niedziela, 18 stycznia 2015

34. Nieproszony gość

-No ruszcie się wreszcie do jasnej cholery, nic wam się nie stanie jak się od siebie oderwiecie na godzinę – Mary, która już po chwili zniknęła w budynku, bardzo nalegała, żebyśmy znów wkroczyli na salę, na kolejny już toast. Tym razem tradycyjnie szampan, rzucanie bukietem i takie sprawy…
-No już, już… - powiedział niechętnie mój mąż (chyba w najbliższej przyszłości będę nadużywać tego sformułowania), wstał z ławki (tzn. najpierw ja musiałam wstać z niego) i wziął mnie za rękę – To co, idziemy?
-a widzisz inne wyjście? – zapytałam – o ile nie chcemy, żeby jutro wszystkie gazety pisały tylko o tym, jak na ślubie Billa Kaulitza jego własna kuzynka zamordowała go i jego świeżo poślubioną żonę…
-No nie chcemy – uśmiechnął się i kiedy już nachylił się, by znów mnie pocałować, naszych uszu dobiegło dość odległe wołanie. oboje natychmiast zamarliśmy, bo z oddali słychać było coraz wyraźniejsze ,,Zuza!”. Nie miałam pojęcia kto to mógł być, więc z jednej strony lekko się przestraszyłam (od razu ścisnęłam Billa mocniej a rękę), jednak z drugiej cały czas pamiętałam, iż jesteśmy na terenie zabytkowego zamku, dziś strzeżonego jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Mimo wszystko ten zdrowy rozsądek gdzieś w tej chwili uciekał, bo gdyby to był normalnie któryś z gości, raczej podszedłby po ludzku, kulturalnie chodnikiem, a nie brnąc przez środek największych chaszczy…
-Bill, kto to…? – zapytałam lekko spanikowana
-Spokojnie, kochanie, zaraz się przekonamy – powiedział to na pozór spokojnie, jednak znałam już go na tyle, że wiedziałam, iż pod tą maską kryje się czujność, niepokój i narastający gniew, kto mógł przeszkodzić nam, akurat w takim dniu. ,,Zuza!”. nawoływanie stawało się coraz wyraźniejsze, a ja miałam coraz bardziej wrażenie, że ten tajemniczy głos nie jest mi obcy. Po chwili zza gęstwiny krzaków wyłonił się zarys postaci, zbliżającej się do nas nieuchronnie i kiedy nieznajomy podszedł już dość blisko… O nie. Nie, nie nie! Nein! To nie może być prawda… To nie może być…!
-Zuza, wszędzie cię szukałem! – stałam jak sparaliżowana, bojąc się spojrzeć na Billa, kiedy poczułam, że cały nagle zesztywniał i wiedziałam, że będzie bardzo, bardzo ciężko
-Ma…Ma..Martin..?! Co ty tu… Jak… Skąd… - nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Dlaczego właśnie dzisiaj?!
-To nie było trudne, wszyscy przecież mówią tylko o tym… ślubie… mogłaś mnie wprawdzie normalnie zaprosić, jednak… - chłopak nie wyglądał na ani trochę skrępowanego faktem, że właśnie wpieprzył się nieproszony na najgłośniejsze wesele roku
-Stop! – Bill otrząsnął się z szoku. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że jest bliski furii. – Co to ma, kurwa, znaczyć?! Skąd ty się tu w ogóle wziąłeś?!
-Spokojnie, koleś, luz. To, że chwilowo wybrała ciebie chyba nie znaczy, że każesz jej zrezygnować ze spotykania się ze wszystkimi…
-Jakie, kurwa, chwilowo?! Jakim prawem przychodzisz tutaj…?!
-Kochanie, uspokój się… - chciałam jakoś załagodzić sytuację, jednak sama nie wiedziałam, co zrobić – Martin, nie powinieneś tu przychodzić…
-Zuzka, nie przeszkadzaj…! – warknął, nawet nie patrząc w moją stronę
-Ej, cały czas jesteś takim gruboskórnym chamem, który uważa się za pępek świata, tak?! Nie zasługujesz na nią! – Martin również nie dawał za wygraną, a ja byłam bliska płaczu
-Przestańcie… Martin, idź sobie, proszę…
- Ty mi będziesz mówił, że ja na nią nie zasługuję?! – totalnie mnie zignorowali – Odpieprz się od niej raz na zawsze, dobrze ci radzę, bo jak nie…!
-To co?! Naślesz na mnie swoją ochronę, bez której boisz się gdziekolwiek wyjść?! – w tej chwili odwrócił się od wściekłego Billa i wrócił się do mnie – Jak się ostatnim razem widzieliśmy i powiedziałaś, że wychodzisz za niego, nie mogłem uwierzyć, że… - Nie! Nie, dlaczego musiał wspomnieć tamten wieczór…???
-Że co, proszę?! – wreszcie spojrzał na mnie, a ja nie mogłam rozpoznać w nim tego romantycznego faceta, z którym zaledwie pięć minut temu całowałam się w altanie – Co to ma znaczyć…? jakim ostatnim razem?! Spotykasz się z nim, tak?!
-Co?! – zatkało mnie. ja rozumiem, że jest wściekły, ale zachowajmy pewne granice… - O czym ty w ogóle mówisz?! Oczywiście, że nie…!
-Nie?! W takim razie o co mu chodzi…?! – całkowicie stracił panowanie nad sobą, a Martin stał z  boku cały dumny z siebie, że udało mu się nas skłócić
-Jej, no wpadliśmy na siebie parę dni temu w klubie…
-I jakoś zapomniałaś mi o tym powiedzieć, tak?!
-Bałam się, że tak właśnie zareagujesz! Ta twoja chorobliwa zazdrość jest momentami ponad moje siły!
-Tak? To trzeba było sobie wcześniej zdać z tego sprawę, jakbyś zapomniała, dwie godziny temu zostałaś moją żoną…!
-I co, i to daje ci prawo do kontrolowania każdego mojego ruchu?! Dobrze, wiesz, że tamto jedno spotkanie nie miało dla mnie żadnego znaczenia tak samo jak on! Przez pięć lat nie mieliśmy żadnego kontaktu…!
-Na pewno?! Bo z tego, co się teraz dowiaduję, to zaczynam wątpić…! – po tych słowach spojrzałam na niego i odsunęłam się kawałek
-Przesadziłeś, Kaulitz. Jak możesz?! Sugerujesz, że co, że przez pięć lat miałam romans z Martinem, żeby powiedzieć ci o tym podczas naszego wesela?! – łzy napłynęły mi do oczu. Spojrzałam na tą uśmiechającą się do siebie szuję – Wyjdź stąd.
-Zuza, ale ja nie chciałem…
-Wyjdź stąd!!! – wydarłam się. Chyba nie sądził, że dojdzie Az do takiej sytuacji, więc posłusznie odwrócił się i powolnym krokiem zaczął kierować się ku wyjściu ( usłyszałam, jak Bill wymamrotał do siebie coś w stylu ,,Zamorduję gada…!”). Kiedy niespodziewany gość oddalił się na pewną odległość, bynajmniej nie zabrał ze sobą całej złości i napięcia, które wciąż wisiało w powietrzu. Cały czas pamiętając to, co przed chwilą usłyszałam od własnego męża, odepchnęłam go lekko, rzuciłam – Daj mi spokój… - i ruszyłam w głąb ogrodu, by znaleźć jakieś ustronne zaciszne miejsce i pogrążyć się we własnych myślach. Łzy pociekły mi po policzkach. najpiękniejszy dzień mojego życia właśnie został bezpowrotnie spieprzony przez jakąś niemiecką gnidę, która coś tam sobie pięć lat temu zaczęła wyobrażać. Po co on tutaj przychodził?! Wiem, że za chwilę się z Billem pogodzimy i wszystko wróci do normy, jednak wolałabym nie mieć takich incydentów na własnym ślubie… I miałam rację. Po jakichś pięciu minutach kątem oka dostrzegłam, jak ktoś (wiedziałam kto) siada koło mnie na ławce, a po chwili usłyszałam głos, który rozpoznałabym wszędzie
-Przesadziłem. – milczałam, wpatrując się przed siebie – Kochanie, przepraszam cię, ja po prostu…
-jak mogłeś…? jak mogłeś na naszym własnym ślubie w ogóle zasugerować, że mogłabym…
-Zuza, przepraszam cię. – ujął moją twarz w swoje dłonie zmuszając nie, bym na niego spojrzała. - Naprawdę. Wiesz, jak ten facet na mnie działa… Wiem, że to nie jest żadne usprawiedliwienie, nie powinienem tak reagować…
-Nie powinieneś…
-Proszę cię, nie pozwolę, żeby cokolwiek zepsuło ci ten dzień…
-To nie zachowuj się jak ostatni sk****, dobrze? – otarł mi łzy opuszkami palców
-Dobrze – szepnął i znów mnie pocałował, i mimo tego, że miałam do niego naprawdę wielki żal, chciałam jak najszybciej zapomnieć o całym zajściu.
***
-A teraz wszystkie panny zapraszamy na środek, zobaczymy, która będzie na tyle szczęśliwa i złapie welon panny młodej! – zabawa trwała dalej, a po wydarzeniach sprzed dwudziestu minut nie został nawet ślad. oboje z Billem znów czuliśmy magie tego dnia. Stałam na środku Sali (na razie była moja kolej, więc Bill na razie został przy stole z Tomem) gotowa rzucić welonem za siebie, a dookoła mnie zebrała się dość pokaźna grupa dziewczyn. Muzyka ruszyła na full (uparliśmy się wcześniej – żadnych ludowych przyśpiewek!), zostałam okręcona kilka razy dookoła własnej osi dla zaburzenia orientacji i cisnęłam białym przedmiotem za siebie. Wśród zebranych (tych, którzy jeszcze coś ogarniali) rozległ się wiwat, a kiedy odwróciłam się, zobaczyłam Maję z bardzo zdziwioną miną, trzymająca mój welon. No tak, któżby inny mógł być…
-Brawo! – dołączyłam się do wiwatu, podeszłam do przyjaciółki i przymocowałam jej trofeum na głowę, po czym obydwie usiadłyśmy na scenie, we wskazanym nam miejscu, czekając na szczęśliwca, który będzie musiał odtańczyć z Mają honorowy taniec
-Zamorduję cię… - usłyszałam głos przyjaciółki, jednak tylko przytuliłyśmy się do siebie… jak dobrze, że była ze mną. Przyszła kolej Billa. Tak jak poprzednim razem, faceci ustawili się naokoło, a pan młody również miał rzucać za siebie, tym razem jednak, muchą. Po kilku minutach takiego ,,tańca” (tutaj było to trochę trudniejsze, bo faceci mieli większe problemy z koordynacją ruchową), mój ukochany zamachnął się za siebie i…

-Po. Moim. Trupie. – Maja wydała z siebie zduszony odgłos, gdy naszym oczom ukazał się dzierżący muchę w prawej ręce, dumny z siebie Tom.

czwartek, 1 stycznia 2015

33. Ot, cała historia

Po pierwszym tańcu podziękowałem Marice- jakiejś przyjaciółce Mary, która zgodziła się zaśpiewać bo jak to kulturalnie stwierdziła kuzynka „ wokalem to ja nie grzeszę…” także no właśnie, nie ma to jak czułe słówka rodziny… czym prędzej odłączyłem Gibsona od wzmacniacza i dla jego własnego dobra odtransportowałem do bagażnika. Gdy wróciłem na salę, starałem się wyłapać w tłumie Franziskę, która zniknęła mi z pola widzenia zaraz po przyjeździe na miejsce wesela, jednak specjalnie się nie naszukałem bo po chwili blondynka o długich blond lokach i bardzo zgrabnym ciele… zaczęła iść w moją stronę
- cześć kotku- nachyliłem się z szelmowskim uśmiechem w stronę ukochanej gdy nagle stało się coś nie spodziewanego mój policzek zaczął piec niemiłosiernie, a ja stanąłem jak wryty z szeroko rozwartymi oczami próbując przetworzyć to, co właściwie stało się parę sekund wcześniej
- jak mogłeś?!- krzyknęła dziewczyna świdrując mnie jednocześnie wzrokiem
- ale co mogłem?- zapytałem zaskoczony całą sytuacją dotykając jednocześnie obolałej twarzy
-  oj nie udawaj kretyna, chyba że naprawdę nim jesteś bo coraz częściej mam wrażenie, że to prawda
- ale kotku ja…- nie dane było mi skończyć bo dziewczyna wściekle zacisnęła ręce w pięści ( swoją drogą, jak ona to robi, że tipsy nie przebijają jej skóry przy takiej czynności??)
-  ty mi tu nie kotkuj i nie błądź wzrokiem po sali tchórzu! Jak w ogóle możesz tego nie zauważać…
- ale czego?- pytałem po raz kolejny wciąż zbity z tropu
- że ty i ta szmata ughhhh…!- z bezradności uderzyła rękami o uda
- ej ej ej! Przez szmatę mam rozumieć Majkę tak? Ok byliśmy razem i zerwaliśmy, nic mnie z nią nie łączy ale nie daje ci to prawa by ją obrażać bo to najlepsza przyjaciółka mojej bratowej, która niestety będzie tu bywać... poza tym w DALSZYM ciągu nie rozumiem O CO CI WŁAŚCIWIE CHODZI?!!!- sam nie wiem co we mnie wstąpiło Franziska wyglądała przez chwilę na zagubioną i błądziła wzrokiem po mojej twarzy nagle jej wyraz twarzy ponownie przyjął złowrogą formę. Bez słowa odwróciła się na pięcie i zniknęła w tłumie
- kobiety!- warknąłem zły i oparłem się o ścianę z założonymi rękami
- co stary, kłopoty w raju?- spytał Georg podając mi trzymanego przez siebie drinka
- żeby tylko… nie rozumiem o co właściwie poszło, dlaczego damskie umysły muszą być aż tak skomplikowane?- zapytałem na co przyjaciel poklepał mnie porozumiewawczo po ramieniu
- bo widzisz stary… dziewczyny to takie pokrętne kreatury… chcą człowieka omamić usidlić- spójrz na młodego… on jest już stracony- powiedział z inteligentną miną
- taaa…- powiedziałem tylko po czym wyminąłem kumpla
- eee a ty dokąd?!- zawołał za mną
- przewietrzyć się i zrobić użytek z paczki papierosów, którą na szczęście kupiłem przed przyjazdem tutaj- wzruszyłem ramionami i wyszedłem na balkon, z którego białe schody prowadziły do wielkiego i zadbanego ogrodu
***
Stałem dobre dziesięć minut na balkonie, kończąc już drugiego czy trzeciego papierosa i wpatrywałem się w jeziorko znajdujące się nie opodal. Ten dzień zdecydowanie był pechowy, najpierw te zasrane obrączki później sytuacja w kościele teraz to… może to był tylko koszmar i po przebudzeniu wszystko jak zwykle miało układać się jak po masełku? Dla pewności uszczypnąłem się w przedramię
- nie to niestety nie jest sen- powiedziałem sam o siebie po czym rzuciłem nie dbałym ruchem peta, który upadł gdzieś za balustradę ( mam nadzieję, że pożaru  tego nie będzie bo jeszcze tylko tego by brakowało do pełni nie szczęścia). Po czym ruszyłem w stronę schodów. Po przebyciu zaledwie dwudziestu metrów zza jednego z przyciętych żywopłotów doszedł mnie dziwny aczkolwiek znajomy dźwięk- mlaśnięcia i westchnięcia… oj ktoś zdecydowanie dał się ponieść chwili. Powoli i po cichu zakradłem się tak by mieć lepszy widok
- no proszę, proszę kogo my tu mamy… nie wiem czy wiesz braciszku, ale do nocy poślubnej to masz jakieś hmm-spojrzałem na zegarek- względne sześć godzin- ponownie spojrzałem na młodą parę, która patrzyła na mnie z rządzą mordu w oczach
- Tom? – Zuza słodko uśmiechnęła się przez chwilę
- tak?- zapytałem dumny z siebie
- jeżeli nie chcesz, żebym wydrapała ci oczy to z łaski swojej zniknij- dodała najsłodziej jak mogła
- oh dzięki Bogu, tu jesteście – Monica pojawiła się tuż za moimi plecami po czym bez wytłumaczeń ściągnęła Billa i Zuzę z ławki
- ale my…
- na czułości przyjdzie pora, teraz czas na toast
- znowu?- zapytał wyraźnie zdziwiony i nie zadowolony Bill
- tak kochany bo nie wiem czy wiesz ale za moment nadejdzie pora na oczepiny- powiedziała wyraźnie zniecierpliwiona
- no już już, bez nerwów-chłopak uniósł ręce w geście obronnym po czym w trójkę zniknęli za krzakami
- hejo – usłyszałem za sobą głos Mary, która trzymała w ramionach swoją młodszą siostrę- dziewczyna podeszła do mnie po czym usiadła na jeszcze przed sekundą okupowanej ławce
- człowiek nie może mieć chwili spokoju – westchnąłem i zmierzyłem dziewczynę wzrokiem
- jak chcesz to możemy sobie pójść- powiedziała szatynka
- nie nie, nie mam nic przeciwko towarzystwie tak uroczych pań powiedziałem z cwanym uśmiechem- ale…
- ale masz problem chciałbyś o nim pogadać ale nie lubisz mówić o tym co przeżywasz- bardziej stwierdziła niż zapytała kuzynka
- coś w tym stylu, w ogóle to będzie z ciebie świetny psycholog do tej pory zastanawia mnie jak ty to robisz…
- co?
- czytasz z ludzi jak z otwartej książki
- ja się wcale nie chwalę, po prostu mam talent- wyszczerzyła się dziewczyna po czym wolną ręką poklepała miejsce obok siebie- a teraz Tom klapnij sobie i powiedz co leży ci na duszy
- kobiety…
- no to już wiemy w końcu jesteś facetem, przystojnym bogatym. To jest chyba całkiem normalne dla kogoś takiego jak ty- powiedziała z uśmiechem
- dlaczego musicie być takie skomplikowane?- zapytałem biorąc od niej małą dziewczynkę, która zaczęła się do mnie wyrywać ( żeby nie było nie lubię dzieci, ale tą małą można jakoś przeboleć)
- no wiesz my po prostu inaczej myślimy… wam w głowie jest tylko sex, piwo, rozgrywki piłki nożnej, jedzenie i spanie podczas gdy my musimy martwić się o dzieci wygląd i inne rzeczy. Bardzo trudno to wyjaśnić bo jako płeć piękna ciężko mi jest spojrzeć na to obiektywnie ale po prostu tak jest…
- masakra- stwierdziłem tylko
- ale widzę, że chodzi o coś więcej niż tylko o przemyślenia- ujęła moją twarz w dłonie po czym przejechała opuszkami dłoni po mojej twarzy. Oj stary będziesz miał śliwę… Franziska czy Majka?- zapytała bez ogródek
- Franziska- westchnąłem ale M nie była lepsza nie wiem co je dzisiaj obie ugryzło…
- myślę, że znam przyczynę- Mary wybuchła śmiechem po czym sięgnęła po krawat spoczywający na mojej szyi
- że różowe?- spytałem głupio
- nie głąbie, tak poza tematem to chyba jesteś daltonistą...  pomyśl – powiedziała wywracając oczami, jednak ja dalej nie rozumiałem o co jej właściwie chodziło. Po chwili zrezygnowana pokręciła głową i przyłożyła koniec materiału do swojej sukienki która była troszkę innej ale podobnej barwy
- i?
- no dobrze, Zuza mnie zamorduje ale widzę, że tylko ty się nie połapałeś więc zdradzę ci sekret… twoja była ma sukienkę w tym samym odcieniu… ot, cała historia
- o nie- jęknąłem po czym poderwałem się na równe nogi i podałem kuzynce kuzynkę
- zamorduję babę
- Tom
- jak ona mogła, a to żmija…
-TOM…
- co?
- nie radzę, Zuza prędzej zabije ciebie sądząc po epitetach, które leciały pod twoim adresem gdy ją mijałam

- to co mam zrobić?- zapytałem na co dziewczyna wzruszyła ramionami