesz, że im zależy. – i wspięła się na palce, żeby złożyć na moich ustach przelotny pocałunek, bo znów wywołało zbiorowy wiwat gości
-Ale robię to dla ciebie – odpowiedziałem i zaczęło się. Pierwszy oczywiście podszedł mój brat, który bardzo usilnie starał się ukryć, że nawet on jest dziś lekko wzruszony
-No, także Kaultiz – zaczął – Co ja tu będę pieprzyć od rzeczy, wiesz czego ci życzę przecież. Na kilometr widać, że żyć bez siebie nie możecie, więc żyjcie sobie na zdrowie, ale pamiętaj młody, ja żadnego rozwrzeszczanego bachora niańczyć nie będę…!
-ja za to bardzo chętnie! – pozostali członkowie Tokio Hotel dołączyli do Toma
-Już my tego waszego potomka nauczymy prawdziwego życia… - zaczął odgrażać się basista, na co Zuza oderwała się na chwilę od swojej płaczącej matki i rzuciła w stronę chłopaków
-No chyba po moim trupie, że zostawię wam kiedyś dziecko… - i G’s w tej chwili przeszli złożyć jej niezwykle wylewne życzenia, a do mnie podeszli moi rodzice (to jest mama i ojczym)
-Mój synek – mama od razu chwyciła mnie w objęcia, pozbawiając skutecznie tchu na dobrych kilka sekund – Wiesz, że życzę wam jak najlepiej, Zuzanna to taka cudowna dziewczyna… - i resztę jej słów zagłuszył szloch wzruszenia
-No, chłopcze – Gordon przejął pałeczkę, podczas, gdy mama usiłowała się uspokoić – Dam ci podstawową radę. Jak możesz, unikaj jakichkolwiek głębszych dyskusji, jeśli chcesz to jakoś przetrwać, bo wierz mi, lekko nie będzie. A tak na poważnie, to nie spieprz tego Bill, bo masz cudowną żonę – jestem pewny, że w tej chwili uśmiechnąłem się z dumą – i mogę się założyć o gitarę Toma, że stworzycie świetną rodzinę.
-Powiedz to Tomowi – uścisnąłem go (zawsze był dla mnie jak ojciec), kwiaty podałem bratu, który oddawał je gdzieś tam i tym razem zobaczyłem stojąca przed sobą Maję (robiła wszystko, żeby nie spojrzeć w bok)
-Bill! –  rzuciła mi się na szyję – Wszystkiego naj naj naj i przecież wiesz. Wiesz, że cię lubię, ale jeśli kiedykolwiek Zuzka będzie mi płakać w słuchawkę przez ciebie to obiecuję… - powiedziała ze śmiechem, cały czas wisząc mi na szyi
-Niedoczekanie twoje…! – rzuciła Zuza – a w ogóle to zostaw mojego męża w spokoju i wróć tu łaskawie, ok.? – kiedy wyswobodziłem się z uścisku Polki, przyszedł czas na życzenia od rodziców panny młodej. Jej mama, podobnie jak moja, nie potrafiła opanować łez wzruszenia i usiłowała, łamanym angielskim, przekazać mi, czego nam życzy. Byłem jednak ciekawy, czy ojciec Zuzy nawet po ślubie będzie miał do mnie tak samo… powiedzmy, chłodny stosunek.
-No… - chyba nawet starał się znaleźć jakieś neutralne określenie co do mojej osoby, ale było ciężko. Nachylił się, żeby nikt nie słyszał jego słów – Powiem ci po męsku. Akceptuję to małżeństwo, bo Zuza jest szczęśliwa, a jej dobro jest dla mnie najważniejsze. Ale jest moją jedyną córką i możesz być pewny, że jeśli w jakikolwiek sposób ją skrzywdzisz, to cię rodzona matka… - w tej chwili mama Zuzi podeszła bliżej, więc pan Andrzej (chyba nigdy nie dojdziemy do etapu, żebym zaczął zwracać się do niego ,,tato”) zaczął już głośniej – Tak więc zdrowia, szczęścia i jeszcze raz pieniędzy!
-Miłości, Andrzej, miłości – doszła do nas jakaś ich ciotka, kuzynka czy Bóg wie kto i od tej pory zmuszony byłem do wysłuchania masy życzeń od wielu osób, których widziałem po raz pierwszy w życiu (ze strony polskiej rodziny przeważnie udawałem, że cokolwiek rozumiem, bo nawet biorąc pod uwagę, że po pięcioletnim związku z Polką coś tam po polsku dawałem radę, wzruszonych  i wpadających w słowotok Polaków po prostu nie szło zrozumieć). Po prawie godzinie, kiedy wszyscy najdalsi krewni już zdążyli się przewinąć, mogliśmy wreszcie wejść do sali i zacząć świętować najszczęśliwszą noc naszego życia. Tak więc, jak na dobrego męża przystało, objąłem Zuzę i wziąłem ją na ręce, zmierzając do głównego wejścia zamku
-Bill wariacie, postaw mnie…!
-Mowy nie ma, muszę cię przenieść przez próg, bo inaczej to przyniesie pecha czy coś w tym rodzaju…
-Od kiedy ty się taki przesądny zrobiłeś?
-Chyba odkąd cię poznałem, wiesz? – i, wśród towarzyszących nam zewsząd fleszy, znaleźliśmy się w wielkiej, zabytkowej sali, idealnie udekorowanej na przyjęcie weselne. Nas, jako parę młodą, wyciągnęli na środek, a wszyscy ustawili się dookoła (najbliższych zawołali do przodu, więc zobaczyłem jak Gustav usiłuje przecisnąć się koło ochroniarza tłumacząc, że on jest tu w sumie najważniejszy) i przyszedł czas na pierwszy toast (oczywiście trwało chwilę, zanim szampana otrzymał każdy z zebranych). Później odśpiewali kilka tradycyjnych pieśni typu klasyczne ,,Sto lat” (każda w dwóch wersjach językowych) i wypili nasze zdrowie, a my z Zuzą, również tradycyjnie, rzuciliśmy swoimi kieliszkami za siebie. Wtedy wszyscy zaczęli skandować ,,Gorzko, gorzko!” a Tom wydarł się z pierwszego rzędu ,,Pocałuj ją!” więc oczywiście bez zbędnego ociągania zrobiliśmy dokładnie to, co chcieli (ku wielkiej, zbiorowej radości). Wyglądało pewnie trochę jak pierwszy pocałunek w kościele, przywarliśmy do siebie na dobrych kilka minut, chcąc być tak blisko siebie, jak to tylko możliwe.
-Kocham cię – szepnęła Zuza, kiedy odsunęliśmy się lekko
-Chyba dlatego tu jesteśmy – zacytowałem jej własne słowa sprzed ceremonii, co wywołało uśmiech na jej twarzy. Po zakończeniu pierwszej, chyba najbardziej oficjalnej części, przyszedł czas na pierwszy taniec. Ku ogromnemu zdziwieniu wszystkich, na scenie pojawił się Tom z gitarą (przy mikrofonie stanęła jakaś bliżej nie znana mi osoba), zapowiadając (oczywiście w sowim stylu) pierwszy taniec młodej pary, więc chcąc nie chcąc, musieliśmy wyjść na parkiet. – Wiesz, że to będzie kompromitacja, prawda?
-Trzymaj się mnie, a wyjdzie perfekcyjnie – nie musiała powtarzać tego dwa razy. Od razu zarzuciła mi ręce na szyję, ja objąłem ją mocno w pasie, i tak złączeni, uważnie obserwowani przez cały tłum, dobrnęliśmy do końca piosenki i wtedy wesele zaczęło się na dobre. Goście rozsiedli się na wyznaczonych miejscach niczego sobie nie żałowali, praktycznie od razu polały się hektolitry wódki i parkiet zapełnił się tańczącymi parami. Kiedy tańczyliśmy z Zuzą któryś już z kolei taniec (tym razem było łatwiej, bo przyglądało się nam znacznie mniej osób) nagle wziąłem ją za rękę i zacząłem wyprowadzać z sali – Bill, co robisz?
-Idę spędzić trochę czasu z własną żoną – i za chwilę dobrnęliśmy do ustronnej (pustej!) altanki na końcu wielkiego ogrodu, ja usiadłem na ławce, a Zuza usiadła mi na kolanach o ujęła moją twarz w dłonie
-Wiesz, że to jest najpiękniejszy dzień w moim życiu? – wyznała, patrząc mi prosto w oczy
-Kocham cię, skarbie i obiecuję ci, że zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa…
-Już jestem – szepnęła, i tym razem bez świadków, złożyła na moich ustach nie wiem który już tego wieczoru namiętny pocałunek (który natychmiast odwzajemniłem). – Możemy tu jeszcze chwilę zostać? – zapytała, odsunąwszy się na chwilę, widać doceniając momenty prywatności
-Jak długo chcesz… Hej, nie odpowiedziałaś na moje wyznanie!

-Wiesz, że też cię kocham – uśmiechnęła się – Do szaleństwa – i na tym nasza rozmowa na razie się zakończyła, mimo tego, iż znaleźliśmy się naprawdę bardzo bardzo blisko siebie. 





Wesołych Świąt!!!

Z okazji  Świąt Bożego Narodzenia 
pragniemy przesłać Wam
najserdeczniejsze życzenia.

Niech tegoroczne Święta
będą dla każdego z Was
niezapomnianym czasem spędzonym
bez trosk, pośpiechu i zmartwień, 

wśród rodziny i przyjaciół.
A wraz z nadchodzącym Nowym Rokiem
życzymy Wam również dużo zdrowia,
szczęścia i spełnienia najskrytszych marzeń. 


Autorki bloga




wtorek, 9 grudnia 2014

31. Zespół potrzebny od zaraz

Patrzyłam jak Tom posłusznie minął parę stojącą przed ołtarzem i zacisnęłam usta żeby powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś głupiego. Cały czas mierzyłam brata pana młodego od stup do czubka głowy i mogłam się założyć o wszystkie pieniądze świata, że ten pajac był w istocie dwu licowym pantoflarzem, który w istocie bał się drobnej blondynki jaką była moja przyjaciółka. Zuza zmusiła tego gbura do założenia garnituru co chyba nigdy wcześniej w historii nie miało miejsca. Gdy szanowny pan Kaulitz stanął koło mnie i prawdopodobnie przez przypadek jego dłoń musnęła moją, poczułam jak napinają się moje wszystkie mięśnie i odsunęłam się na pewną odległość by nie mieć z nim żadnego kontaktu. Moich uszu dobiegły słowa przysięgi, które ponownie płynęły z ust Zuzki. Nie mogąc się powstrzymać po raz kolejny zerknęłam w stronę Toma i zlustrowałam jego strój a mój wzrok przykuł detal, który nie powinien być ważny ale każda logicznie myśląca osoba, która chociaż trochę zna pana luźne gacie, doskonale powinna skojarzyć fakty. Pod brodą Kaulitza znajdował się lawendowy krawat, którego sam na pewno nie wybierał. Odruchowo spojrzałam na swoją sukienkę, która miała trochę inny odcień niż kreacje reszty druhen po czym zerknęłam na kawałek materiału zawiązany pod szyją Toma
- O kur**!!!- wyrwało mi się na cały kościół i wszystkie pary oczu łącznie z państwa młodych, gości, księdza i świadków (łącznie z winowajcą całego zdarzenia) zwróciły się w moją stronę. To, że byłam wściekła to delikatne określenie tego jak w danym momencie się czułam. Cała krew odpłynęła mi z twarzy i poczułam, że się gotuję. Zacisnęłam ręce w pięści tak, że aż pobielały mi kłykcie po czym zgromiłam przyjaciółkę, a raczej zdradziecką żmiję spojrzeniem jednak ona najwyraźniej nic sobie nie robiła z wizji rychłej śmierci z rąk Ninja Maja bo jakby nigdy nic świergotała coś do swojego ukochanego.
***
Po zakończeniu ceremonii wszyscy goście wyszli przed kościół by rzucać ryż na państwa młodych a ja w tym czasie musiałam pomóc Zuzce z sukienką, którą miałam ochotę nadepnąć tak, by z długiej halki została mini spódniczka
- jak mogłaś mi to zrobić?!- syknęłam gdy tylko nadarzyła się okazja
- oj tam, oj tam czy ty aby nie przesadzasz?- zapytała blondynka jakby nigdy nic- nad interpretujesz fakty. Jesteś honorową druhną a on honorowym świadkiem stąd te kolory- wzruszyła ramionami
- dobra, dobra z tym kitem to do Kaulitzów możesz startować- powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Znamy się od pieluch i nigdy nie uwierzę, że nie miałaś w tym jakiegoś celu- wskazałam na swoją sukienkę
- wierz w co chcesz- Zuza posłała mi w powietrzu buziaka a ja skrzyżowałam ręce na piersiach i tupnęłam jak małe dziecko- nie lubię cię- to chyba była najbardziej dziecinna rzecz jaką zrobiłam od hmmm  sumie miałam powiedzieć nie pamiętnych czasów albo coś w ten deseń ale prawda była taka, że przebywając w towarzystwie tylu wariatów cały czas robiłam coś, co było nie stosowne do mojego wieku
- no już nie fochaj się, zobaczysz wszystko będzie ok- przyjaciółka trąciła mnie ramieniem
- ej laski długo mamy czekać? Głodny jestem ! -dobiegł nas głos Gustava
- no choć bo nas oskarża o torturowanie gości- powiedziała Zuza
***
Z momentem przekroczenia progu kościoła rozległy się okrzyki i posypał się ryż. Chciałam odejść na bok by nie przeszkadzać ale Zuza zatrzymała mnie mocnym uściskiem za nadgarstek ( swoją drogą Zuza chyba trochę za dużo używa przemocy słownej i fizycznej w ostatnich dniach) tak więc stałam koło państwa młodych jak ostatnia pokraka a moje długie brązowe loki pokrywały się białym ryżem który przypominał płatki śniegu albo o zgrozo łupież… kątem oka zauważyłam, że skończony palant w różowej szmatce stał zaledwie kilka kroków dalej a koło niego stała sztuczna jak poliestrowa spódniczka i wytapetowana jak mój pokój w Edynburgu lala, którą miałam nieprzyjemność spotkać kilka dni wcześniej. Oczywiście jak można było się spodziewać, dziewczyna cały czas wlepiała we mnie swoje gały i prawdopodobnie zastanawiała się co takie bożyszcze jak Tom Kaulitz widział w takim motłochu jak ja…. No cóż można śmiało powiedzieć, że mimo szczerej niechęci, którą darzyłam aktualnie tego idiotę, myślałam podobnie (zastępując słowo bożyszcze -playboyem)  w drugą stronę. Gdy wreszcie znaleźliśmy się wszyscy w pobliżu samochodów Zuza zarządała, żebym wracała z nimi, a gdy zaprotestowałam bo w końcu to był ich wielki dzień, roztoczyła wizję mojego powrotu autem wroga numer 1. Na co moją reakcją było natychmiastowe wskoczenie do limuzyny ( ale chcąc dać młodej parze trochę swobody, postanowiłam dotrzymać towarzystwa Tobbiemu- ochroniarzowi chłopaków, który aktualnie robił za szofera). Droga do zamku, w którym miało odbyć się wesele była dosyć zabawna ponieważ mimo przyciemnianej szyby dzielącej szoferkę od reszty samochodu, było dokładnie widać i słychać co Bill i Zuza robili  z tyłu, a ponieważ Tobias był osobą o niesamowitym poczuciu humoru więc szeptem komentował to co według niego zaraz młoda para miała zrobić nawet zaczęliśmy się zakładać o liczbę pocałunków i takie tam inne rzeczy, których podczas czterdziestominutowej jazdy trochę się uzbierało. Gdy dotarliśmy na miejsce ojciec panny młodej i ojczym pana młodego, którzy o dziwo mimo szczerej niechęci, jaką wujek Andrzej darzył Billa, znaleźli wspólny język i aktualnie kierowali wszystkich do jednej z sal gdzie miał się odbyć obiad i toast przy okazji komentując wyniki jakiegoś meczu. 
-Maja!- usłyszałam głos Mary gdy tylko weszłam do wcześniej wspomnianej sali
- o co chodzi? – zapytałam dziewczyny, która wyglądała na lekko poddenerwowaną
- nie mamy zespołu- szepnęła gniotąc materiał sukienki
- jak to nie mamy zespołu? To co my puścimy na pierwszy taniec i w ogóle do czego będą bawić się goście?- to właśnie ja i Mary zajmowałyśmy się oprawą muzyczną i wystrojem wnętrz podczas gdy Monica wraz z Georgem i Gustavem pilnowali Cateringu i innych aspektów organizacyjnych
- no nie wiem możemy puścić coś z płyty- powiedziała dziewczyna a ja spojrzałam na nią sceptycznie- serio? Nie mamy płyt ani odpowiedniego nagłośnienia- powiedziałam na co Mary zrzedła mina
- no to trzeba się pofatygować do domu po jakąś muzykę albo tradycyjny taniec będą musieli wykonać słuchając muzyki z ipoda
- to by było nawet romantyczne- powiedziałam przykładając palec do brody i udając zadumę
- co by było romantyczne?- zapytał znajomy głos i ostatni, który w aktualnym momencie miałam ochotę słyszeć
- patrzenie jak topisz się w tym jeziorze, które znajduje się w ogrodzie- powiedziałam przez zaciśnięte zęby nawet nie zaszczycając GO spojrzeniem
- Maja- Mary warknęła ostrzegawczo- zachowaj kąśliwe uwagi na później bo właśnie przyszedł mi do głowy genialny pomysł- powiedziała a my spojrzeliśmy na nią ze zdziwieniem
- Tom błagam, powiedz, że masz gitarę- powiedziała wlepiając oczy w tego pajaca
- no mam w bagażniku, miałem zostawić ją w domu ale nie zdążyłem
- ok elektryk czy klasyk?- zapytała
- w sumie to obydwa Gibson SG z próby i akustyk z wywiadu radiowego- powiedział
- kocham ciebie i twoje nie zorganizowanie- powiedziała dziewczyna i rzuciła się mocno zdziwionemu Kaulitzowi na szyję
- co. ty .planujesz?- zapytał powoli, wyswobadzając się z uścisku
- Znasz  Keitha Urbana? – zapytała z nadzieją w głosie
- tego od laski z Kill Bill? no raczej! W dodatku chajtnął się z laską, która grała w filmie, którego tytuł bardzo często pojawia mi się w głowie, zwłaszcza ostatnio… - wyszczerzył się jak ostatni kretyn a Mary zgromiła go spojrzeniem
- nie skomentuję twojej ostatniej uwagi, ale zagrasz  Only  You Can Love Me This Way podczas tańca Billa i Zuzy- powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu
- ale…
- żadnych ale Kaulitz…

-Prosimy wszystkich do stołu- odezwał się głos mamy Zuzy, która starała się w miarę składnie ogarnąć wszystkich gości i rozpocząć część wznoszenia toastów, zwłaszcza, że pewien blondyn którego imię rozpoczyna się na G co chwila jakby nigdy nic sam częstował się ciastem znajdującym się na stole.

piątek, 21 listopada 2014

30. Już zawsze razem...

- Jeszcze sekunda... - powiedziała Maja układając fałdy mojej sukni. Nadeszła ta chwila. Stałam w sypialni, którą dzieliłam z facetem, który już za godzinę miał stać się formalnie i oficjalnie moim mężem, przed wielkim lustrem, w pięknej sukni ślubnej. Szczerze mówiąc, stresowałam się jak jasna cholera, w sumie sama nie bardzo wiem czym. A przy tym byłam tak nieopisanie szczęśliwa... Niby wiem, że teoretycznie niewiele się zmienia, poza kolejnym członem w nazwisku, bo mieszkamy i żyjemy razem już od jakiegoś czasu, jednak to nie przeszkadza temu, żeby był to najważniejszy dzień mojego życia. - Gotowe - oznajmiła przyjaciółka z uśmiechem. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam całkiem gotową na ślub pannę młoda z lekkim przerażeniem w oczach, które jednak nie przesłaniać bezgranicznego szczęścia - ślicznie wyglądasz - powiedziała Maja, cały czas się uśmiechając
-No chyba nie najgorzej... - odpowiedziałam, będąc tak naprawdę bardzo zadowolona w efektów pracy przyjaciółki, kosmetyczki i fryzjerki -Maja... powiedz mi, że to, że Bill widział już suknię nie przyniesie żadnego pecha...
- Jakiego pecha? Wszystko wyjdzie perfekcyjnie..- w tej chwili uświadomiłam sobie, że nie byłam jedyną zestresowaną w tym pomieszczeniu osobą
-Hej, Majka, co się dzieje. ..?
-Nic takiego,  po prostu... - i teraz do mnie dotarło
-Maja, nie denerwuj się, chyba to ja tutaj powinnam się stresować?  musisz wystać koło niego tą godzinę i nic więcej,  ok? Obiecuję,  nic więcej...
-W końcu pierwsze spotkanie mamy już za sobą... No ale dość tego,  limuzyna czeka, Twój książę z bajki pewnie też. - i w tej chwili złapała tył mojej sukienki,  by ułatwić mi dojście do auta.  - idziemy. Tylko byśmy spróbowały się spóznić, a Twój zakochany Niemiec od razu wpadnie w regularną histerię…
-Chodźmy  już,  co? - powiedziałam ze śmiechem i obydwie lekko zestresowane,  jednak mimo wszystko w szampańskich nastrojach, już po chwili siedziałyśmy w limuzynie, obserwując nasz znikający za rogiem dom. Nieuchronnie zbliżałam się do najważniejszego momentu mojego życia.

Przed kościołem

-Jezus Maria,  ile ludzi... - Maja miała rację. Pod kościołem zdążył zgromadzić się już tłum gości,  członków rodziny, zwykłych ciekawskich i oczywiście paparazzi, którzy za nic w świecie nie mogli przegapić takiego wydarzenia, jak ślub Billa Kaulitza. Normalnie doprowadzało mnie to do szału, jednak dzisiaj, szczerze mówiąc, miałam to gdzieś. Spojrzałam przez okno na zebranych, wśród których udało mi się dostrzec moich rodziców, babcię z dziadkiem, rodziców mojego narzeczonego i grupę rozentuzjazmowanych fotografów, gotowych oddać wszystko, żeby mieć jak najlepsze ujęcia z ceremonii ( swoją drogą miałam nadzieję, że jakimś cudem uda się ich nie wpuścić do środka). – To co, gotowa? – zapytała moja najlepsza przyjaciółka, ściskając mnie za rękę
-Ani trochę… - odpowiedziałam automatycznie, jednak wzrokiem cały czas szukałam mojego narzeczonego, którego nigdzie nie mogłam dostrzec… W tej chwili Maja wysiadła z samochodu i podeszła do drzwi z mojej strony, szofer otworzył je przede mną, a ja, korzystając z pomocy przyjaciółki, lekko chwiejąc się na niebotycznych obcasach, wysiadłam z pojazdu, czemu towarzyszył niezwykle głośny wiwat zgromadzonych.  – Majka, gdzie jest…? – jednak nie było mi dane dokończyć zdania, gdyż od razu podbiegła do mnie moja mama, cała we łzach
-Kochanie, jak pięknie wyglądasz… - chyba trochę za bardzo się wzruszyła
-Mamo, nie płacz proszę…
-Przepraszam cię, skarbie, ale jak sobie pomyślę, że jeszcze przed chwilą byliśmy z ojcem wzywani do dyrektora w podstawówce, a teraz, za chwilę wychodzisz za mąż… - ech, cała mama. Zawsze wszystkim się przejmowała, zapominając przy tym, żeby panować nad emocjami. Chociaż myślę, że dziś ją rozumiem, w końcu nie codziennie jedyna córka bierze ślub.
-Zuzanno, ale pamiętaj – dołączył do nas ojciec – Jeżeli tobie chociaż włos z głowy przez tego Niemca spadnie, a ja się o tym dowiem to nogi z d…
-Synu, zachowuj się przecież, nie psuj dziewczynie takiej chwili! – to dziadek, wyjątkowo odświętnie jak na starego wojskowego ubrany, postanowił zainterweniować – No, moja panno, mam nadzieję, że nie zapomnisz o starym dziadku…
-Nie ma takiej możliwości – powiedziałam z uśmiechem, szczęśliwa, że są tu wszyscy moi najbliżsi i kiedy przytulałam równie wzruszoną jak moja mama wycałowującą mnie babcię, wreszcie go zobaczyłam. Stał lekko na uboczu (centrum wydarzeń był obecnie mój przyjazd i powitanie z rodziną),  jak zwykle olśniewając wyglądem (co zresztą od zawsze powtarzam). Ku mojej lekkiej uldze, naczelny niemiecki rockman specjalnie na dziś zrezygnował z ostrych, lekko kontrowersyjnych akcentów, na rzecz klasycznego, eleganckiego smokingu. Kiedy uchwycił moje spojrzenie, na jego twarzy od razu zagościł promienny uśmiech, a ja mogłabym przysiąc, iż oboje odczuliśmy wielką ulgę, że żadne z nas jednak się nie rozmyśliło i ceremonia odbędzie się z godnie z planem. Uwolniwszy się wreszcie od wzruszonej rodziny, bardzo powoli (długa suknia i naprawdę wysokie szpilki zdecydowanie utrudniały poruszanie się) podeszłam do swojego ukochanego. Kiedy już znalazłam się obok niego, czyli tam, gdzie miałam zostać już na zawsze, on dotknął mojej twarzy i spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy
-Jednak przyszłaś – powitał mnie niekonwencjonalnie, nie spuszczając wzroku
-No tak jakoś, stwierdziłam, że wpadnę – odpowiedziałam z uśmiechem i nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Goście zareagowali na nasze zachowanie głośnym aplauzem, zewsząd rozbłysły dziesiątki fleszy, tylko Majka zaczęła walić mnie niecierpliwie torebką w ramię
-Czy wy nie możecie chwilę zaczekać? – spojrzała na nas sceptycznie – Przypominam, że nie jesteście sami – i kiedy upierdliwość mojej przyjaciółki stała się nie do zniesienia, niechętnie oderwaliśmy się od siebie, jednak Bill od razu objął mnie w pasie.
-No już, już… Kochanie, gdzie jest Tom? – zapytałam narzeczonego, świadoma, że to pytanie może nie spodobać się Majce, jednak brat mojego przyszłego męża był dość znaczący na ceremonii, więc tym bardziej zdziwiło mnie to, że nigdzie nie mogłam go dostrzec
-Y.. No.. Więc… On zaraz będzie… - Coś kręcił
-Jak to zaraz będzie? Przecież mieliście przyjechać razem…
-No tak… I on mnie przywiózł… Ale… Przypomniał sobie…
-O czym?? – ja wiedziałam, że coś się musi pokręcić, tylko jeszcze nie wiem do końca co
-Bo on… Y… Zapomniał nakarmić psa!
-Słucham? – parsknęłam śmiechem. Nie wiem, co oni tym razem we dwójkę spieprzyli, i chyba nie chcę wiedzieć, ale to była najgłupsza wymówka jaką w życiu słyszałam.
-No tak! Bo on mnie odwiózł, i już mieliśmy iść do kościoła, ale on sobie przypomniał, że Scotty będzie głodować do jutra więc… - przyłożyłam mu palec do ust, przerywając wypowiedź
-Dobrze, dobrze, mam tylko nadzieję, że się nie spóźni – postanowiłam nie drążyć tematu. W tej chwili podeszli do nas, jedyni i niepowtarzalni, Georg i Gustav (nie mogłam się przyzwyczaić do widoku tak dobrze znanych mi ludzi w tak eleganckim wydaniu), a basista porwał mnie w objęcia, unosząc wysoko nad ziemią
-Georg, durniu, pognieciesz mi suknię… - jednak chłopak ani trochę nie przejmował się moim lekkim marudzeniem
-Żałuj, że nie widziałaś, jak twój nieskazitelny narzeczony tarzał się wczoraj pod…
-Czy ty się możesz łaskawie zamknąć? Pytał cię ktoś o zdanie? – przerwał mu mój ukochany, który na wzmiankę wczorajszego wieczoru zrobił się lekko poddenerwowany . Georg wzniósł wymownie oczy ku górze i odstawił mnie ze śmiechem
-Bill, czy ja o czymś nie wiem? – zapytałam ukochanego z uśmiechem, jednak mimo wszystko chyba wolę nie wiedzieć, co się tam dokładnie działo. Zanim zdążył mi odpowiedzieć, z kościoła wyszedł ksiądz, prosząc, byśmy już zaczynali ceremonię, na co mój przyszły mąż dość dziwnie zareagował
-A… może jeszcze chwilę…?
-Skarbie, co się dzieje?
-Nie no, nic, po prostu może jeszcze nie wszyscy zdążyli przyjechać… - od razu wiedziałam, o co mu chodzi (tak mi się wydawało)
-Bill, musimy już zacząć, Tom zaraz przyjedzie, nie martw się
-Akurat dzisiaj niczym nie zamierzam się martwić – odpowiedział,  zachowując się już całkiem normalnie, więc oboje stanęliśmy przed wejściem do kościoła (który już pękał w szwach). Naszych uszu dobiegły pierwsze takty piosenki Led Zeppelin ,,Thank you”, którą zdecydowaliśmy się dać na wejściu. ,,If the sun refused to shine, I would still be loving you”… To zdanie tak idealnie oddawało moje wszystkie uczucia w tym momencie. Wszystko dookoła mogłoby nie istnieć, najważniejsze to to, że stałam u boku mężczyzny mojego życia, by za krótką godzinę móc nazywać go swoim mężem. Byłam pewna, że bez łez wzruszenia się nie obejdzie.
-Kocham cię, wiesz? – szepnął mi do ucha
-Chyba dlatego tu jesteśmy – odpowiedziałam i w tej chwili ruszyliśmy do środka. Wszystkie oczy zwrócone były na nas, z tyłu szła Majka, cały czas pomagając mi z suknią, i tymczasowo zastępujący Toma Georg. Pokonując długą nawę kościoła, widziałam tyle tak dobrze znanych sobie twarzy, nawet ludzi, z którymi od tak dawna nie udawało mi się za bardzo utrzymywać kontaktu. Oczywiście najważniejsi, czyli najbliższa rodzina i przyjaciele mieli zarezerwowane pierwsze ławki, więc bez trudu zobaczyłam moją mamę i mamę Billa, łkające cicho w chusteczki (chyba obie nie bardzo mogły się pogodzić z tym, co się działo. Moja dlatego, że nie wyobrażała sobie straty swojego jedynego dziecka, a Simone po prostu nie mogła uwierzyć, że jej młodszy syn wreszcie postanowił się ustatkować). Zaczęłam przypuszczać, że normalne nie byłabym w stanie od nadmiaru emocji przejść tych kilkudziesięciu metrów, jednak dzięki obecności ukochanego tuż obok wreszcie czułam, że jestem tam, gdzie powinnam być. Uświadomiłam sobie, że pierwszy raz w życiu chyba cieszy mnie obecność fotografów i zapewnienie setek zdjęć, gdyż obawiam się, że bardzo prawdopodobne, iż ja sama z ceremonii mogę nie za wiele pamiętać. Staliśmy przed ołtarzem, cały czas trzymając się za ręce, a kiedy spoglądaliśmy na siebie, widziałam w jego oczach tyle emocji. Szczęście. Miłość. Spełnienie. Dopiero, kiedy ksiądz połączył nasze dłonie i miałam wypowiedzieć magiczne słowa przysięgi, zaczęłam koncentrować się na tym, co się dzieje, bo co jak co, ale tą chwilę miałam zamiar pamiętać do końca naszych wspólnych dni. I już po chwili stałam naprzeciwko swojego ukochanego, patrząc mu głęboko w oczy i słyszałam swój głos, przepełniony wzruszeniem
-Ja, Zuzanna Zawadzka, biorę sobie ciebie Billu za męża… - łamał mi się glos. Wiem, że powtarzam to cały czas, ale nigdy przenigdy, w życiu, kiedy pierwszy raz te pięć lat temu zobaczyłam go panikującego na wyciągu, przez myśl by mi nie przeszło, że kiedyś zostanę jego żoną.
-I…
-Znalazłem!!! – w tej chwili drzwi otworzyły się z hukiem, a w nich stanął Tom we własnej osobie,  cały zadowolony z siebie. Spiorunowałam go wzrokiem – Yyy… Miejsce parkingowe!
-Tom! – warknęłam na świadka mojego narzeczonego – Na miejsce, już! – Kątem oka zauważyłam, że moja przyjaciółka poruszyła się nieznacznie, kiedy gitarzysta stanął koło niej, jednak nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Lekko zniecierpliwiony ksiądz chrząknął znacząco, więc kontynuowaliśmy
-I ślubuję ci…
-O kur**!!! – wszyscy usłyszeli bardzo głośny, zdumiony wrzask Majki. Mocno zirytowana (żeby nie powiedzieć dosadniej) odwróciłam się do tyłu, a moim oczom ukazała się moja przyjaciółka, wgapiająca się w starszego Kaulitza. I w tej chwili dotarło do mnie, że chyba właśnie ogarnęła kolor jego krawata i chyba właśnie zamierza mnie osobiście, własnoręcznie zamordować…
-Przepraszam, czy ja komuś nie przeszkadzam?! – ksiądz również był na skraju wytrzymałości – Jeśli ktoś zamierza coś jeszcze powiedzieć, proszę zrobić to teraz! Jeśli nie, kontynuujmy. – Bill nachylił się nade mną i szepnął:
-Całe życie z wariatami…
-Ale mamy siebie, więc chyba nie jest tak źle, co?
-Damy radę – uśmiechnął się, powróciliśmy do przysięgi, a ja miałam nadzieję, że dalej odbędzie się bez zbędnych zakłóceń. Tak więc znów powtarzałam za kapłanem
-… I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską… - to było to. Tak się właśnie czułam. Wypowiadając te nieśmiertelne słowa, całą sobą czułam, ze jest to najprawdziwsza prawda.
-…oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci.. – to wypowiedziane przez mnie zdanie było ledwo słyszalne, tłumione przez łzy wzruszenia. Nie obchodzi mnie to, co myślą inni, czy według mediów nasz ślub zostanie okrzyknięty wydarzeniem, czy klapą roku,  że będą wtrącać się w każdy aspekt naszego życia. Nie dziś. Nie teraz.  Po tym, jak ja powiedziałam całą swoją kwestię (ledwo, ale zawsze), przyszła kolej na mojego ukochanego, który dla odmiany wypowiadał się głośno i wyraźnie, choć doskonale wiedziałam, że czuje to co ja.

-Ja, Bill Kaulitz, biorę sobie ciebie Zuzanno za żonę i ślubuję ci miłość… - i kiedy wszystko już powiedział, nadszedł czas obrączek (bliźniacy wymienili znaczące spojrzenia), a ksiądz ogłosił nas oficjalnie mężem i żoną. I nastał moment, na który chyba wszyscy czekali z niecierpliwością. Pierwszy pocałunek. Stanęliśmy naprzeciwko siebie, patrząc sobie głęboko w oczy i już po chwili czułam smak jego ust. Objęłam go rękami za szyję, przyciągając do siebie jak najmocniej, by nic nie było w stanie nas rozdzielić, a on wplótł palce w moje włosy. Cały świat przestał istnieć, a my chcieliśmy jak najdłużej celebrować tę niezwykłą chwilę. Złączeni w namiętnym pocałunku, już na zawsze razem...


piątek, 7 listopada 2014

29. Co komu przeszkadza brak obrączek?

Gdy obydwoje usadowiliśmy się wreszcie w limuzynie Bill nie odezwał się ani słowem i zaczął wpatrywać się w szybę nerwowo zaciskając usta. Gestem dłoni dałem znak kierowcy by ruszył i zaczęliśmy jechać w stronę kościoła   
- Tom jesteś pewny, że masz te obrączki?- spytał nagle Bill odrywając wzrok od okna
- no jasne- powiedziałem- przecież już ci mówiłem…
- pokaż mi je- powiedział świdrując mnie wzrokiem
- wiesz co? Jak możesz we mnie wątpić, we własnego brata w dodatku bliźniaka, krew z krwi…
- Tom
- no już dobra, dobra- sięgnąłem do kiszeni bez dalszych dyskusji bo Bill zamieniał się w bazyliszka  i z triumfalną miną wyciągnąłem z niej pudełko
- Tom ty idioto!- spojrzałem na brata z zaskoczeniem nie bardzo wiedząc o co chodzi
- to nie są obrączki tylko papierosy- spojrzałem na pudełko i faktycznie, zamiast czerwonego pudełeczka z obrączkami trzymałem paczkę Marlboro
- ja wiedziałem, że tak będzie przecież tobie nie można nigdy zaufać i co my teraz zrobimy przecież nie można tak po prostu wparować na ceremonię i stwierdzić, że symbol miłości, którym są dwie złote obrączki, symbol, który ma świadczyć o moim uczuciu do Zuzy zaginął  w akcji przez mojego… brata- powiedział przez zęby Bill
- ej młody spokojnie, na pewno mam je w drugiej kieszeni- powiedziałem, jednak pudełeczka nigdzie nie było
- i ty mówisz, że to ja jestem nie ogarnięty?!- młodszy był na skraju załamania nerwowego i wyglądał tak, jakby zaraz miał dostać apopleksji
- B…
- CICHO BĄDŹ I MI NIE PRZERYWAJ!- krzyknął uderzając pięścią o kolano- czy ty w ogóle masz pojęcie o której zaczyna się ślub?!
- o 16- powiedziałem z głupią miną nie bardzo wiedząc co zrobić, żeby nie doszło do rękoczynów
- a jest?
- 15
- NO WŁAŚNIE!!!- wykrzyknął Bill- przez ciebie spóźnię się na najważniejszą ceremonię mojego życia- dodał
- młody spokojnie, coś wymyślimy. Ty pojedziesz do kościoła i jakoś odwleczesz rozpoczęcie albo odwrócisz uwagę Zuzy a ja wrócę do domu, wezmę pierścionki i po problemie- wyszczerzyłem ząbki jednak za moment spoważniałem z obawy by ich nie stracić
- dobrze, ale spróbuj tylko pojawić się bez nich- Bill zacisnął dłonie na materiale spodni od garnituru tak, że aż pobielały mu kłykcie, co to małżeństwo robi z człowiekiem… i pomyśleć, że jeszcze nie dawno uważał za nie etyczne zabijanie komarów podczas biwaku w lesie ( który swoją drogą urządził, by zaimponować Zuzce- pantoflarz). Chwilę później znaleźliśmy się pod kościołem, przed którym zaczęło gromadzić się coraz więcej osób
- dobra to pan młody zasuwa na ceremonię a my wracamy do domu- poinformowałem kierowcę, który przytaknął i wysadził wściekłego Billa jak najbliżej wejścia się dało.
***
-Gdzie one do cholery są?- zapytałem sam siebie przeszukując wszystkie miejsca, w których mogłem zostawić małe pudełeczko. Powoli cały dom zaczynał przypominać miejsce przejścia tornada, wszystkie ciuchy, poduszki i przedmioty codziennego użytku lądowały na podłodze. Po pół godzinie bezskutecznych poszukiwań postanowiłem poszerzyć obszar poszukiwań i przeniosłem się do domu Billa
- cholera jasna, pieprzone kawałki metalu, co komu przeszkadza brak obrączek? Dlaczego mój brat i jego narzeczona muszą być takimi perfekcjonistami?- mówiłem do siebie biegając z jednego pokoju do drugiego
- co tam stary, kłopoty w raju?- usłyszałem dobrze znany głos i odwróciłem się w stronę Georga, który nonszalancko opierał się o framugę drzwi. Przez moment zastanawiałem się, czy powiedzieć mu o zgubie jednak po chwili stwierdziłem, że co dwie głowy to nie jedna i postanowiłem poprosić kumpla o pomoc
- zgubiłem te cholerne obrączki i Bill jest gotowy mnie wypatroszyć i powiesić za flaki na czubku wieży Eiffela jeżeli mu ich nie dostarczę- powiedziałem na co mój jakże współczujący i pomocny przyjaciel wybuchł niepohamowanym  śmiechem
- je nie mogę…. Wasza rodzina…jest jak żywcem… wyjęta z…  telenoweli brazylijskiej!- wydusił pomiędzy salwami śmiechu jednak pod wpływem mojego groźnego spojrzenia postanowił się zamknąć i posłusznie zaczął szukać.
***
-Poddaję się!- powiedziałem opadając na kanapę zupełnie nie robiąc sobie nic z faktu, iż prawdopodobnie pogniotłem materiał garnituru. Jeżeli i tak groziła mi śmierć z ręki rodzonego brata, w dodatku bliźniaka, to było mi szczerze mówiąc i tak wszystko jedno czy przyczyni się do tego także jego „ukochana”
- nie no stary, to co im powiesz?- zapytał Gaorg siadając obok mnie na kanapie
-nie wiem, po drodze zatrzymamy się przy jakimś supermarkecie, wyskoczysz z 2 euro i wylosujemy im w automacie dwa plastikowe pierścionki, zobaczysz będzie dobrze, nawet nie zauważą…
- aha, no jasne nie zupełnie Bill się nie skapnie jak będzie musiał założyć pierścionek z różowym oczkiem a w ogóle to… ej! dlaczego niby ja mam wyskakiwać z kasy? To ty je z gubiłeś!!!- wykrzyknął  brunet
- może dla tego, że wczoraj fundnąłem ci osiem piw?- zapytałem- albo dla tego, że załatwiłem ci numer tamtej kelnerki…
- no dobra!- Georg uniósł ręce w geście obronnym po czym jego wzrok padł na zegar wiszący na ścianie
- o cholera jasna, musimy jechać! Wykrzyknął i siłą zaciągnął mnie z kanapy co spowodowało, że zamiast na nogach wylądowałem na czterech literach na marmurowej posadzce
- czym jedziemy?- zapytał gdy stanęliśmy na podjeździe
- myślę, że  Audi- wzruszyłem ramionami- po chwili siedzieliśmy w środku
- fuck! Co tym razem?!- z całej siły uderzyłem dłońmi w kierownicę swojego ukochanego autka po tym jak silnik odmówił współpracy i zgasł
- może sprawdzę pod maską- zaoferował się Georg
- a rób co chcesz- powiedziałem powoli tracąc cierpliwość, czemu takie rzeczy przytrafiają się akurat mi?
- yyy Tom?- Gorg zamknął maskę, gdy spojrzałem na niego pytająco dodał- myślę, że możemy jechać prosto do kościoła, o to twój problem- podniósł do góry… małe, znajomo wyglądające, trochę przybrudzone pudełeczko… dzięki ci Boże…
Gdy podjechaliśmy pod kościół, wszystkie miejsca parkingowe były zajęte nie mówiąc już o chodniku czy trawniku, najbliższe miejsce znajdowało się ze dwa kilometry dalej
- po prostu super!!!- krzyknąłem wściekły po raz trzeci objeżdżając plac dookoła i nie widząc niczego wolnego
- Ton luz, patrz tam jest coś- Georg wskazał na faktycznie wolne miejsce znajdujące się przy śmietniku za jakimś budynkiem, świetnie… nie myśląc za długo wypadłem z samochodu jednak sprawdzając kilkakrotnie czy wystarczająco zabezpieczyłem swoje cacko przed kradzieżą lub innymi krzywdami, które mogły by się mu wydarzyć po czym wraz z Georgem pobiegliśmy do kościoła
- Znalazłem!- wykrzyknąłem bez namysłu gdy tylko otworzyły się drzwi kościoła, wszystkie głowy momentalnie odwróciły się w moim kierunku, a na twarzy Zuzki zaczęła malować się wściekłość, już miała coś powiedzieć gdy Bill posłał mi porozumiewawcze spojrzenie a ja po raz kolejny się odezwałem
- yyy znalazłem miejsce parkingowe! Naprawę to był wyczyn, na drugi raz…
- Tom!- Zuza wyglądała tak, jakby miała za chwilę zabić mnie trzymanym przez siebie bukietem ( tak kwiaty mogą być narzędziem zbrodni, weźmy pod uwagę np. takie nie pozorne róże…) spojrzałem na dziewczynę pytająco
- na miejsce!- krzyknęła po czym wskazała miejsce, gdzie stało kilka dziewczyn w tym… Majka, z braku innego wyjścia ruszyłem między ławkami w stronę ołtarza starając się jak najdłużej odwlekać moment konieczności stanięcia oko w oko z panną Wójcik i jej despotyczną przyjaciółką z piekła rodem, które…
- Tom ale to już!- dobiegł mnie po raz kolejny wściekły głos blondynki tak więc dla własnego dobra przyspieszyłem kroku. Przechodząc koło brata dyskretnie wcisnąłem mu do ręki pudełeczko przy okazji szepcząc do ucha
- jeszcze możesz się wycofać
Po czym mrożony wzrokiem panny młodej posłusznie udałem się na wyznaczone miejsce

- na czym to ja?... aha… Czy ty Zuzanno Zawadzka bierzesz sobie tego o to…- zaczął ksiądz. 


sobota, 11 października 2014

28. Wątpliwości

Nadszedł ten dzień. Ta chwila. po jakże konstruktywnie spędzonej nocy jesteśmy w domu mojego brata, co chwila niecierpliwie spoglądając na zegarek. co prawda do ślubu zostało jeszcze kilka godzin, ale to nie przeszkadzało mi chodzić w stresie po salonie w tą i z powrotem tworząc w głowie najczarniejsze scenariusze tego, co może się nie udać. Bo patrząc na to całkowicie obiektywnie, było to wszystko po prostu zbyt piękne. Jestem sławny, bajecznie bogaty, a za zaledwie trzy godziny jedna dziewczyna - miłość mojego życia ma zostać oficjalnie moją żoną. I nie obchodzi mnie to, że przez najbliższe kilkadziesiąt lat będę zmuszony użerać się z jej nadopiekuńczymi ojcem. Tak się właśnie zastanawiałem ...
-ykhm... Kaulitz... - odezwał się nagle Tom- ja rozumiem, że generalnie jesteś w stresie - nawet on zaczął przemawiać dziś ludzkim głosem - ale wiesz, Franziska jednak bardzo lubi te firanki... - kiedy to powiedział dotarło do mnie, że od     dobrych dziesięciu minut stoją w oknie, wgapiając się bezmyślnie w przestrzeń i bezwiednie, kurczowo ściskam fragment ozdobnej firanki. Natychmiast rozluźniłem uściski spojrzałem przepraszająco na brata
- przepraszam cię, nie wiem co... - zacząłem, jednak bliźniak od razu się wtrącił
 -Młody, przerabialiśmy to tyle razy...  z tego co wiem, to jeśli ludzie już się decydują na to całe małżeństwo, nawiasem mówiąc to nie wiem na cholerę, ale to tylko moja opinia, to wydaje mi się, że to jest dla nich najszczęśliwszy dzień w życiu... czy coś w tym guście.
- Ale to nie chodzi o to...
- To o co?- zapytał z głupią miną
  -Jeśli Zuza za mnie wyjdzie, to faktycznie będę najszczęśliwszym Człowiekiem na ziemi, jednak...
- czyli ty znowu robisz histerię, że twoja tak zwana narzeczona wystawi cię do wiatru?! Kurwa, Kaulitz ile można?!
- o co ci znowu chodzi?- nie rozumiem, jak on mógł to tak bagatelizować ...?
- O co mi chodzi?! niee, o nic, ale ostrzegam cię, jeżeli do chwili ślubu usłyszę choć jedno słowo, a propo tego, że Zuzka cię oleje i ucieknie sprzed ołtarza...
- To co...? -zapytałem niepewnie
- To wsiadam w samochód i jadę uratować dziewczynę przed takim palantem jak ty! - i po tych dość ostrych słowach w wyszedł z pokoju i chyba, z tego co usłyszałem, skierował się na górę, a ja po raz sto pięćdziesiąty siódmy zacząłem zastanawiać się czy wszystko jest na pewno załatwione. Po kolei. w kościele - wszystkie formalności dopełnione. Sala na zabytkowym, ekskluzywnym zamku wynajęta i zapłacona. Fryzjer i kosmetyczna dla Zuzy już dawno zamówione, a co do sprawy sukienki, to mam się nie wtrącać (chociaż i tak już ją widziałem, po tamtej pamiętnej kłótni..). czyli jedyne co mi zostało, to zadzwonić do ukochanej (skoro do momentu ślubu mieliśmy się nie zobaczyć... w ogóle co to za idiotyczny pomysł?!). Wybrałem numer, a Zuza odebrała już po pierwszym sygnale. Czyli też pewnie umiera ze stresu
- Bill...!
 -Hej kochanie.
 -Chyba właśnie łamiemy jedną z zasad ustalonych przez naszych przyjaciół,   wiesz?-  a fakt, coś tam sobie faktycznie ubzdurali ze sobą, że niewidzenie się oznacza też brak telefonów...
- Chyba tak, ale wiesz ile mnie to obchodzi. Musiałem usłyszeć twój głos.
- Jak się czujesz? Jak cię znam to chodzisz cały zestresowany, a Tom  cholery z tobą dostaje...?
- Trafiłaś w sedno. Ale... Jesteś tego wszystkiego pewna? Jak powiesz przysięgę, nie będzie odwrotu...
- Czyżbyś właśnie próbował mnie rzucić? - zapytała ze śmiechem.
- Tak się tylko upewniam - odpowiedziałem, chociaż muszę przyznać, że mi ulżyło
- To chyba dziewczyny bardziej się denerwują, nie sądzisz? Kochanie, uspokój się, naprawdę nie masz się czym stresować
- A ty się w ogóle nie boisz?
-A powinnam? - udało jej się mnie rozbawić - Muszę kończyć, Majka idzie, zamorduje mnie za chwilę.. .
- To zobaczenia w kościele, pani Kaulitz
-Ech... Jeszcze trzy godziny Zawadzka!
- Mam czekać jeszcze trzy godziny?! - szczerze mówiąc, nie mogłem się doczekać, kiedy się wreszcie spotkamy.
 -No cóż, jeśli to dla ciebie za długo... - w tej chwili w tle usłyszałem wołanie „Zuzka!" i wiedziałem, że musimy kończyć
- Kocham Cię skarbie, wiesz?
 - No mam nadzieję. Ja ciebie też... Czekaj tam na mnie
- Nigdzie się bez ciebie nie ruszę -i w tej chwili usłyszałem sygnał zakończonego połączenia. | moja panika zaczęła się od początku. W sumie to jakby pomyśleć o tym tak na trzeźwo, to pewnie poważnie bym się zastanowił czego ja się tak właściwie boję... Może pewnego rodzaju odpowiedzialności wiążącej się z założeniem rodziny. .. Dobra, Kaulitz, weź się w garść, czas się szykować.
Godzina przed ślubem
- Bill!- dotarło do mnie głośne, niecierpliwe wołanie brata, a po chwili jego twarz ukazała się w drzwiach naszej sypialni. - No no no... - powiedział z chyba uznaniem na widok mojego odświętnego smokingu - postarałeś się braciszku, wyglądasz prawie jak człowiek - kiedy wszedł do środka, mogłem wreszcie ocenić jego ubiór. włosy jak zwykle zebrał w niską kitkę, ale miał na sobie niezwykle wyjściowy garnitur, co było do mojego brata zdecydowanie niepodobne.
- A co to...?- coś mi się nie zgadzało
- weź nic mi o tym nie mów - Wskazał zrezygnowany na swój krawat -  przez twoją narzeczoną muszę nosić tą obciachową, różową szmatę...
- po pierwsze to nie jest różowy, tylko lawenda..
- No jakbym słyszał Zuzkę! Faktycznie się dobraliście... no ale mniejsza. Masz wszystko? Chyba nie zamierzasz się spóźnić..? - No tak, musimy się zbierać. Wyjrzałem przed okno, a przed domem mojego brata czekała już luksusowa, czarna limuzyna z szoferem.
- czekaj...- zastanowiłem się czy na pewno mamy wszystko - Tom! Masz obrączki?!
- Naprawdę aż tak we mnie wątpisz?-spojrzał na mnie sceptycznie, a następnie podszedł i poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu. -Bill, jesteś moim małym braciszkiem i naprawdę mi zależy, chociaż może na to nie wygląda, żebyś ten dzień przeżył jakoś szczególnie, czy jak to tam powinno być. Więc wyluzuj się wreszcie, bo jeśli nie będziecie z Zuzką szczęśliwym małżeństwem z gromadką rozwrzeszczanych bachorów, to nie jestem najprzystojniejszym i najlepszym gitarzystą wszech czasów.
-Naprawdę tak myślisz? - naprawdę podniósł mnie na duchu

- No naprawdę. Chodź, sieroto, twoja księżniczka czeka - i po chwili obaj siedzieliśmy w limuzynie, zmierzając do kościoła na spotkanie z moją ukochaną i naszą Wspólną przyszłością.