-No nie mów…! – była jakaś piąta nad ranem, a tańczący ze mną Georg,
lekko po pijaku przyznał mi się właśnie, że zamierza dołączyć do jakiegoś, na
razie mało znanego, niemieckiego rockowego zespołu.
-Shit… miałem nikomu nie mówić… - basista, jak większość zebranych, już
dość nie ogarniał, jednak biorąc wszystkich pod uwagę, nie trzymał się tak źle…
Choć jak widać, nie do końca zdawał sobie sprawę, z wypowiadanych przez siebie
słów.
-Spokojnie, przecież nie zacznę tego rozgłaszać na prawo i lewo –
osobiście byłam dość trzeźwa, więc zabawnie było obserwować innych, którzy
ledwo się trzymali
-Ale… ale… to nic pewnego… Tylko ani słowa temu twojeeeemu…!
-No jasne… A tak właściwie, to nie wiesz, gdzie on się podziewa? –
zaczęłam rozglądać się naokoło, w poszukiwaniu swojego męża. jakiś czas temu
oboje zostaliśmy porwani do tańca przez naszych przyjaciół i znajomych, więc
już trochę się nie widzieliśmy. A chciałabym znów spędzić z nim trochę czasu.
Zwłaszcza, że wesele już się kończy, a my mamy w perspektywie tą jedną, jedyną
noc… Rozglądając się za Billem, zrobiłam szybki rekonesans ogólnej sytuacji.
jakaś połowa gości już dawno się zmyła, niektórzy leżeli gdzieś po kątach,
odpoczywając po udanej imprezie (z wyjątkiem Gustava, który leżał pod stołem),
a nieliczni jeszcze w stanie trzeźwości umysłu wirowali na parkiecie. Wszystko
wskazywało na to, że najważniejsza impreza w moim życiu zmierza ku końcowi.
-Gdzie kto się podziewa? – usłyszałam nagle bardzo znajomy głos, a
kiedy odwróciłam się, za moimi plecami stał mój mąż we własnej osobie
-A nikt, nikt – odpowiedziałam z uśmiechem, puszczając Georga (nie
zwracając uwagi na jego lekko niezrozumiałe protesty), by już po krótkiej
chwili ponownie znaleźć się w objęciach mojego ukochanego. – Gdzie byłeś tak
długo…?
-Wiesz, kochanie… Wesele się kończy, a z tyloma twoimi pięknymi
kuzynkami jeszcze nie tańczyłem… - odpowiedział z uśmiechem
-Tak? A ja spotkałam przed chwilą jakiegoś nieziemsko przystojnego
faceta, chyba wolnego, i dość długo…
-Stop, wygrałaś – zaśmiał się, jednak zaraz przybrał poważny wyraz
twarz – Co zaszło między twoją przyjaciółką a moim bratem?
-Zdaje się, że to, co od dawna podejrzewałam – wzruszyłam ramionami
-To znaczy…? – muzyka zmieniła się na bardzo wolną i romantyczną
-Naprawdę nie wiesz??? – pokręciłam głowa z politowaniem – Skarbie, jak
myślisz, dlaczego tak reagują na swój widok i totalnie tracą głowę, kiedy się
spotykają…?
-Y… Bo mój brat się puścił z jakąś wytapetowaną dziunią i przy okazji
zranił Maję do żywego…?
-Ech… Wyjaśnię ci później, dobrze? – westchnęłam zrezygnowana
-Dobrze. Mamy czas. – zbliżył swoją twarz do mojej – Dużo czasu – i
zastygliśmy na środku parkietu w namiętnym pocałunku. Po chwili jednak odsunął
się nieznacznie i spojrzał mi prosto w oczy – Co byś powiedziała o powrocie do
domu? – bardzo mi to odpowiadało
-Tylko chyba nie możemy wyjść tak bez słowa, prawda? – nie wydawało mi
się, żeby para młoda mogła tak po prostu opuścić przyjęcie nic nikomu nie
mówiąc, mimo tego, że w tej chwili niewiele osób było zdolnych przyswoić do
siebie jakąkolwiek informację. Bill podzielał jednak moje zdanie, więc odwrócił
się w stronę sceny i dał znak gościowi z mikrofonem, że wychodzimy, na co facet
poinformował wszystkich, że wesele się skończyło, jednak kto chce, może jeszcze
zostać (w domyśle: i choć trochę wytrzeźwieć). Na te słowa od razu zebrała się
wokół nas grupka rodziców i znajomych, żegnających nas wylewnie i jeszcze raz
życzących wszystkiego najlepszego (oczywiście najbliżsi musieli dodać coś od
siebie, jak choćby wymowne ,,No to dobrej nocy życzę” Toma). Dziwnym trafem,
nigdzie nie mogłam namierzyć Mai, więc jedne co mi pozostało, to mieć nadzieję,
że znalazła sobie jakieś towarzystwo i mimo wszystko udało jej się dobrze bawić
(po części czułam się winna temu całemu zajściu z gitarzystą…). Po jakichś
dziesięciu minutach udało nam się wyswobodzić z rozentuzjazmowanej grupy, Bill
złapał mnie za rękę i oboje wsiedliśmy do tej samej limuzyny, tym razem mającej
odwieźć nas do domu, a szofer co chwila przeklinał pod nosem, wściekając się na
piętrzące się w bagażniku kwiaty, skutecznie zasłaniające mu widok przez tylną
szybę. Drogę powrotną spędziliśmy w milczeniu. Siedziałam koło swojego męża, z
głową na jego ramieniu i usiłowałam uporać się z natłokiem myśli i tym, co
zmieniło się w tak krótkim czasie w moim życiu. Jednak po chwili doszłam do
wniosku, że będę miała jeszcze bardzo dużo czasu na tego typu przemyślenia,
więc odgoniłam od siebie wszystkie niepotrzebne myśli, skupiając się tylko na
obecnej chwili.
-Ale chyba impreza się udała, co? – zapytałam nagle, podnosząc na
chwilę głowę, by spojrzeć na Billa
-Jeszcze jak… Wszyscy byli zachwyceni, a… - jednak nie było mu dane
dokończyć zdania, gdyż Tobbias właśnie zakomunikował, że jesteśmy na miejscu,
więc on życzy szczęścia, my mamy wysiadać, a kwiaty dowiezie jutro, bo teraz
nie chce przeszkadzać. Tak więc Bill wysiadł pierwszy, potem pomógł mi, później
dość długo szukał kluczy, jednak po kilku minutach drzwi z sukcesem zostały
otwarte. Nic nie mówiliśmy, jednak mogę się założyć, że on też czuł wyjątkową
atmosferę tej szczególnej nocy. Kiedy otworzył drzwi, znów niespodziewanie
wziął mnie na ręce, by ponownie przenieść mnie przez próg
-Hej, czy my już przez to nie przechodziliśmy…?
-Niby tak, ale przecież muszę przenieść własną żonę przez próg naszego
domu, prawda?
-No tak – odpowiedziałam z uśmiechem. Atmosfera stawała się coraz
bardziej… hm… nie dość, że romantyczna, to jeszcze udzielała się nam obojgu. Kiedy
weszliśmy do salonu i wreszcie postawił mnie na ziemi, od razu poczułam jego
usta na swojej szyi i ciasno oplatające mnie ramiona. Powoli odwróciłam się,
wplatając palce w jego włosy – Kocham
cię – wyszeptałam, po czym wpiłam się w jego wargi czując, że nadszedł ten
moment. Jego ręce przesunęły się do tyłu, usiłując uporać się z ciasno
zawiązanym gorsetem sukni, a marynarka wylądowała na podłodze. Starałam się
zapanować nad łomoczącym sercem, jednak coraz bardziej traciłam zmysły.
Zorientowałam się, że Bill powoli kładzie moje plecy na stole, jednak nie
zwracałam najmniejszej uwagi na to, że coś niezwykle boleśnie wrzynało mi się w
bok. Czułam każdy, najmniejszy ruch jego warg i z całych sił chciałam, by był
jak najbliżej. Nie liczyło się nic, poza jego bliskością, poza jego ustami
przesuwającymi się od mojej szyi do zagłębienia nad obojczykiem, poza jego
rękami pokonującymi kolejne centymetry mojego ciała, poza nim. W pewnej chwili
jego wargi się zatrzymały, wsparł się na rękach, trochę uniósł nade mną i
spojrzał mi prosto w oczy, odgarniając czule włosy z mojej twarz, końce jego długich
blond włosów ocierały się o moje ramiona
-Też cię kocham. Jak wariat. – wyszeptał, po czym znów wpił się
namiętnie w moje usta. Czułam, że zaraz
oszaleję, jednak nie pozostawałam mu dłużna, drżącymi rękami usiłując uporać
się z guzikami jego koszuli. Kiedy po jakimś czasie, coraz więcej rzeczy
lądowało na podłodze, Bill znów wziął mnie na ręce, ja oplotłam go ciasno w
pasie i mój ukochany zaczął kierować się prosto do naszej sypialni…
*** południe***
Otworzyłam leniwie oczy, czując oślepiające promienie słoneczne
wpadające zza okna. Leżałam w objęciach swojego męża, a gdy podniosłam głowę i
spojrzałam na niego, zobaczyłam, że też zdążył już się obudzić.
-Hej, kochanie – rzucił widząc, że już nie śpię
-Hej – powiedziałam z uśmiechem, składając na jego ustach, tym razem
delikatny pocałunek. Odruchowo spojrzałam na dłoń swojego ukochanego (z
tatuażem, którego nie cierpiałam, jednak zdołałam już się przyzwyczaić) i moim
oczom ukazała się złota obrączka. – Czyli to nie był sen?
-Jeśli mówisz o naszym ślubie, weselu, a później dość konstruktywnie
spędzonej nocy – spojrzał na mnie znacząco – to odpowiedź brzmi: nie – obdarzył
mnie jednym ze swoich czarujących uśmiechów – A masz jakieś wątpliwości?
-Po prostu bałam się, że jak na rzeczywistość, to jest po prostu zbyt
piękne… - jednak kiedy znów poczułam smak jego ust, skutecznie uniemożliwiło
nam to jakąkolwiek dalszą konwersację. Czułam się jak w raju.