-A teraz znowu on powie, że ją kocha … - siedzieliśmy wewnątrz
luksusowej limuzyny wiozącej nas prosto do zamku na wesele – Na co ona, że ona
jego bardziej… - a siedzący z przodu Majka i szofer Tobbias uważnie obserwowali
każdy nasz ruch, żeby niczego nie pozostawić bez komentarza
-Na co on ją uciszy namiętnym pocałunkiem, bla bla bla… - przyjaciółka
Zuzy również brała czynny udział w dyskusji, jednak mimo wszystko wiedziałem,
że robi to tylko po to, by nie myśleć o pewnym spotkaniu z pewnym kimś. Ale w
tej chwili naprawdę nie miałem głowy, żeby myśleć o kimś poza dziewczyną,
której twarz znajdowała się obecnie jakieś 10 cm od mojej, i której,
bezgranicznie szczęśliwy, co chwila
szeptałem mi coś na ucho.
-Kocham cię, wiesz? – gdzieś z przodu usłyszałam triumfalny okrzyk
(,,Mówiłem!”)
-Wiem – zaśmiała się – wiem, wiem, wiem… - i po raz nie wiadomo który,
znów zaczęliśmy się całować. Zabawne, jak bardzo pojawienie się w życiu jednej
osoby, może wywrócić je o sto osiemdziesiąt stopni. Kiedy zobaczyłem ją po raz
pierwszy tak na serio w tej sukni ślubnej, na parkingu pod kościołem, muszę
przyznać, że cały strach jakby gdzieś odpłynął. Wyparował. Tak myśląc o tym
teraz wydaje mi się, że w tej całej przedślubnej histerii najbardziej chodziło
mi o to, żeby mieć stuprocentową pewność, że moja ukochana nie uzmysłowi sobie
nagle, że to wszystko to jedna wielka pomyłka i nie ucieknie gdzie pieprz
rośnie. Taak… Łatwo mi to mówić teraz, kiedy trzymam ją w ramionach i teraz
jestem pewny, że tak będzie już zawsze.
-Czy wam naprawdę tak bardzo przeszkadza, że pocałowałem swoją własną
żonę? – powiedziałem do dwójki z przodu z lekkim śmiechem, kiedy z ich strony
znów dał się słyszeć szereg komentarzy, jednak już po chwili zupełnie
przestałem zwracać na nich uwagę
-Możesz powtórzyć ostatnie? – zapytała Zuza
-W sensie powiedzieć czy zrobić? – odpowiedziałem rozbawiony
-I to i to – usłyszałem jej perlisty śmiech, a samo to, że była w tej
chwili tak niesamowicie szczęśliwa, sprawiało mi jeszcze większą radość
-Pocałowałem swoją ŻONĘ… - jak powiedziałem tak też zrobiłem, więc
nasze usta znów się złączyły, a Tobby zaczął pieprzyć coś o chamstwie, jakim
jest według niego obściskiwanie się w miejscach publicznych.
***
-Brawo!!! – kiedy tylko wysiedliśmy z samochodu, rozległ się głośny
wiwat ze strony wszystkich gości, którzy przybyli znaczenie wcześniej niż my.
Nie obyło się bez czających się wszędzie paparazzi (chyba muszę później
porozmawiać z ochroną, której zdaniem było zapewnienie nam absolutnej
prywatności) ale aż się dziwię, jak bardzo miałem to gdzieś. Gdyby Zuza nie
myślała w tej chwili o stu pięćdziesięciu innych rzeczach pewnie powiedziałaby,
że przynajmniej nie będziemy narzekać na małą ilość zdjęć. Kiedy kroczyliśmy
razem przez tłum, nawet pragnący sensacji dziennikarze rozstąpili się, by
zrobić miejsce parze młodej (dobrze, że wszystkie kwestie finansowe są już
uregulowane, bo w innym przypadku chyba zacząłbym się poważnie
zastanawiać, kto za to wszystko
zapłaci). Mieliśmy teraz stanąć grzecznie przed wejściem i przygotować się na
zasadnicze życzenia (niby zawsze odbywa
się to przed kościołem, jednak Zuza zdecydowała, że tu będzie bardziej
nastrojowo czy coś w tym guście)
-Kur**, młody, wyglądasz jakbyś się czegoś ostro najeb** - to mój
starszy brat podszedł, żeby jako wzorowy świadek pomóc nam uporać się z
nieprzeliczoną ilością kwiatów – chyba w takim stanie to cię jeszcze nie
widziałem… - jednak nagle urwał, bo do mojej żony (minie trochę czasu, zanim
się przyzwyczaję) podeszła jej najlepsza przyjaciółka (jako jej świadek), nie
zaszczycając Toma nawet krótkim spojrzeniem.
-Nie możemy ominąć jakoś tej części..? – zwróciłem się szybko do Zuzy,
bo jakoś nie uśmiechało mi się mniej więcej pół godzinne wysłuchiwanie tego, że
życzą nam wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, szczęścia, zdrowia,
miłości i gromadki dzieci (nie mówiąc już o braku jakiegokolwiek kontaktu z
Zuzą przez całe pół godziny)
-Kotku, uśmiechaj się, wiesz, że im zależy. – i wspięła się na palce,
żeby złożyć na moich ustach przelotny pocałunek, bo znów wywołało zbiorowy
wiwat gości
-Ale robię to dla ciebie – odpowiedziałem i zaczęło się. Pierwszy oczywiście
podszedł mój brat, który bardzo usilnie starał się ukryć, że nawet on jest dziś
lekko wzruszony
-No, także Kaultiz – zaczął – Co ja tu będę pieprzyć od rzeczy, wiesz
czego ci życzę przecież. Na kilometr widać, że żyć bez siebie nie możecie, więc
żyjcie sobie na zdrowie, ale pamiętaj młody, ja żadnego rozwrzeszczanego
bachora niańczyć nie będę…!
-ja za to bardzo chętnie! – pozostali członkowie Tokio Hotel dołączyli
do Toma
-Już my tego waszego potomka nauczymy prawdziwego życia… - zaczął
odgrażać się basista, na co Zuza oderwała się na chwilę od swojej płaczącej
matki i rzuciła w stronę chłopaków
-No chyba po moim trupie, że zostawię wam kiedyś dziecko… - i G’s w tej
chwili przeszli złożyć jej niezwykle wylewne życzenia, a do mnie podeszli moi
rodzice (to jest mama i ojczym)
-Mój synek – mama od razu chwyciła mnie w objęcia, pozbawiając
skutecznie tchu na dobrych kilka sekund – Wiesz, że życzę wam jak najlepiej,
Zuzanna to taka cudowna dziewczyna… - i resztę jej słów zagłuszył szloch
wzruszenia
-No, chłopcze – Gordon przejął pałeczkę, podczas, gdy mama usiłowała
się uspokoić – Dam ci podstawową radę. Jak możesz, unikaj jakichkolwiek
głębszych dyskusji, jeśli chcesz to jakoś przetrwać, bo wierz mi, lekko nie
będzie. A tak na poważnie, to nie spieprz tego Bill, bo masz cudowną żonę –
jestem pewny, że w tej chwili uśmiechnąłem się z dumą – i mogę się założyć o
gitarę Toma, że stworzycie świetną rodzinę.
-Powiedz to Tomowi – uścisnąłem go (zawsze był dla mnie jak ojciec),
kwiaty podałem bratu, który oddawał je gdzieś tam i tym razem zobaczyłem
stojąca przed sobą Maję (robiła wszystko, żeby nie spojrzeć w bok)
-Bill! – rzuciła mi się na szyję – Wszystkiego naj naj naj i przecież
wiesz. Wiesz, że cię lubię, ale jeśli kiedykolwiek Zuzka będzie mi płakać w słuchawkę
przez ciebie to obiecuję… - powiedziała ze śmiechem, cały czas wisząc mi na
szyi
-Niedoczekanie twoje…! – rzuciła Zuza – a w ogóle to zostaw mojego męża
w spokoju i wróć tu łaskawie, ok.? – kiedy wyswobodziłem się z uścisku Polki,
przyszedł czas na życzenia od rodziców panny młodej. Jej mama, podobnie jak
moja, nie potrafiła opanować łez wzruszenia i usiłowała, łamanym angielskim,
przekazać mi, czego nam życzy. Byłem jednak ciekawy, czy ojciec Zuzy nawet po
ślubie będzie miał do mnie tak samo… powiedzmy, chłodny stosunek.
-No… - chyba nawet starał się znaleźć jakieś neutralne określenie co do
mojej osoby, ale było ciężko. Nachylił się, żeby nikt nie słyszał jego słów –
Powiem ci po męsku. Akceptuję to małżeństwo, bo Zuza jest szczęśliwa, a jej
dobro jest dla mnie najważniejsze. Ale jest moją jedyną córką i możesz być
pewny, że jeśli w jakikolwiek sposób ją skrzywdzisz, to cię rodzona matka… - w
tej chwili mama Zuzi podeszła bliżej, więc pan Andrzej (chyba nigdy nie
dojdziemy do etapu, żebym zaczął zwracać się do niego ,,tato”) zaczął już
głośniej – Tak więc zdrowia, szczęścia i jeszcze raz pieniędzy!
-Miłości, Andrzej, miłości – doszła do nas jakaś ich ciotka, kuzynka
czy Bóg wie kto i od tej pory zmuszony byłem do wysłuchania masy życzeń od
wielu osób, których widziałem po raz pierwszy w życiu (ze strony polskiej
rodziny przeważnie udawałem, że cokolwiek rozumiem, bo nawet biorąc pod uwagę,
że po pięcioletnim związku z Polką coś tam po polsku dawałem radę, wzruszonych i wpadających w słowotok Polaków po prostu
nie szło zrozumieć). Po prawie godzinie, kiedy wszyscy najdalsi krewni już
zdążyli się przewinąć, mogliśmy wreszcie wejść do sali i zacząć świętować
najszczęśliwszą noc naszego życia. Tak więc, jak na dobrego męża przystało,
objąłem Zuzę i wziąłem ją na ręce, zmierzając do głównego wejścia zamku
-Bill wariacie, postaw mnie…!
-Mowy nie ma, muszę cię przenieść przez próg, bo inaczej to przyniesie
pecha czy coś w tym rodzaju…
-Od kiedy ty się taki przesądny zrobiłeś?
-Chyba odkąd cię poznałem, wiesz? – i, wśród towarzyszących nam zewsząd
fleszy, znaleźliśmy się w wielkiej, zabytkowej sali, idealnie udekorowanej na
przyjęcie weselne. Nas, jako parę młodą, wyciągnęli na środek, a wszyscy
ustawili się dookoła (najbliższych zawołali do przodu, więc zobaczyłem jak
Gustav usiłuje przecisnąć się koło ochroniarza tłumacząc, że on jest tu w sumie
najważniejszy) i przyszedł czas na pierwszy toast (oczywiście trwało chwilę,
zanim szampana otrzymał każdy z zebranych). Później odśpiewali kilka
tradycyjnych pieśni typu klasyczne ,,Sto lat” (każda w dwóch wersjach
językowych) i wypili nasze zdrowie, a my z Zuzą, również tradycyjnie,
rzuciliśmy swoimi kieliszkami za siebie. Wtedy wszyscy zaczęli skandować
,,Gorzko, gorzko!” a Tom wydarł się z pierwszego rzędu ,,Pocałuj ją!” więc
oczywiście bez zbędnego ociągania zrobiliśmy dokładnie to, co chcieli (ku
wielkiej, zbiorowej radości). Wyglądało pewnie trochę jak pierwszy pocałunek w
kościele, przywarliśmy do siebie na dobrych kilka minut, chcąc być tak blisko
siebie, jak to tylko możliwe.
-Kocham cię – szepnęła Zuza, kiedy odsunęliśmy się lekko
-Chyba dlatego tu jesteśmy – zacytowałem jej własne słowa sprzed
ceremonii, co wywołało uśmiech na jej twarzy. Po zakończeniu pierwszej, chyba
najbardziej oficjalnej części, przyszedł czas na pierwszy taniec. Ku ogromnemu
zdziwieniu wszystkich, na scenie pojawił się Tom z gitarą (przy mikrofonie
stanęła jakaś bliżej nie znana mi osoba), zapowiadając (oczywiście w sowim
stylu) pierwszy taniec młodej pary, więc chcąc nie chcąc, musieliśmy wyjść na
parkiet. – Wiesz, że to będzie kompromitacja, prawda?
-Trzymaj się mnie, a wyjdzie perfekcyjnie – nie musiała powtarzać tego
dwa razy. Od razu zarzuciła mi ręce na szyję, ja objąłem ją mocno w pasie, i
tak złączeni, uważnie obserwowani przez cały tłum, dobrnęliśmy do końca
piosenki i wtedy wesele zaczęło się na dobre. Goście rozsiedli się na
wyznaczonych miejscach niczego sobie nie żałowali, praktycznie od razu polały
się hektolitry wódki i parkiet zapełnił się tańczącymi parami. Kiedy tańczyliśmy
z Zuzą któryś już z kolei taniec (tym razem było łatwiej, bo przyglądało się
nam znacznie mniej osób) nagle wziąłem ją za rękę i zacząłem wyprowadzać z sali
– Bill, co robisz?
-Idę spędzić trochę czasu z własną żoną – i za chwilę dobrnęliśmy do
ustronnej (pustej!) altanki na końcu wielkiego ogrodu, ja usiadłem na ławce, a
Zuza usiadła mi na kolanach o ujęła moją twarz w dłonie
-Wiesz, że to jest najpiękniejszy dzień w moim życiu? – wyznała,
patrząc mi prosto w oczy
-Kocham cię, skarbie i obiecuję ci, że zrobię wszystko, żebyś była
szczęśliwa…
-Już jestem – szepnęła, i tym razem bez świadków, złożyła na moich
ustach nie wiem który już tego wieczoru namiętny pocałunek (który natychmiast
odwzajemniłem). – Możemy tu jeszcze chwilę zostać? – zapytała, odsunąwszy się
na chwilę, widać doceniając momenty prywatności
-Jak długo chcesz… Hej, nie odpowiedziałaś na moje wyznanie!
-Wiesz, że też cię kocham – uśmiechnęła się – Do szaleństwa – i na tym
nasza rozmowa na razie się zakończyła, mimo tego, iż znaleźliśmy się naprawdę
bardzo bardzo blisko siebie.