-Kochanie, proszę cię, naprawdę zaraz będziemy spóźnieni… - od
dziesięciu minut siedziałem bardziej bez celu w, zawalonym po weselu kwiatami,
salonie czekając na moją ukochaną, która cały czas krzątała się po górze
twierdząc, że na pewno czegoś zapomniała
-No idę, idę… - usłyszałem jej głos – A w ogóle dlaczego ty wiesz gdzie
lecimy, a ja nie…? – zapytała z wyrzutem w głosie. Tak, nasz miesiąc miodowy był
prezentem od naszych przyjaciół, którzy postanowili zrobić nam niespodziankę i
wysłać nas prywatnym samolotem na Malediwy, gdzie ostatnio urlop spędzał Tom i
kategorycznie zażądał wyboru właśnie tego miejsca. I faktycznie trzymali to
dość długo w tajemnicy, jednak kilka dni temu mój brat słusznie zauważył, że
skoro jedziemy sami, to któreś z nas jednak powinno wiedzieć dokąd.
-Dlatego, że to ty bardziej ucieszysz się z niespodzianki… - i w tej
chwili, po bardzo długim oczekiwaniu, wreszcie się zjawiła, w granatowej
letniej sukience (idealnie podkreślającej jej figurę), sandałkach na koturnach i
opadających na ramiona długich włosach. od razu podszedłem do niej i objąłem ją
w talii – Ślicznie pani wygląda, pani Kaulitz
-Podobno jesteśmy spóźnieni – zaśmiała się i delikatnie wyrwała z moich
ramion, wcześniej jednak składając na moich ustach przelotny pocałunek. – Bill,
jesteś pewny, że wszystko jest zabrane i wyłączone?
-Tak, kotku… - westchnąłem, bo pytała mnie o to mniej więcej sto
pięćdziesiąty czwarty raz
-Okna pozamykałeś?
-Tak…
-Alarm jest włączony?
-Tak…
-Wszystkie światła zgaszone?
-Taak…
-Paszporty, dokumenty…
-Zuza! – znów podszedłem do niej, jednak tym razem złapałem ją za rękę
i zacząłem ciągnąć w stronę wyjścia (na szczęście wszystkie bagaże już dawno
czekały w samochodzie), nie zważając na dość stanowcze protesty. Kiedy
znaleźliśmy się już przed domem, usłyszałem dźwięk połączenia wydobywający się
z mojego IPhone’a. Tom.
-Młody, od rana jak ten debil się dobijam, raczyłbyś odbierać telefon z
łaski swojej – zaczął, nie marnując czasu na zbędne ceregiele, jak na przykład
przywitanie – A no tak, miałeś ciekawsze rzeczy…
-Y… Tak, tak, a w ogóle to stało się coś? – przerwałem bratu chcąc jak
najszybciej zakończyć rozmowę, podczas gdy Zuza pokręciła głową z dezaprobatą
(ale już przyzwyczaiła się do naszych rozmów) i lekko się oddaliła, żeby nie
przeszkadzać w konwersacji.
-A fakt. Gdzie wy do jasnej cholery jesteście?! Nie po to odstawiałem
ten cyrk z prywatnym odrzutowcem…
-Jakbyśmy nie mogli polecieć tym co zwykle… - wtrąciłem się, co zresztą
było prawdą, bo nie potrafiłem zrozumieć, co złego jest w naszym starym, dobrym
samolocie, żeby wydawać grube tysiące na maszynę tylko trochę lepszej klasy
-…Żebyście się spóźnili na godzinę odlotu! – Tom jak zwykle w ogóle nie
przejął się tym, co do niego mówię. Zastanowiła mnie jedna rzecz. Od kiedy to
on tak się w coś angażuje? Normalnie dałby nam bilety do ręki i umył ręce od
całej sprawy. Niestety w mojej głowie zaczęła kiełkować myśl, że sam wyjazd
może nie być końcem tej niesamowitej niespodzianki… Co szczerze mówiąc zaczęło
mnie trochę przerażać.
-Spokojnie, za chwilę będziemy… - w tej chwili w słuchawce dał się
słyszeć poirytowany głos dziewczyny mojego brata (czyli dokładnie taki jak
zawsze… Nie pamiętam kiedy ostatni raz cokolwiek się tej kobiecie podobało).
-Kotku, gdzie my właściwie jedziemy…?
-Tom, gdzie wy właściwie jedziecie? – podchwyciłem myśl i rzeczywiście,
po chwili koncentracji, zorientowałem się, że w tle słyszę pracujący silnik
auta mojego brata. Nic nie mówił o żadnym wyjeździe…
-Nie twój interes – odgryzł się bliźniak, po czym w słuchawce dały się
słyszeć jakieś niewyraźne szepty (coraz bardziej irytowała mnie ta rozmowa). –
A teraz rusz łaskawie tyłek, ogarnij swoją szanowną małżonkę i … na lotnisko
ale to już!!! – sygnał zakończonego połączenia. jakiś czas temu zacząłem
podejrzewać, że on naprawdę nigdy nie dorośnie i cały czas się tego trzymam.
Niby jesteśmy bliźniakami, i to jednojajowymi, jednak kiedy ja mam żonę, z
którą pewnie niedługo (albo kiedyś tam) zaczniemy myśleć o powiększeniu
rodziny, mojemu bratu nawet przez myśl nie przejdzie, żeby się ustatkować, w co
sam zacząłem wątpić, ponieważ mimo tego iż wiem, że teoretycznie jest w stałym
związku, dałbym głowę, że kilka dni temu widziałem wychodzącą z jego domu
dziewczynę, którą kiedyś poznaliśmy na jakiejś imprezie.
-Skarbie? – Zuza podeszła do mnie, co uświadomiło mi, że od zakończenia
połączenia stoję w jednym miejscu bez celu wgapiając się w wyświetlacz
smartfona. – Wszystko ok.?
-No jasne – uśmiechnąłem się, jednocześnie otwierając przed ukochaną
drzwi od strony pasażera - To tylko mój brat, nie ma się czym przejmować
-No racja – odpowiedziała i spojrzała na mnie swoimi wielkimi
niebieskimi oczami - Nie mogę się doczekać tego wyjazdu, wiesz?
-Ja mam nadzieję – zaśmiałem się i już po chwili zmierzaliśmy jedną z
niemieckich autostrad prosto na lotnisko. Chyba jedną z rzeczy, których brakuje
mi najbardziej, kiedy wyjeżdżam z Niemiec (oczywiście poza jedną osobą) są
właśnie autostrady i totalny brak ograniczenia prędkości. Pamiętam, jak przed
ślubem pojechaliśmy do Polski, w większości przypadków to Zuza robiła za
kierowcę, bo ja po prostu nie byłem w stanie nie przekraczać tego 50 km/h …
Żaden Niemiec by się tego nie trzymał. Właśnie mijaliśmy jakiś kiosk z
gazetami, kiedy naszym oczom na każdej możliwej okładce ukazało się jedno z
naszych ślubnych zdjęć
-Czyli zaczęło się… - westchnęła Zuza, która szczerze nie znosiła
paparazzi, jednak normalnie przez wzgląd na mnie starała się tego za bardzo nie
okazywać
-Miej nadzieję, że te zdjęcia chociaż jakoś wyszły…
-Jeszcze będziemy oglądać Gustava, który nawalony w trupa śpi pod
stołem ściskając butelkę whisky… - oboje wybuchliśmy śmiechem na wspomnienie
tamtego zdarzenia
-Albo szalejącego na parkiecie Toma… To też nie jest codzienny widok –
i w takim dość radosnym tonie minęła nam cała, długa podróż. Nawet kilku godzinny
lot upłynął dość spokojnie, kiedy nie mieliśmy nad głową setki innych
upierdliwych pasażerów, a ze wszystkich stron nie ograniczały nas ciasne,
ściśnięte fotele, mając do dyspozycji naprawdę luksusowy transport (wyraz
twarzy mojej ukochanej, kiedy tylko weszliśmy na pokład – bezcenny). Mimo
wszystko widziałem, że Zuza była dość wykończona niecodzienną podróżą (kiedy
dla mnie, po tych wszystkich trasach, nie było to w sumie nic szczególnego),
więc kiedy tylko wylądowaliśmy na Malediwach (które są chyba najpiękniejszym
miejscem na świecie), jak najszybciej zamówiłem taksówkę, żebyśmy już po
dwudziestu minutach znaleźli się w najlepszym, pięciogwiazdkowym hotelu. Lecz
kiedy tylko znaleźliśmy się przy drzwiach, usłyszeliśmy zza nich dość znajome
głosy
-Ja pierdzielę, ile można czekać?!
-Przecież oni nas zabiją jak się dowiedzą!
-Niespodzianka to niespodzianka, niech się cieszą, że w ogóle coś
zorganizowaliśmy…
-No kiedy oni się tu zjawią, do jasnej cholery?!
-Zuzka się wścieknie, a Bill wpadnie w szał…
-To trzeba kontrolować emocje, bo jak nie…
-CZY TO JEST KURWA JAKIŚ ŻART???!!!