niedziela, 16 lutego 2014

18. Spokojnie, mamy czas, pani Kaulitz...

-Nieee! – usłyszałem jeden wielki pisk, który zdecydowanie przypomniał mi nasze pierwsze spotkanie na stoku – Bill,  ty idiotooo…!!! – jednak było za późno. Moja narzeczona została na siłę wepchnięta do dość głębokiego (jakieś 4 metry) basenu, prosto z brzegu, na którym oboje staliśmy. Aż nie wierzyłem w to, że wreszcie udało nam się spędzić chociaż trochę czasu razem. Oczywiście mogłoby obyć się bez tamtej kłótni, ucieczki z domu, poszukiwań… I opłakanych tego skutków. I wspominania tego… wiadomo kogo. Ale nie rozmyślajmy teraz o tym, najważniejsza jest w tej chwili moja narzeczona, którą, mimo tego, że się pogodziliśmy, muszę przekonać, że to, co wyrwało mi się wtedy pod wpływem impulsu to oczywiście czyste brednie. Tak więc przechodząc od słów do czynów po chwili znalazłem się w wodzie tuż obok mojej ukochanej.
-Jak tam? – zapytałem jak gdyby nigdy nic, podpływając do niej
-Kaulitz, zamorduję cię…! – zaczęła się odgrażać, a kiedy na zgodę, chciałem ją pocałować, zakryła mi usta dłonią i powiedziała z chytrym uśmiechem – No chyba nie myślałeś…?
-Nie? – powiedziałem z zapewne nieco nieinteligentną miną
-Musisz zasłużyć – odpowiedziała uśmiechając się cały czas, po czym podpłynęła do brzegu. Na szczęście wszystko wróciło do normy. Chcąc nie chcąc wywróciłem oczami i podążyłem śladem Zuzy. Naprawdę nie mogłem doczekać się chwili, kiedy ta dziewczyna wreszcie powie, że chce spędzić ze mną resztę życia na dobre i na złe. I takie chwile z nią wydawały mi się naprawdę najpiękniejsze. Kiedy żaden cholerny (jak to życie zmienia jednak człowieka, od kiedy ja używam takiego słownictwa…?) paparazzi nie czai się za rogiem, żeby wychwycić tanią sensację, w postaci np. Zuzy rozmawiającej z innym facetem. Bo to już jest oczywiście definitywna oznaka bezczelnej zdrady i końca związku. Czasami sam się swojej narzeczonej dziwię, jak ona to wszystko znosi. Przecież podczas tego największego szumu związanego z promocją mojej pierwszej solowej płyty, te szukające tematu gnidy (no i znowu, od kiedy ja się tak wysławiam?!) potrafiły dopaść ją nawet w Polsce, dla zadania kilku pytań związanych np. ze zbliżającą się trasą. Wreszcie dogoniłem Zuzę, która szła w jakimś tylko sobie znanym kierunku i chwyciłem ją za rękę
-Dokąd się tak spieszysz…? – jednak nie było mi dane usłyszeć odpowiedzi na moje pytanie, gdyż kiedy przechodziliśmy obok jednego z ogromnych okien moja narzeczona zatrzymała się i uważnie przyjrzała odbiciu
-Jezus Maria! – jęknęła
-Kochanie…? – nie bardzo wiedziałem o co jej chodzi
-Jak mogłeś zabrać mnie do parku wodnego nie zastanawiając się przedtem, że jednak tutaj potrzebne jest coś takiego jak kostium… - No o tym drobnym fakcie zapomniałem, ale wydawało mi się, że szybka wizyta w centrum handlowym i kupno wszystkich potrzebnych rzeczy załatwiło sprawę – Wyglądam jak jakiś pasztet…
-Wiesz co, skarbie? – przyciągnąłem ją do siebie, zbliżyłem usta do jej ucha i szepnąłem – Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz… - i znów, kiedy chciałem, żeby nasze usta nareszcie się połączyły, ona odwróciła głowę i ze śmiechem pociągnęła mnie gdzieś tam. – Jesteś niemożliwa… - powiedziałem, jednak bez większych oporów udałem się za nią. Szliśmy przez jakiś czas (w końcu nie jest to jakiś tam jedne z mniejszych parków wodnych) cały czas rozmawiając, przeważnie o największych pierdołach. pamiętam, że wtedy na stoku, właśnie to mi się w niej spodobało. Że mogliśmy przegadać kilka godzin praktycznie o niczym. Rozmowa zeszła na moją pracę i na fakt, że mój menadżer domagał się ode mnie natychmiastowego wejścia do studia i zaczęcia produkcji nowego albumu
-Bill, ale nie możesz się tak po prostu na to zgodzić! dopiero co skończyła się poprzednia trasa, a przypominam ci, że za kilka dni bierzesz ślub…
-Myślisz, że mogłem o tym zapomnieć?
-… później masz w planach dość długi wyjazd – spojrzała na mnie znacząco – a tak w ogóle to musisz kiedyś trochę odpocząć!
-I mieć czas dla żony? – spojrzałem na nią z uśmiechem
- No to też – wybuchła śmiechem – Ale uprzedzam, że minie trochę czasu, zanim się do tego przyzwyczaję
-Ale spokojnie, mamy czas, pani Kaulitz – nawet dla mnie mówienie tak do mojej Zuzy brzmiało jeszcze trochę nienaturalnie, jednak nie mogę ukryć, żeby nie było to miłe. Zuza uśmiechnęła się lekko, jednak nic nie odpowiedziała, po czym przystanęła, zmuszając mnie do tego samego. Odwróciłem się lekko, żeby zobaczyć gdzie doszliśmy, kiedy moim oczom ukazała się gigantyczna, prawie pionowa zjeżdżalnia. Zatkało mnie na chwilę, gdyż już wiedziałem, po co tutaj przyszliśmy. –Y… Zuza… Mowy nie ma! Nie zmusisz mnie…!
-Ale ja nie zamierzam cię do niczego zmuszać – zawsze jak tak mówiła i tak robiłem dokładnie to co chciała
-Ale nie sądzisz… że to jest trochę niebezpieczne…? – spojrzałem w dół. Tak jak sądziłem, na początku zjeżdżalnia była dosłownie pionowa, później na chwilę w ogóle się kończyła, dzięki czemu dosłownie leciało się w powietrzu nad zbiornikiem pełnych jakichś krwiożerczych bestii, po czym wpadało się do kolejnego basenu, oddalonego od miejsca gdzie staliśmy… bardzo.
-Skoro tak sądzisz… Czekam na dole – rzuciła, rzuciła w moją stronę zalotny uśmiech i już jej nie było. No więc zostałem sam i oczywiste było, że nie mogę stać tak jak ostatni frajer. A co, raz się żyje. Idąc za przykładem swojej ukochanej, już po chwili czułem, jak lecę w dół. na początku postanowiłem, że może lepiej będzie, jak zamknę oczy, jednak po chwili doszedłem do wniosku, że nie ma kompletnie żadnej różnicy czy je zamknę, czy też nie. Minęło jeszcze kilka chwil, aż wreszcie znalazłem się obok mojej dziewczyny, która natychmiast do mnie podpłynęła i objęła mnie za szyję – I co, aż tak źle? – zapytała zatroskana, po czym odgarnęła mi włosy z czoła
-Gdyby nie to…
-Gdyby nie co…?
-Że tak cię kocham… – powiedziałem patrząc jej głęboko w oczy
-To co wtedy? – zapytała z uśmiechem
-To mogłoby się to dla ciebie gorzej skończyć… - czułem, że tym razem już się nie wykręci
-Ale mimo wszystko mnie kochasz…?
-Do szaleństwa – szepnąłem, a moja ukochana była coraz bliżej

-Ja ciebie też – wyszeptała i nasze usta nareszcie się połączyły. Takich chwil brakuje mi najbardziej. Coraz bardziej czułem smak jej ust oraz jej coraz ciaśniej oplatające mnie ramiona i wiedziałem, że byłbym w stanie oddać wszystko, żeby ta chwila trwała wiecznie. Jednej rzeczy byłem stuprocentowo pewien. Że to jest właśnie ta dziewczyna, z która chcę dzielić swoje życie, do końca naszych wspólnych dni.

1 komentarz:

  1. Oj jak słodko na końcu :) Nie mogę doczekać się już ślubu!
    www.thbookpicture.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń