-No faktycznie, bo po wakacjach na Malediwach to faktycznie należy ci się odpoczynek - Bill odpowiedział z przekąsem i zrobił zeza w moją stronę
-A co ty się taki drażliwy zrobiłeś? – zdziwiłem się, chociaż tak naprawdę byłem do tych jego fochów przyzwyczajony – Ja rozumiem, żona i te sprawy, ale nie przesadzajmy…
-Jeżeli fakt zawarcia związku małżeńskiego jest dla ciebie taki mało istotny to chyba nie mamy o czym rozmawiać… - naprawdę przestawałem go rozumieć, o co mu chodzi?
-Ej, młody, wrzuć na luz i zjedz sobie Snickersa bo zaczynasz gwiazdorzyć, wiesz? Powiesz mi wreszcie co cię gryzie?
-Poza faktem, że mam już serdecznie dosyć tego całego cyrku związanego z przygotowaniami i tej masy upierdliwych krewnych i nie mam nawet chwili dla mojej narzeczonej, to zupełnie nic. A, no i jeszcze fakt, że mój ślub został ogłoszony ,,wydarzeniem roku”. Mało pocieszające.
- Boże, wykorzystałbyś to jakoś, debilu, a ty to się tylko umiesz nad sobą użalać. W ogóle ja wiem, że kochasz Zuzkę i tak dalej, ale powiedz mi, po co wam ten cały papier? Nie było dobrze tak jak było?
-Zaraz się zatrzymam i dojedziesz do klubu autobusem, jasne?
-Dobrze, dobrze, luz braciszku – chyba serio powinienem się zamknąć, ale prawda jest taka, że nie rozumiem po co im ten ślub. A niech się kochają, proszę bardzo, ale żeby od razu wiązać się na całe życie? Mowy nie ma. tak jak na przykład ja. Nie żebym miał jakoś coś specjalnie przeciwko małżeństwu, ale po prostu uważam, że w tej chwili, gdybym związał się tak definitywnie na zawsze, to płeć przeciwna za bardzo by ucierpiała. Nie mogę im tego zrobić, o nie. Po prostu martwię się o dobro ogółu. Dlatego na razie pozostaję w szczęśliwym związku z Franziską, ale nie mogę tak stuprocentowo zagwarantować, co będzie np. jutro. Przecież uczucie zmiennym jest, czyż nie? Po chwili milczenia dojechaliśmy z moim bratem na miejsce – do dość luksusowego, i drogiego (ale to nie stanowi problemu) klubu muzycznego ( takiego bardziej dla vipów), w którym wiele lat temu lubiliśmy spędzać wieczory razem z chłopakami. Taki symboliczny powrót do starych, dobrych czasów, kiedy żaden z nas jeszcze nie miał swojego osobnego, oddzielnego życia, a jedyne co tak naprawdę nas interesowało to muzyka, fani i koncerty. Trochę tęsknię za tamtymi czasami, jednak życie idzie do przodu, a ludziom potrzebny jest jedyny taki utalentowany i oczywiście przystojny gitarzysta, więc nie ma co wracać do przeszłości. Kiedy Bill zatrzymał samochód, wysiedliśmy i udaliśmy się prosto do wejścia. Przy drzwiach ustawiła się spora kolejka ludzi, którzy również chcieli dostać się do środka, jednak z jakichś bliżej nieodgadnionych przyczyn ochrona uznała, że nie powinni mieć wstępu do środka. Chcąc uniknąć nie wiadomo jak długiego oczekiwania, oboje z bratem podeszliśmy do ochroniarza, omijając całą kolejkę zniecierpliwionych, najpierw Bill, a potem ja pokazaliśmy swoje dowody, na co bez żadnego problemu zostaliśmy przepuszczeni przez bramkę i już po chwili znaleźliśmy się wewnątrz. Przeciskając się przez środek parkietu (była to jedyna droga) dotarliśmy do baru.
-Co chcesz młody? – zwróciłem się do brata
-Chyba zadowolę się jakimś sokiem – no zatkało mnie
-Co ty pieprzysz?! Chcesz pic soczek?
-No, jakbyś nie zauważył, ktoś cię tutaj przywiózł więc chyba ktoś cię musi również odwieźć…
-Jaki ty się ostatnio praktyczny zrobiłeś… Ale mózgiem czasem mógłbyś ruszyć. Stać cię na prywatny odrzutowiec, a nie wyskoczysz z kilku euro żeby załatwić kierowcę?
-Wiesz… Czasem powiesz coś mądrego… - uśmiechnął się, wystukał coś w swoim telefonie po czym rzucił – To zamów co chcesz, znajdę jakiś stolik – i zniknął w tłumie, a ja skierowałem się w stronę barmana i załatwiłem dwa piwa. Kiedy już je dostałem, oczywiście dając facetowi spory napiwek (żeby nie było, że mnie nie stać), zacząłem szukać w tłumie mojego brata. Poszukiwania dość szybko zakończyły się sukcesem, tak więc podszedłem do niego stawiając na stole niezbędny element dzisiejszego wieczoru, usiadłem i wreszcie zaczęliśmy normalnie rozmawiać, tak w sumie o wszystkim. Z wielką ulgą zauważyłem, że nie sprowadzał wszystkiego do tematu swojej narzeczonej, o której raczej nie miałem ochoty rozmawiać. Nie, żebym jej nie lubił czy coś, ale są przecież ciekawsze tematy do rozmowy dwóch braci.
-Czyś ty do reszty zdurniał? – spiorunował mnie wzrokiem na wieść, że myślę o kupnie nowego auta – ja rozumiem, kasa kasą, ale naprawdę jak trochę przyoszczędzisz to nic ci się nie stanie, a o ile się nie mylę, to twój obecny samochód ma jakieś trzy miesiące…
-ale wiesz jaki przebieg?! – wtrąciłem się – Przecież nie mogę jeździć samochodem, który wygląda jakby miał kilka lat, no proszę cię…
-Nie lepiej poczekać chwilę, przecież na pewno znowu jakaś firma nam zaproponuje kontrakt, a wtedy nie dość, że dostaniesz pewnie najnowszy model to jeszcze nie wydasz aż tyle…?
-No może… Przemyślę – odpowiedziałem, sięgając po piwo – Dlaczego nikt tu nie zwrócił uwagi na wejście braci Kaulitz? – zapytałem trochę zdziwiony, a zarazem lekko poirytowany. Nie byłem przyzwyczajony do braku zainteresowania moją osobą.
-A przeszkadza ci to? A poza tym jakoś chyba niespecjalnie wyróżniamy się z tłumu… Tak zbaczając z tematu, wiesz, że Zuza ci nie odpuści ostatecznej przymiarki garnituru pod jej czujnym okiem?
-Musiałeś mi o tym przypominać? naprawdę nie możesz wytłumaczyć swojej… narzeczonej, że jestem w stanie sam wybrać garnitur, nie robiąc przy tym z siebie kompletnego idioty? – zaczynało mnie to denerwować
-Nie ma opcji – pokręcił głową z lekkim wyrazem współczucia – Musisz zdać się na nią i wierz mi, że dobrze na tym wyjdziesz – powiedział z lekkim uwielbieniem w głosie, na co zebrało mi się na mdłości. W tej chwili jednak do naszego stolika podeszły dwie, nie powiem bardzo atrakcyjne dziewczyny i usiadły tuż obok nas.
-Cześć chłopaki – zagadała ta siedząca bliżej mnie. Przyjrzałem się jej, miała długie brązowe włosy, ładne oczy i obłędne nogi. natychmiast włączyłem firmowy uśmiech numer pięć – Jestem Julia, a to Agatha.
-Miło poznać – odpowiedziałem – Panie pozwolą, że się przedstawię. Jestem…
-Patrick – wciął mi się natychmiast Bill – To jest Patrick, a ja jestem Matthias – co on chrzani? Spojrzałem na niego, a on rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie. No tak, nie powinniśmy się ujawniać… Bal bla bla. Chrzanienie od rzeczy.
-Miło nam – powiedziała Julia, zaszczycając mnie zalotnym spojrzeniem – Zamierzacie tutaj tak siedzieć cały czas? – zapytała – O! Właśnie grają świetną piosenkę. Idealną do tańca – dodała
-Ja dziękuję, posiedzę – od razu wypalił Bill, unosząc przed sobą ręce w obronnym geście, jednak kiedy napotkał spojrzenia naszych nowo poznanych znajomych musiał się jakoś wytłumaczyć – Y… No… To znaczy… Po prostu mam kontuzję… Kolana… Ostatnio na rowerze…
-Dobra, weź się już nie kompromituj – przerwałem bratu – Ja za to czuję się świetnie, więc czy mogę prosić? – wstałem i już po chwili razem z Julią wirowaliśmy na parkiecie. Nie żeby coś, krótki taniec i spadam, ale to właśnie cenię w wolności. Wolność i niezależność. O tym krótkim tańcu Franziska wcale nie musi się dowiedzieć, a i tak jakoś jej to jutro zrekompensuję, obiecuję. Po jakimś czasie kątem oka zauważyłem, jak mój brat wstaje i wychodzi. No cóż, ja tam zamierzam bawić się dalej.
Genialny rozdział! :) Krótki, ale fajny. :D Czekam na spotkanie Toma z Mają. I na nowy rozdział, oczywiście! :D
OdpowiedzUsuńOczywiście samouwielbienie Toma górą! Hahahha... Coś czuję, że za chwilę będzie to długo wyczekiwane spotkanie... :D
OdpowiedzUsuńhttp://bajka-o-zyciu.blogspot.com/
Ja też czekam na spotkanie Toma z Mają ! :D Oby coś ciekawego się wydarzyło :) A co do odcinka to świetny !
OdpowiedzUsuńczekam na next!
Zapraszam u mnie nowy odcinek www.thbookpicture.blogspot.com
Tom uwielbiający samego siebie chyba nie ma nic lepszego.Czuje że spotkanie Maji i Toma już niedługo czekam na nexta :D
OdpowiedzUsuń