- Jeszcze sekunda...
- powiedziała Maja układając fałdy mojej sukni. Nadeszła ta chwila. Stałam w
sypialni, którą dzieliłam z facetem, który już za godzinę miał stać się
formalnie i oficjalnie moim mężem, przed wielkim lustrem, w pięknej sukni
ślubnej. Szczerze mówiąc, stresowałam się jak jasna cholera, w sumie sama nie
bardzo wiem czym. A przy tym byłam tak nieopisanie szczęśliwa... Niby wiem, że
teoretycznie niewiele się zmienia, poza kolejnym członem w nazwisku, bo
mieszkamy i żyjemy razem już od jakiegoś czasu, jednak to nie przeszkadza temu,
żeby był to najważniejszy dzień mojego życia. - Gotowe - oznajmiła przyjaciółka
z uśmiechem. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam całkiem gotową na ślub pannę
młoda z lekkim przerażeniem w oczach, które jednak nie przesłaniać
bezgranicznego szczęścia - ślicznie wyglądasz - powiedziała Maja, cały czas się
uśmiechając
-No chyba nie najgorzej...
- odpowiedziałam, będąc tak naprawdę bardzo zadowolona w efektów pracy
przyjaciółki, kosmetyczki i fryzjerki -Maja... powiedz mi, że to, że Bill
widział już suknię nie przyniesie żadnego pecha...
- Jakiego pecha?
Wszystko wyjdzie perfekcyjnie..- w tej chwili uświadomiłam sobie, że nie byłam
jedyną zestresowaną w tym pomieszczeniu osobą
-Hej, Majka, co się
dzieje. ..?
-Nic takiego, po prostu... - i teraz do mnie dotarło
-Maja, nie denerwuj
się, chyba to ja tutaj powinnam się stresować?
musisz wystać koło niego tą godzinę i nic więcej, ok? Obiecuję,
nic więcej...
-W końcu pierwsze
spotkanie mamy już za sobą... No ale dość tego,
limuzyna czeka, Twój książę z bajki pewnie też. - i w tej chwili złapała
tył mojej sukienki, by ułatwić mi
dojście do auta. - idziemy. Tylko byśmy
spróbowały się spóznić, a Twój zakochany Niemiec od razu wpadnie w regularną
histerię…
-Chodźmy już,
co? - powiedziałam ze śmiechem i obydwie lekko zestresowane, jednak mimo wszystko w szampańskich
nastrojach, już po chwili siedziałyśmy w limuzynie, obserwując nasz znikający
za rogiem dom. Nieuchronnie zbliżałam się do najważniejszego momentu mojego
życia.
Przed kościołem
-Jezus Maria, ile ludzi... - Maja miała rację. Pod
kościołem zdążył zgromadzić się już tłum gości,
członków rodziny, zwykłych ciekawskich i oczywiście paparazzi, którzy za
nic w świecie nie mogli przegapić takiego wydarzenia, jak ślub Billa Kaulitza.
Normalnie doprowadzało mnie to do szału, jednak dzisiaj, szczerze mówiąc,
miałam to gdzieś. Spojrzałam przez okno na zebranych, wśród których udało mi
się dostrzec moich rodziców, babcię z dziadkiem, rodziców mojego narzeczonego i
grupę rozentuzjazmowanych fotografów, gotowych oddać wszystko, żeby mieć jak
najlepsze ujęcia z ceremonii ( swoją drogą miałam nadzieję, że jakimś cudem uda
się ich nie wpuścić do środka). – To co, gotowa? – zapytała moja najlepsza
przyjaciółka, ściskając mnie za rękę
-Ani trochę… -
odpowiedziałam automatycznie, jednak wzrokiem cały czas szukałam mojego
narzeczonego, którego nigdzie nie mogłam dostrzec… W tej chwili Maja wysiadła z
samochodu i podeszła do drzwi z mojej strony, szofer otworzył je przede mną, a
ja, korzystając z pomocy przyjaciółki, lekko chwiejąc się na niebotycznych
obcasach, wysiadłam z pojazdu, czemu towarzyszył niezwykle głośny wiwat
zgromadzonych. – Majka, gdzie jest…? –
jednak nie było mi dane dokończyć zdania, gdyż od razu podbiegła do mnie moja
mama, cała we łzach
-Kochanie, jak
pięknie wyglądasz… - chyba trochę za bardzo się wzruszyła
-Mamo, nie płacz
proszę…
-Przepraszam cię,
skarbie, ale jak sobie pomyślę, że jeszcze przed chwilą byliśmy z ojcem wzywani
do dyrektora w podstawówce, a teraz, za chwilę wychodzisz za mąż… - ech, cała
mama. Zawsze wszystkim się przejmowała, zapominając przy tym, żeby panować nad
emocjami. Chociaż myślę, że dziś ją rozumiem, w końcu nie codziennie jedyna
córka bierze ślub.
-Zuzanno, ale
pamiętaj – dołączył do nas ojciec – Jeżeli tobie chociaż włos z głowy przez
tego Niemca spadnie, a ja się o tym dowiem to nogi z d…
-Synu, zachowuj się
przecież, nie psuj dziewczynie takiej chwili! – to dziadek, wyjątkowo
odświętnie jak na starego wojskowego ubrany, postanowił zainterweniować – No,
moja panno, mam nadzieję, że nie zapomnisz o starym dziadku…
-Nie ma takiej
możliwości – powiedziałam z uśmiechem, szczęśliwa, że są tu wszyscy moi
najbliżsi i kiedy przytulałam równie wzruszoną jak moja mama wycałowującą mnie
babcię, wreszcie go zobaczyłam. Stał lekko na uboczu (centrum wydarzeń był
obecnie mój przyjazd i powitanie z rodziną),
jak zwykle olśniewając wyglądem (co zresztą od zawsze powtarzam). Ku
mojej lekkiej uldze, naczelny niemiecki rockman specjalnie na dziś zrezygnował
z ostrych, lekko kontrowersyjnych akcentów, na rzecz klasycznego, eleganckiego
smokingu. Kiedy uchwycił moje spojrzenie, na jego twarzy od razu zagościł
promienny uśmiech, a ja mogłabym przysiąc, iż oboje odczuliśmy wielką ulgę, że
żadne z nas jednak się nie rozmyśliło i ceremonia odbędzie się z godnie z
planem. Uwolniwszy się wreszcie od wzruszonej rodziny, bardzo powoli (długa
suknia i naprawdę wysokie szpilki zdecydowanie utrudniały poruszanie się)
podeszłam do swojego ukochanego. Kiedy już znalazłam się obok niego, czyli tam,
gdzie miałam zostać już na zawsze, on dotknął mojej twarzy i spojrzeliśmy sobie
głęboko w oczy
-Jednak przyszłaś –
powitał mnie niekonwencjonalnie, nie spuszczając wzroku
-No tak jakoś,
stwierdziłam, że wpadnę – odpowiedziałam z uśmiechem i nasze usta złączyły się
w namiętnym pocałunku. Goście zareagowali na nasze zachowanie głośnym aplauzem,
zewsząd rozbłysły dziesiątki fleszy, tylko Majka zaczęła walić mnie
niecierpliwie torebką w ramię
-Czy wy nie możecie
chwilę zaczekać? – spojrzała na nas sceptycznie – Przypominam, że nie jesteście
sami – i kiedy upierdliwość mojej przyjaciółki stała się nie do zniesienia,
niechętnie oderwaliśmy się od siebie, jednak Bill od razu objął mnie w pasie.
-No już, już…
Kochanie, gdzie jest Tom? – zapytałam narzeczonego, świadoma, że to pytanie
może nie spodobać się Majce, jednak brat mojego przyszłego męża był dość
znaczący na ceremonii, więc tym bardziej zdziwiło mnie to, że nigdzie nie
mogłam go dostrzec
-Y.. No.. Więc… On
zaraz będzie… - Coś kręcił
-Jak to zaraz będzie?
Przecież mieliście przyjechać razem…
-No tak… I on mnie
przywiózł… Ale… Przypomniał sobie…
-O czym?? – ja
wiedziałam, że coś się musi pokręcić, tylko jeszcze nie wiem do końca co
-Bo on… Y… Zapomniał
nakarmić psa!
-Słucham? –
parsknęłam śmiechem. Nie wiem, co oni tym razem we dwójkę spieprzyli, i chyba
nie chcę wiedzieć, ale to była najgłupsza wymówka jaką w życiu słyszałam.
-No tak! Bo on mnie
odwiózł, i już mieliśmy iść do kościoła, ale on sobie przypomniał, że Scotty
będzie głodować do jutra więc… - przyłożyłam mu palec do ust, przerywając
wypowiedź
-Dobrze, dobrze, mam
tylko nadzieję, że się nie spóźni – postanowiłam nie drążyć tematu. W tej
chwili podeszli do nas, jedyni i niepowtarzalni, Georg i Gustav (nie mogłam się
przyzwyczaić do widoku tak dobrze znanych mi ludzi w tak eleganckim wydaniu), a
basista porwał mnie w objęcia, unosząc wysoko nad ziemią
-Georg, durniu,
pognieciesz mi suknię… - jednak chłopak ani trochę nie przejmował się moim
lekkim marudzeniem
-Żałuj, że nie
widziałaś, jak twój nieskazitelny narzeczony tarzał się wczoraj pod…
-Czy ty się możesz
łaskawie zamknąć? Pytał cię ktoś o zdanie? – przerwał mu mój ukochany, który na
wzmiankę wczorajszego wieczoru zrobił się lekko poddenerwowany . Georg wzniósł
wymownie oczy ku górze i odstawił mnie ze śmiechem
-Bill, czy ja o czymś
nie wiem? – zapytałam ukochanego z uśmiechem, jednak mimo wszystko chyba wolę
nie wiedzieć, co się tam dokładnie działo. Zanim zdążył mi odpowiedzieć, z
kościoła wyszedł ksiądz, prosząc, byśmy już zaczynali ceremonię, na co mój
przyszły mąż dość dziwnie zareagował
-A… może jeszcze
chwilę…?
-Skarbie, co się
dzieje?
-Nie no, nic, po
prostu może jeszcze nie wszyscy zdążyli przyjechać… - od razu wiedziałam, o co
mu chodzi (tak mi się wydawało)
-Bill, musimy już
zacząć, Tom zaraz przyjedzie, nie martw się
-Akurat dzisiaj
niczym nie zamierzam się martwić – odpowiedział, zachowując się już całkiem normalnie, więc
oboje stanęliśmy przed wejściem do kościoła (który już pękał w szwach). Naszych
uszu dobiegły pierwsze takty piosenki Led Zeppelin ,,Thank you”, którą
zdecydowaliśmy się dać na wejściu. ,,If the sun refused to shine, I would still
be loving you”… To zdanie tak idealnie oddawało moje wszystkie uczucia w tym
momencie. Wszystko dookoła mogłoby nie istnieć, najważniejsze to to, że stałam
u boku mężczyzny mojego życia, by za krótką godzinę móc nazywać go swoim mężem.
Byłam pewna, że bez łez wzruszenia się nie obejdzie.
-Kocham cię, wiesz? –
szepnął mi do ucha
-Chyba dlatego tu
jesteśmy – odpowiedziałam i w tej chwili ruszyliśmy do środka. Wszystkie oczy
zwrócone były na nas, z tyłu szła Majka, cały czas pomagając mi z suknią, i
tymczasowo zastępujący Toma Georg. Pokonując długą nawę kościoła, widziałam
tyle tak dobrze znanych sobie twarzy, nawet ludzi, z którymi od tak dawna nie
udawało mi się za bardzo utrzymywać kontaktu. Oczywiście najważniejsi, czyli
najbliższa rodzina i przyjaciele mieli zarezerwowane pierwsze ławki, więc bez
trudu zobaczyłam moją mamę i mamę Billa, łkające cicho w chusteczki (chyba obie
nie bardzo mogły się pogodzić z tym, co się działo. Moja dlatego, że nie
wyobrażała sobie straty swojego jedynego dziecka, a Simone po prostu nie mogła
uwierzyć, że jej młodszy syn wreszcie postanowił się ustatkować). Zaczęłam
przypuszczać, że normalne nie byłabym w stanie od nadmiaru emocji przejść tych
kilkudziesięciu metrów, jednak dzięki obecności ukochanego tuż obok wreszcie
czułam, że jestem tam, gdzie powinnam być. Uświadomiłam sobie, że pierwszy raz
w życiu chyba cieszy mnie obecność fotografów i zapewnienie setek zdjęć, gdyż
obawiam się, że bardzo prawdopodobne, iż ja sama z ceremonii mogę nie za wiele
pamiętać. Staliśmy przed ołtarzem, cały czas trzymając się za ręce, a kiedy
spoglądaliśmy na siebie, widziałam w jego oczach tyle emocji. Szczęście.
Miłość. Spełnienie. Dopiero, kiedy ksiądz połączył nasze dłonie i miałam
wypowiedzieć magiczne słowa przysięgi, zaczęłam koncentrować się na tym, co się
dzieje, bo co jak co, ale tą chwilę miałam zamiar pamiętać do końca naszych
wspólnych dni. I już po chwili stałam naprzeciwko swojego ukochanego, patrząc
mu głęboko w oczy i słyszałam swój głos, przepełniony wzruszeniem
-Ja, Zuzanna
Zawadzka, biorę sobie ciebie Billu za męża… - łamał mi się glos. Wiem, że
powtarzam to cały czas, ale nigdy przenigdy, w życiu, kiedy pierwszy raz te
pięć lat temu zobaczyłam go panikującego na wyciągu, przez myśl by mi nie
przeszło, że kiedyś zostanę jego żoną.
-I…
-Znalazłem!!! – w tej
chwili drzwi otworzyły się z hukiem, a w nich stanął Tom we własnej
osobie, cały zadowolony z siebie.
Spiorunowałam go wzrokiem – Yyy… Miejsce parkingowe!
-Tom! – warknęłam na
świadka mojego narzeczonego – Na miejsce, już! – Kątem oka zauważyłam, że moja
przyjaciółka poruszyła się nieznacznie, kiedy gitarzysta stanął koło niej,
jednak nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Lekko zniecierpliwiony ksiądz
chrząknął znacząco, więc kontynuowaliśmy
-I ślubuję ci…
-O kur**!!! – wszyscy
usłyszeli bardzo głośny, zdumiony wrzask Majki. Mocno zirytowana (żeby nie
powiedzieć dosadniej) odwróciłam się do tyłu, a moim oczom ukazała się moja
przyjaciółka, wgapiająca się w starszego Kaulitza. I w tej chwili dotarło do
mnie, że chyba właśnie ogarnęła kolor jego krawata i chyba właśnie zamierza
mnie osobiście, własnoręcznie zamordować…
-Przepraszam, czy ja
komuś nie przeszkadzam?! – ksiądz również był na skraju wytrzymałości – Jeśli
ktoś zamierza coś jeszcze powiedzieć, proszę zrobić to teraz! Jeśli nie, kontynuujmy.
– Bill nachylił się nade mną i szepnął:
-Całe życie z
wariatami…
-Ale mamy siebie,
więc chyba nie jest tak źle, co?
-Damy radę –
uśmiechnął się, powróciliśmy do przysięgi, a ja miałam nadzieję, że dalej
odbędzie się bez zbędnych zakłóceń. Tak więc znów powtarzałam za kapłanem
-… I ślubuję ci
miłość, wierność i uczciwość małżeńską… - to było to. Tak się właśnie czułam.
Wypowiadając te nieśmiertelne słowa, całą sobą czułam, ze jest to
najprawdziwsza prawda.
-…oraz, że cię nie
opuszczę aż do śmierci.. – to wypowiedziane przez mnie zdanie było ledwo
słyszalne, tłumione przez łzy wzruszenia. Nie obchodzi mnie to, co myślą inni,
czy według mediów nasz ślub zostanie okrzyknięty wydarzeniem, czy klapą
roku, że będą wtrącać się w każdy aspekt
naszego życia. Nie dziś. Nie teraz. Po
tym, jak ja powiedziałam całą swoją kwestię (ledwo, ale zawsze), przyszła kolej
na mojego ukochanego, który dla odmiany wypowiadał się głośno i wyraźnie, choć
doskonale wiedziałam, że czuje to co ja.
-Ja, Bill Kaulitz,
biorę sobie ciebie Zuzanno za żonę i ślubuję ci miłość… - i kiedy wszystko już
powiedział, nadszedł czas obrączek (bliźniacy wymienili znaczące spojrzenia), a
ksiądz ogłosił nas oficjalnie mężem i żoną. I nastał moment, na który chyba
wszyscy czekali z niecierpliwością. Pierwszy pocałunek. Stanęliśmy naprzeciwko
siebie, patrząc sobie głęboko w oczy i już po chwili czułam smak jego ust.
Objęłam go rękami za szyję, przyciągając do siebie jak najmocniej, by nic nie
było w stanie nas rozdzielić, a on wplótł palce w moje włosy. Cały świat
przestał istnieć, a my chcieliśmy jak najdłużej celebrować tę niezwykłą chwilę.
Złączeni w namiętnym pocałunku, już na zawsze razem...
Doczekałam się w końcu tego ślubu! :D
OdpowiedzUsuńSłuchajcie, czytam Wasze opowiadanie od samego początku, ale jakoś wcześniej nie komentowałam. Sama nie wiem, dlaczego. Przyszedł, więc czas by to zmienić :) Uwielbiam SILWY tak samo, jak kochałam TTM :) Świetnie piszecie, lekko i interesująco, a to cenię sobie najbardziej!
Dlatego liczę na kolejny rozdział dużo szybciej, bo nie ukrywam, że czekam aż w końcu między Majką, a Tomem do czegoś dojdzie! :D Tak. Jestem wielką fanką starszego Kaulitza i nie ukrywam, że liczę na jakąś romantyczną poprawę!
Co do ślubu - podziwiam Zuze za jej cierpliwość do Billa. Ceremonia piękna, więc teraz przydałoby się jakieś wesele, a jak wiemy - na weselach duuuzo się dzieje xd
Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
PeEs. Proszę o info, gdy pojawi się 31 :)