niedziela, 29 września 2013

12. Poszukiwanie.


Znajdowałam się na środku wielkiej łąki całej pokrytej różnorodnymi kolorowymi kwiatami. W oddali, na skraju lasu, ktoś stał. Z tej odległości nie mogłam dostrzec, kto to, ale podświadomie czułam, że jest to osoba, na którą już bardzo długo czekam. Że będzie to bardzo miłe spotkanie. Zaczęłam iść w tamta stronę, nie spuszczając oczu z tajemniczej postaci…
-Majka… - dobiegł mnie nerwowy szept – Majka! – łąka zaczęła robić się coraz mniej wyraźna, a tajemnicza postać powoli znikała…
-Nie… jeszcze nie… - wymamrotałam tylko, przewracając się na drugi bok, chcąc jak najdłużej pozostać w tym magicznym miejscu. Jednak głos pojawił się znowu
-Majka, obudź się! – to już nie był mój piękny sen. Ktoś zaczął mną nerwowo potrząsać, na co ja, bardzo niechętnie ledwo otworzyłam oczy (łąka już całkiem zniknęła). Przede mną stał Bill. – Maja…!
-Kaulitz, do jasnej cholery, spać nie możesz…?! – powiedziałam leniwie, naciągając kołdrę po sam czubek głowy, nie mając najmniejszej ochoty wstawać. Jednak Niemiec nie dawał za wygraną.
-Majka, proszę cię, wstawaj…
-Lepiej, żebyś miał dobry powód do obudzenia mnie o… - zerknęłam na zegarek – O czwartej nad ranem…
-Zuza zniknęła. – wyrzucił z siebie
-Co?! – ta informacja podziałała na mnie jak kubeł zimnej wody. Natychmiast otworzyłam szeroko oczy i usiadłam na łóżku tak szybko, że o mało nie zdzieliłam nachylającego się nade mną Kaulitza w nos. – jak to… zniknęła?!
-No normalnie, wyszła z domu ponad dwie godziny temu, nie wzięła ze sobą telefonu… - widać było, że jest na granicy histerii
-Możesz mi powiedzieć dlaczego ona wyszła nie wiadomo gdzie o drugiej w nocy?!
-No… bo… - zaczął się plątać – Ja wróciłem… I my się pokłóciliśmy… I ona wtedy wyszła… A raczej wybiegła…
-Boże, jak dzieci… - westchnęłam i chociaż sądziłam, że moja przyjaciółka niedługo znów pojawi się tutaj, jakąś częścią mnie zawładnął wszechogarniający niepokój, że coś może jej się stać. A już tak zupełnie z drugiej strony, patrząc na zrozpaczonego Billa, nie mogłabym tak po prostu z tym kompletnie nic nie zrobić. 
-Myślisz, że powinniśmy zawiadomić policję? – całkowicie odebrało mu rozum
-Kaulitz, nie ma jej dwie godziny, po pierwsze żadna policja nie potraktuje cię poważnie, w po drugie naprawdę nie ma aż takiego powodu do obaw – próbowałam przekonać samą siebie. Wyskoczyłam z łóżka – Daj mi pięć minut, zaraz ją znajdziemy – Podeszłam do niego – Głowa do góry, wszystko będzie dobrze, zaufaj mi. – Następnie wypchnęłam go z pokoju, ubrałam się w tempie ekspresowym nawet nie spoglądając w lustro (w sumie bałam się co tam zobaczę) i tak jak powiedziałam za pięć minut byłam już gotowa. Kiedy zeszłam na dół, w salonie paliło się światło, a Bill chodził w kółko bez celu.
-To co robimy?! – zapytał nagle, gdy tylko mnie zobaczył. Czyli tak jak myślałam, wszystko będzie na mojej głowie, gdyż on po prostu nie był w stanie logicznie myśleć.
-Masz jakiś pomysł, gdzie ona mogła pójść?
-Właśnie nie wiem…
-To się zastanów! – wrzasnęłam na niego – Przypominam ci, że to ty mieszkasz tutaj z Zuzką, nie ja, więc to ty powinieneś wiedzieć, gdzie ona w takiej sytuacji mogłaby pójść!
-Ale nigdy wcześniej nie było takiej sytuacji…!
-To trzeba było pozostawić taki stan rzeczy… Wychodzimy. – miałam już dość pogawędki z rozchwianym emocjonalnie wokalistą więc postanowiłam przejść do działania.
-A dokąd? – zapytał z wyjątkowo kretyńskim wyrazem twarzy. Zapamiętać: w kryzysowych sytuacjach, nigdy na nim nie polegać! Tak więc pociągnęłam go za rękaw i już po chwili znaleźliśmy się przed domem. Nagle Bill zaczął kierować się w stronę samochodu…
-A co ty przepraszam robisz?
-Ja? – zapytał zdziwiony – No przecież będziemy jej szukać…
-Czy ty naprawdę myślisz, kretynie – chyba wyzywanie go udzieliło mi się od… nieważne – Że ona zaszła tak daleko, że musimy jechać samochodem?!
-To idziemy pieszo?!
-Brawo geniuszu… Tak, na pewno siedzi gdzieś w parku a my się tą twoją ciężarówką będziemy przeciskać przez te wąskie alejki… Milcz! Idziemy… - i po tej jakże głębokiej dyskusji wreszcie wyszliśmy na ulicę. Im dalej szliśmy przed siebie, tym bardziej się bałam o moją przyjaciółkę. Gdzie on może być? I co on jej takiego powiedział, że spokojna zawsze Zuza, tak po prostu trzasnęła drzwiami i wyszła? I jeszcze jedno. Mam nadzieję, że to nam również nic się nie stanie, tzn. nie spotkamy na swojej drodze np. jakiegoś gangu dresów, bo z tym tutaj osobnikiem to ja się bynajmniej nie czuję bezpiecznie.

niedziela, 15 września 2013

11. Kłótnia


W naszym domu jeszcze pali się światło… To dziwne. Jest już druga w nocy i byłem pewny, że jak wrócę, wszyscy będą już spać. Chociaż z drugiej strony Zuza mówiła mi o tym klubie, bardzo możliwe, że dziewczyny też dopiero co wróciły. Zostałbym jeszcze trochę z Tomem, ale biorąc pod uwagę fakt, iż mój brat znalazł sobie zupełnie inne towarzystwo do zabawy, stwierdziłem że najlepiej będzie, jeśli po prostu się oddalę. Już dawno doszedłem do wniosku, że to jego życie, a że i tak nie będzie mnie słuchał, to po prostu nie będę starał się na siłę go wychować… Chociaż wiele jego poglądów jest dla mnie wręcz niezrozumiałych. Kiedy elektryczna brama zdążyła się otworzyć, wjechałem do garażu, zgasiłem silnik i zostawiłem tam swoje Audi. Tak na marginesie, niesamowite auto. Idąc do drzwi o mało co nie zabiłem się, potykając się o leżącego na podjeździe bezpańskiego kota, który natychmiast zerwał się z piskiem i uciekł w krzaki. Kiedy wszedłem do domu, w salonie panowała nieprzenikniona ciemność. Drzwi po lewej, za którymi znajdował się tymczasowy pokój Majki były zamknięte, skąd wywnioskowałem, że dziewczyna już śpi, więc tylko moja narzeczona krząta się jeszcze na górze. I rzeczywiście, kiedy spojrzałem do góry, moim oczom ukazało się delikatne światło, dochodzące z piętra. Trochę zaintrygowało mnie to, co Zuza robi o tej porze więc oczywiście od razu udałem się na górę i tak jak myślałem, zastałem swoja narzeczoną w naszej sypialni. Jeszcze nie zdążyłem wejść do pokoju, a już zauważyłem, że coś jest nie tak. Zuza stała nad łóżkiem, ze wściekłością w oczach wręcz ciskając na drugą stronę jakimiś niewielkimi, jasnymi kartkami. Domyśliłem się, że to tabliczki, które miały stanąć na weselnym stole, wskazujące, kto gdzie ma siedzieć.
-Kochanie? – odezwałem się niepewnie, wchodząc do pomieszczenia
-Cześć – odpowiedziała ze złością, nie odrywając wzroku od tabliczek. Co mogło ją aż tak wyprowadzić z równowagi?
-Zuza, co się dzieje? – podszedłem do ukochanej, chwytając ją za rękę i zmuszając tym samym, by na mnie spojrzała
-Mam dosyć, rozumiesz? Nie chcę, żeby nasi goście organizowali nasz ślub! – więc o to chodzi… W ostatnich dniach był to bardzo drażliwy temat.
-Ale coś się stało?
-Nie, oczywiście że nic – ironia – poza faktem, że twoja ciotka właśnie nawrzeszczała na mnie za te tabliczki wybrane kompletnie bez gustu, inna twierdzi, że pomysł ze ślubem w zamku jest po prostu katastroficzny…
-Zuza…
-Cicho! Wszyscy mówią tylko jak powinniśmy wyglądać jak mamy ubrać stoły, że krój mojej sukienki jest po prostu beznadziejny …!
-Ale… - usiłowałem jakoś załagodzić sytuację
- … pierścionek jest za mały i w ogóle nie taki, dekoracje nieeleganckie, jedzenia za mało... Mam tego dosyć!
 -Oni chcą tylko pomóc. Może nie powinniśmy się aż tak wściekać… My i tak będziemy mieć jeszcze tysiąc spraw na głowie…
-Przestań tak mówić… Nie mogę już tego słuchać! Powinniśmy się cieszyć… tak, oczywiście, jestem szczęśliwa, że na moim własnym ślubie nic nie może być tak jak chcę!
-Zuza, nie możesz przywiązywać do tego aż takiej wagi…
-Czyli dla ciebie to w ogóle nie jest ważne?! – nie wiem co w nią wstąpiło. Coś mi się wydaje, że nie będzie łatwo.
-Jak możesz mówić, że to nie jest dla mnie ważne?! Myślisz, że robiłbym to wszystko…?!
-Co ty niby takiego robisz?! Tylko siedziałbyś w tych swoich knajpach z Tomem, pił to obrzydliwe piwsko a wszystko jak zwykle zostaje na mojej głowie!
-Czyli sugerujesz, że ja się niczym nie interesuję, nie pomagam ci…
-No jakoś nie bardzo, skoro ze zgrają starych ciotek jakoś dziwnym trafem zawsze użeram się ja!
-Proszę cię, przestańmy się kłócić – sytuacja była poważniejsza niż myślałem – Odkąd ci się oświadczyłem, coraz częściej się kłócimy.
-Wiesz, po prostu inaczej sobie to wyobrażałam… - tutaj znowu straciłem cierpliwość. dwoję się i troję, żeby wszystko było jak należy, a ona urządza mi gigantyczną awanturę o to, że komuś tam coś tam się nie spodobało!
-A ja wiedziałem, że tak będzie! Te wszystkie ceremonie, sukienki, kwiaty, formalności… Dlatego właśnie nie chciałem brać ślubu…! – po tym zdaniu zapadła cisza. Zuza wyrwała swoją rękę z mojego uścisku i spojrzała na mnie wielkimi, zaskoczonymi oczami
-Jak to nie chciałeś…?
-Nie, kochanie…
-No to po co się oświadczyłeś?!
-Nie nie nie, to znaczy… - przecież ona wie, że nie o to mi chodziło! – To znaczy oczywiście, że chciałem…
-Nie, nie! Jeżeli nie chciałeś to trzeba się było nie oświadczać…! – w jej oczach zobaczyłem ból i niedowierzanie. Jak mam jej wytłumaczyć, że nie o to mi chodziło?!
-Przecież ci mówię, ja chciałem, tylko… ja się bałem, że się zagubimy w tych wszystkich przygotowaniach…
-Nie, ty naprawdę nie chciałeś…
-Zuzka, co ty mówisz?! Nie oświadczam się – źle. Oświadczam się, jeszcze gorzej! Zuza, czego ty tak naprawdę chcesz?! – staliśmy tak naprzeciwko siebie, oboje wściekli jak cholera, aż on odpowiedziała
-Czego chcę? Żeby przygalopował rycerz na białym koniu i porwał mnie na cichy, romantyczny ślub!
-Co?!
-No właśnie, dokładnie tego chcę!
-A… a… A musi być biały? – i to zdanie było dla mnie katastroficzne w skutkach. Zuzka wyminęła mnie i wręcz wybiegła z pokoju, a już po chwili słyszałem jej kroki dochodzące z dołu. Następnie huk zamykanych frontowych drzwi i zgrzyt furtki. Moja narzeczona wyszła. Załamany usiadłem na łóżku, chcąc przemyśleć całą ta sytuację. Czy powinienem ją zatrzymać…? Sam już nie wiem. Może tak będzie najlepiej, że teraz oboje przemyślimy sobie wszystko na spokojnie. Jednak tak naprawdę nie rozumiem, o co my się właściwie pokłóciliśmy? Przecież to jest jasne, że oświadczyłem się jej tylko i wyłącznie dlatego, że ją kocham i jestem stuprocentowo pewny, że chcę, żeby została moją żoną.  ale nie może być tak, że całą radość z przygotować do tego jedynego dnia przyćmiewają nam kłótnie o nadmierne zainteresowanie i chęć pomocy przy naszym ślubie. Jestem pewny, że to się musi zmienić. I muszę z nią o tym poważnie, spokojnie porozmawiać, jak tylko wróci. O ile wróci…

sobota, 7 września 2013

10. Dziękuję, posiedzę.

-Nareszcie chwila spokoju – powiedziałem, wyciągając się na przednim siedzeniu samochodu mojego brata – nie żeby coś, ale przecież każdy czasami potrzebuje chociaż trochę odpocząć, prawda?
-No faktycznie, bo po wakacjach na Malediwach to faktycznie należy ci się odpoczynek - Bill odpowiedział z przekąsem i zrobił zeza w moją stronę
-A co ty się taki drażliwy zrobiłeś? – zdziwiłem się, chociaż tak naprawdę byłem do tych jego fochów przyzwyczajony – Ja rozumiem, żona i te sprawy, ale nie przesadzajmy…
-Jeżeli fakt zawarcia związku małżeńskiego jest dla ciebie taki mało istotny to chyba nie mamy o czym rozmawiać… - naprawdę przestawałem go rozumieć, o co mu chodzi?
-Ej, młody, wrzuć na luz i zjedz sobie Snickersa bo zaczynasz gwiazdorzyć, wiesz? Powiesz mi wreszcie co cię gryzie?
-Poza faktem, że mam już serdecznie dosyć tego całego cyrku związanego z przygotowaniami i tej masy upierdliwych krewnych i nie mam nawet chwili dla mojej narzeczonej, to zupełnie nic. A, no i jeszcze fakt, że mój ślub został ogłoszony ,,wydarzeniem roku”. Mało pocieszające.
- Boże, wykorzystałbyś to jakoś, debilu, a ty to się tylko umiesz nad sobą użalać. W ogóle ja wiem, że kochasz Zuzkę i tak dalej, ale powiedz mi, po co wam ten cały papier? Nie było dobrze tak jak było?
-Zaraz się zatrzymam i dojedziesz do klubu autobusem, jasne?
-Dobrze, dobrze, luz braciszku – chyba serio powinienem się zamknąć, ale prawda jest taka, że nie rozumiem po co im ten ślub. A niech się kochają, proszę bardzo, ale żeby od razu wiązać się na całe życie? Mowy nie ma. tak jak na przykład ja. Nie żebym miał jakoś coś specjalnie przeciwko małżeństwu, ale po prostu uważam, że w tej chwili, gdybym związał się tak definitywnie na zawsze, to płeć przeciwna za bardzo by ucierpiała. Nie mogę im tego zrobić, o nie. Po prostu martwię się o dobro ogółu. Dlatego na razie pozostaję w szczęśliwym związku z Franziską, ale nie mogę tak stuprocentowo zagwarantować, co będzie np. jutro. Przecież uczucie zmiennym jest, czyż nie? Po chwili milczenia dojechaliśmy z moim bratem na miejsce – do dość luksusowego, i drogiego (ale to nie stanowi problemu) klubu muzycznego ( takiego bardziej dla vipów), w którym wiele lat temu lubiliśmy spędzać wieczory razem z chłopakami. Taki symboliczny powrót do starych, dobrych czasów, kiedy żaden z nas jeszcze nie miał swojego osobnego, oddzielnego życia, a jedyne co tak naprawdę nas interesowało to muzyka, fani i koncerty.  Trochę tęsknię za tamtymi czasami, jednak życie idzie do przodu, a ludziom potrzebny jest jedyny taki utalentowany i oczywiście przystojny gitarzysta, więc nie ma co wracać do przeszłości. Kiedy Bill zatrzymał samochód, wysiedliśmy i udaliśmy się prosto do wejścia. Przy drzwiach ustawiła się spora kolejka ludzi, którzy również chcieli dostać się do środka, jednak z jakichś bliżej nieodgadnionych przyczyn ochrona uznała, że nie powinni mieć wstępu do środka. Chcąc uniknąć nie wiadomo jak długiego oczekiwania, oboje z bratem podeszliśmy do ochroniarza, omijając całą kolejkę zniecierpliwionych, najpierw Bill, a potem ja pokazaliśmy swoje dowody, na co bez żadnego problemu zostaliśmy przepuszczeni przez bramkę i już po chwili znaleźliśmy się wewnątrz. Przeciskając się przez środek parkietu (była to jedyna droga) dotarliśmy do baru.
-Co chcesz młody? – zwróciłem się do brata
-Chyba zadowolę się jakimś sokiem – no zatkało mnie
-Co ty pieprzysz?! Chcesz pic soczek?
-No, jakbyś nie zauważył, ktoś cię tutaj przywiózł więc chyba ktoś cię musi również odwieźć…
-Jaki ty się ostatnio praktyczny zrobiłeś… Ale mózgiem czasem mógłbyś ruszyć. Stać cię na prywatny odrzutowiec, a nie wyskoczysz z kilku euro żeby załatwić kierowcę?
-Wiesz… Czasem powiesz coś mądrego… - uśmiechnął się, wystukał coś w swoim telefonie po czym rzucił – To zamów co chcesz, znajdę jakiś stolik – i zniknął w tłumie, a ja skierowałem się w stronę barmana i załatwiłem dwa piwa. Kiedy już je dostałem, oczywiście dając facetowi spory napiwek (żeby nie było, że mnie nie stać), zacząłem szukać w tłumie mojego brata. Poszukiwania dość szybko zakończyły się sukcesem, tak więc podszedłem do niego stawiając na stole niezbędny element dzisiejszego wieczoru, usiadłem i wreszcie zaczęliśmy normalnie rozmawiać, tak w sumie o wszystkim. Z wielką ulgą zauważyłem, że nie sprowadzał wszystkiego do tematu swojej narzeczonej, o której raczej nie miałem ochoty rozmawiać. Nie, żebym jej nie lubił czy coś, ale są przecież ciekawsze tematy do rozmowy dwóch braci.
-Czyś ty do reszty zdurniał? – spiorunował mnie wzrokiem na wieść, że myślę o kupnie nowego auta – ja rozumiem, kasa kasą, ale naprawdę jak trochę przyoszczędzisz to nic ci się nie stanie, a o ile się nie mylę, to twój obecny samochód ma jakieś trzy miesiące…
-ale wiesz jaki przebieg?! – wtrąciłem się – Przecież nie mogę jeździć samochodem, który wygląda jakby miał kilka lat, no proszę cię…
-Nie lepiej poczekać chwilę, przecież na pewno znowu jakaś firma nam zaproponuje kontrakt, a wtedy nie dość, że dostaniesz pewnie najnowszy model to jeszcze nie wydasz aż tyle…?
-No może… Przemyślę – odpowiedziałem, sięgając po piwo – Dlaczego nikt tu  nie zwrócił uwagi na wejście braci Kaulitz? – zapytałem trochę zdziwiony, a zarazem lekko poirytowany. Nie byłem przyzwyczajony do braku zainteresowania moją osobą.
-A przeszkadza ci to? A poza tym jakoś chyba niespecjalnie wyróżniamy się z tłumu… Tak zbaczając z tematu, wiesz, że Zuza ci nie odpuści ostatecznej przymiarki garnituru pod jej czujnym okiem?
-Musiałeś mi o tym przypominać? naprawdę nie możesz wytłumaczyć swojej… narzeczonej, że jestem w stanie sam wybrać garnitur, nie robiąc przy tym z siebie kompletnego idioty? – zaczynało mnie to denerwować
-Nie ma opcji – pokręcił głową z lekkim wyrazem współczucia – Musisz zdać się na nią i wierz mi, że dobrze na tym wyjdziesz – powiedział z lekkim uwielbieniem w głosie, na co zebrało mi się na mdłości. W tej chwili jednak do naszego stolika podeszły dwie, nie powiem bardzo atrakcyjne dziewczyny i usiadły tuż obok nas.
-Cześć chłopaki – zagadała ta siedząca bliżej mnie. Przyjrzałem się jej, miała długie brązowe włosy, ładne oczy i obłędne nogi. natychmiast włączyłem firmowy uśmiech numer pięć – Jestem Julia, a to Agatha.
-Miło poznać – odpowiedziałem – Panie pozwolą, że się przedstawię. Jestem…
-Patrick – wciął mi się natychmiast Bill – To jest Patrick, a ja jestem Matthias – co on chrzani? Spojrzałem na niego, a on rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie. No tak, nie powinniśmy się ujawniać… Bal bla bla. Chrzanienie od rzeczy.
-Miło nam – powiedziała Julia, zaszczycając mnie zalotnym spojrzeniem – Zamierzacie tutaj tak siedzieć cały czas? – zapytała – O! Właśnie grają świetną piosenkę. Idealną do tańca – dodała
-Ja dziękuję, posiedzę – od razu wypalił Bill, unosząc przed sobą ręce w obronnym geście, jednak kiedy napotkał spojrzenia naszych nowo poznanych znajomych musiał się jakoś wytłumaczyć – Y… No… To znaczy… Po prostu mam kontuzję… Kolana… Ostatnio na rowerze…
-Dobra, weź się już nie kompromituj – przerwałem bratu – Ja za to czuję się świetnie, więc czy mogę prosić? – wstałem i już po chwili razem z Julią wirowaliśmy na parkiecie. Nie żeby coś, krótki taniec i spadam, ale to właśnie cenię w wolności. Wolność i niezależność. O tym krótkim tańcu Franziska wcale nie musi się dowiedzieć, a i tak jakoś jej to jutro zrekompensuję, obiecuję. Po jakimś czasie kątem oka zauważyłem, jak mój brat wstaje i wychodzi. No cóż, ja tam zamierzam bawić się dalej.