wtorek, 30 września 2014

27. Billie

-Przed państwem. .. Green Day!!! - Widownia szalała. Nikt się po prostu nie spodziewał,  że przychodząc w zwykły wieczór na zabawę w klubie będzie świadkiem jedynego koncertu w Niemczech takiego zespołu jak Green Day, co nie chwaląc się było oczywiście moją zasługą, ale czego się nie robi dla udanego wieczoru panieńskiego najlepszej przyjaciółki. Sama jednak w żadnym razie nie byłabym w stanie tego załatwić (i nie mowie tu tylko o finansach) jednak kilka rozmów z zaprzyjaźnionym basistą i wszystko wyszło tak jak być powinno. A sama Zuza, już lekko wstawiona (ale dziś było to jak najbardziej uzasadnione) stała jeszcze dłuższą chwilę gapiąc się na mnie i nie bardzo wiedząc, jak zareagować
-Ale jak…?
-Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia! – powiedziałam z uśmiechem i od razu padłyśmy sobie w objęcia
-Wiesz, że jesteś najlepszą przyjaciółką jaką mam, prawda?
-No ja się spodziewam. A teraz milcz i patrz – wskazałam ręką przed siebie, gdzie widownia, która już zorientowała się o co chodzi, rozstąpiła się, robiąc coś w rodzaju przejścia pod scenę, żeby Zuza mogła dostać się jak najbliżej zespołu. Lekko pchnęłam przyjaciółkę do przodu, jednak nie trzeba jej było zbyt długo zachęcać, gdyż po chwili sama zaczęła ochoczo kierować się w stronę sceny. Nagle Billie Joe przemówił do mikrofonu, przekrzykując rozentuzjazmowany tłum.
-Dobry wieczór wszystkim! – po czym musiał odczekać dłuższy moment, gdyż jego słowa zostały totalnie zagłuszone przed okrzyki fanów – Jak już pewnie wszyscy wiemy, jutro ta gorsza płeć, to jest my, będziemy zmuszeni przeżyć ogromną stratę… Zuzanna wychodzi za mąż! Ale… nie dołujmy dziewczyny! – po Sali rozległy się salwy śmiechu – Niech to będzie najlepszy wieczór w jej życiu! Damy radę?! – w odpowiedzi fani zaintonowali jakiś przebój zespołu (tak szczerze to nie bardzo się na tym znam), a Zuza stała jak zahipnotyzowana (powoli poważnie zaczęłam się obawiać czy Kaulitz mnie nie zabije za ten numer z koncertem). Na szczęście kiedy Georg ustalał szczegóły dzisiejszego wieczoru, z tego co wiem, zaproponował zespołowi dość okrągłą sumkę, więc wokalista teraz dwoił się i troił, żeby wszystko wypadło jak najlepiej. I bardzo dobrze. Po odśpiewaniu kilku mega hitowych kawałków, jak ,,Californication” i ,,American Idiot” byłyśmy wprost w szampańskich nastrojach. Barmani cały czas dbali o to, żebyśmy nie za wiele z tego wieczoru zapamiętały, więc całe szczęśliwe tańczyłyśmy po środku Sali (a normalnie Zuzki nie można na imprezie oderwać od ściany)
-No dobrze – Billie znów przemówił, a w tle gitarzysta uskuteczniał jakąś w miarę spokojną melodię – Idzie nam świetnie. Ale ale… To jeszcze nie koniec wieczoru! – facet był mistrzem w porywaniu publiczności – Nadszedł czas, żeby Zuza we własnej osobie dołączyła do mnie na scenie! Zuzka, zapraszam!!!
-Majka, oficjalnie cię zamorduję… - wyszeptała moja przyjaciółka, jednak nie spełniła swojej groźby, bo oczywiście po upływie kilku chwil już stała koło wokalisty. Coś mi mówiło, że takiego wieczoru panieńskiego to oni tu jeszcze nie mieli. I jestem stuprocentowo pewna, że nie ma porównania, między nami, a wieczorem kawalerskim, który odbywa się właśnie gdzieś tam. Z tego co wiem, to… on był odpowiedzialny za jego organizację, więc dam sobie rękę obciąć, że jedyna atrakcja dzisiejszej nocy to zwyczajne schlanie się w trupa. Przebłysk geniuszu, nie ma co… Ale przekonałam się już (nawet zbyt dobitnie), że na tym panu nie można polegać w żadnej sprawie.  
-Witamy witamy! – zawołał wokalista, kiedy tylko Zuza do niego dołączyła – Wiem, ze to co teraz powiem powinniśmy wykonać, zanim te kilka kieliszków zostało opróżnione… - spojrzał na nią wymownie, ona (już serio coraz mniej kontaktując, ale ja nic nie mówię, mój stan był podobny) uśmiechnęła się od ucha do ucha i ukłoniła publiczności, czym znów doprowadziła zebranych do śmiechu.  – Jednak… - Billie kontynuował – Dostałem jasne polecenie, że nie zobaczę ani grosza z tego koncertu… Dopóki nasza przyszła panna młoda nie zgodzi się zaśpiewać ze mną! – i wrzask widowni
-Ja… ja nie śpiewam…! – zaczęła się odgrażać, ale wszyscy chyba wiedzą, że w takim stanie generalnie człowiek robi się bardzo otwarty i towarzyski, więc kilka minut później Billie śpiewał jeden z ich największych przebojów, a moja przyjaciółka, muszę przyznać, że pomagała mu zaskakująco dobrze. Tylko kilka razy pomyliła się w tekście i w sumie wychodziło jej to w miarę wyraźnie… Po jakichś dwudziestu minutach, gdy Zuzka na dobre się rozochociła i bynajmniej nie miała zamiaru schodzić ze sceny, stwierdziłam, że dosyć tego dobrego i jeśli chce jutro w jakimś w miarę przyzwoitym stanie pokazać się swojemu panu Niemcowi i dotrzeć do ołtarza, chyba czas zakończyć imprezę (chociaż gdyby nie ten fakt, na pewno jeszcze bym stamtąd nie wychodziła). Tak więc niezbyt chętnie, jednak dość stanowczo wtargnęłam na scenę i wyrwałam swojej przyjaciółce mikrofon z ręki
-Dziękujemy wszystkim za niesamowitą zabawę, a szczególnie wielkie podziękowania dla Billego!
-Majka… co ty robisz…??? – zapytała z mało inteligentną miną

-Dopilnowuję, żeby jutrzejszy ślub jednak się odbył – szepnęłam do niej, a później powiedziałam głośniej – Ale niestety czas na nas! Miło było i do zobaczenia! – wyciągnęłam niechętną Zuzę ze sceny (najpierw przelotnie pożegnałyśmy się z wokalistą) i skierowałyśmy się w stronę postoju taksówek. Dobrze, że ta zakochana dwójka ma w planie zobaczyć się tuż przed ceremonią, bo przypuszczam, że stan obojga pozostawia w tej chwili bardzo wiele do życzenia (zawsze wiedziałam, że Zuzka ma naprawdę słabą głowę). Niemalże wsadziłam ją do pierwszej taksówki i pojechałyśmy do domu. Ostatni wieczór przed zmianą stanu cywilnego mojej przyjaciółki dobiegł końca. 

niedziela, 14 września 2014

26. The Hangover

-O kuuurwa… - ledwo otworzyłem oczy, a już czułem skutki wczorajszego wieczoru. Głowa mi praktycznie eksplodowała, a przypuszczam, że na dzisiejsze wydarzenia, czyli na ten tak długo oczekiwany ślub mojego małego braciszka powinienem doprowadzić się do względnego porządku, przecież świadek pana młodego nie może wejść do kościoła chwiejnym krokiem, totalnie nie ogarniając co się dzieje. Kiedy moje oczy już trochę przyzwyczaiły się do oślepiającego dla mnie dziennego światła, zorientowałem się, że, nie owijając w bawełnę, leżę na jakiejś trawie, pod mostem. Ciekawie… Po szybkim zorientowaniu się w sytuacji, dotarło do mnie, że jak zwykle jesteśmy we czwórkę. Bill leżał niedaleko ode mnie, w na wpół rozpiętej koszuli, chrapiąc z otwartą twarzą, Georg ułożył się na prowizorycznych schodach prowadzących na most, ale chyba w przypływie jakichś niekontrolowanych nad mocy alkoholowych, przezornie przywiązał sobie sznurówki do barierki (chyba myślał, że nie spadnie). Kiedy natomiast spojrzałem na Gustava, spał sobie smacznie na szczycie jakiegoś pobliskiego pagórka,  w niebezpiecznie bliskim sąsiedztwie jakiejś rzeki, ale nie miałem głowy, żeby się tym zajmować. Po wstępnej ocenie naszego położenia, zacząłem analizować czego z wczorajszego wieczoru nie pamiętam (albo raczej, co pamiętam). Byliśmy w klubie, chlaliśmy na umór, później podeszła ta śliczna barmanka… Agatha.. Agatha! jak to możliwe, że nie pamiętam jak to się rozwinęło?! Jednak kiedy tylko o tym pomyślałem, moim oczom ukazała się starannie złożona mała karteczka, z moim imieniem i odbiciem pomalowanych ust.
Nie chciałam cię budzić. Tak słodko wyglądałeś. Nie martw się, do niczego nie doszło, jednak jakbyś chciał jeszcze kiedyś pogadać, zadzwoń
A.
Pod spodem widniał numer telefonu. Pospiesznie schowałem karteczkę do kieszeni, bardzo możliwe, że kiedyś skorzystam. Zastanawiał mnie tylko fakt, jak my się tutaj znaleźliśmy, cholera jasna? Czarna dziura w mózgu. Biorąc pod uwagę fakt, że nawet ja już się obudziłem i wyglądało na to, że powinniśmy zacząć się zbierać, jeśli chcemy się ogarnąć do czasu uroczystości ( z tego co pamiętam umowa jest taka, że Bill przygotowuje się u mnie, żeby z Zuzą nie widzieli się aż do ceremonii, czy cos w tym guście). Z największym trudem podniosłem się z mokrej trawy (moooja głowa!) i kiedy podszedłem do brata, zacząłem nim mało delikatnie potrząsać.
-Kaulitz… - jego jedyną reakcją było to, że przewrócił się na drugi bok – Kaulitz, palancie, wstawaj!
-Nie… - zaczął coś bełkotać przez sen – Kochanie… Jeszcze 5 minut…
-Czy ja naprawdę wyglądam jak Zuzka…? – a kiedy odpowiedziało mi jeszcze głośniejsze chrapnięcie, z całej siły kopnąłem go w… no wiadomo w co
-Co się dzieje?! – w jednej chwili zerwał się na równe nogi – O kurwa… Moja głowa… -  I, tym razem w miarę przytomny, usiadł na trawie i wyglądał, jakby zaraz miał wszystko zwrócić. A mi w tej chwili wpadł do głowy szatański pomysł
-No braciszku, ja się nie dziwię, że jesteś w takim stanie, po wczorajszym…
-Nie sądziłem, że taka ilość alkoholu w organizmie…
-ale ja nie mówię o alkoholu, idioto! – usiadłem koło niego, poklepując, niby to porozumiewawczo po ramieniu – Mówię o tobie i tej kelnerce, jak ona miała… Annie?
-O jakiej kelnerce…? – od razu spojrzał na mnie spanikowany – O czym ty mówisz?!
-No wiesz… - zacząłem rzeczowym tonem znawcy, totalnie ignorując rozdzierający ból głowy – Po prostu się tego po tobie nie spodziewałem… Niby taki przykładny przyszły mąż i ojciec…
-Tom o czym ty do mnie mówisz?! – tym razem wydarł się na serio spanikowany, ale ja ze spokojem kontynuowałem
-Tylko o tym, że mnie zaskoczyłeś. Ale rozumiem cię, przed całym tym małżeństwem nie zostało ci już wiele czasu, żeby korzystać ze wszelkich atrakcji… jak powiesz tą całą przysięgę to pozamiatane
-Czy ty… czy ty… chcesz mi powiedzieć… że ja… że ja… z nią… ???
-No wiesz, ja nie wiem dokładnie co się tam działo, i może lepiej, że nie wiem… - świetnie się bawiłem, chociaż wiedziałem, że za chwile przeholuję
-ale jak… - wyglądał jakby go piorun trafił, totalnie się chłopak załamał
-Nie martw się, ja jej nic nie powiem  - a kiedy zrobił się trupio zielony na twarzy, na serio pomyślałem, że przegiąłem, więc zacząłem się szybko reflektować – Młody wyluzuj, żartuję przecież…!
-jak to żartujesz…?! – na jego twarzy zobaczyłem poczucie ulgi, jednak za chwilę wyraźną wściekłość – Kaultiz, zamorduję cię! – i kiedy oboje zerwaliśmy się na równe nogi, naszych uszu dobiegł głośny, lecz dość niewyraźny wrzask, a po chwili dźwięk, jakby coś wpadło do wody.
-AAAAA!!! – od razu obaj obróciliśmy się, podążając za źródłem usłyszanego dźwięku i zobaczyliśmy Gustava, który właśnie szastał się w wodzie nie bardzo wiedząc co się dzieje. domyślam się, że właśnie został brutalnie obudzony po tym, jak sturlał się z górki… Teraz klął jak szewc usiłując wyswobodzić się z dużej ilości oplatających go glonów. – Co za kretyńskie… ja pierd… na chwilę się zdrzemnąć nie można, kurw… mać…
-Kurw… Gustav, czy ty nie nasz innego języka…?! – mój brat był wyraźnie rozdrażniony, a kiedy spojrzał na mnie – Ciesz się, że ślub jest już dzisiaj, bo jakbym miał więcej czasu…
-To co, zastanowił byś się jeszcze trzy razy czy dobrze robisz?
-Zmieniłbym świadka w trybie natychmiastowym!!!
-Czy wy się tak wszyscy musicie wydzierać…?! – dobiegł nas wrzask mojego kolejnego przyjaciela, który również usiłował się wyswobodzić, tyle, że ze sznurówek. na jego widok nie wytrzymałem i zacząłem tarzać się po ziemi ze śmiechu, na chwile zupełnie zapominając o kacu, a jego wzrok świadczył o tym, że on również ma ochotę pozbawić mnie życia. Bill postanowił chyba w przypływie dobroci się nad nim litować, bo po chwili obaj męczyli się z wyjątkowo mocnymi supłami (Niemiec potrafi!). To dobre, że ten mój pożal się boże brat czymś się zajął, aż sam się dziwiłem, że jeszcze nie zaczął swojej regularnej histerii, że coś nie wyjdzie, Zuza nie przyjedzie, ocieknie mu sprzed ołtarza, na kościół spadnie meteoryt… I tak dalej. Po mniej więcej dziesięciu minutach, wszyscy razem, nie powiem, że bez wysiłku, już wyswobodzeni ze wszystkiego, ruszyliśmy w stronę pobliskiego postoju taksówek. O cholera… jak tylko Franziska zobaczy mnie w takim stanie, urządzi mi prawdziwą jesień średniowiecza… No ale trudno się mówi, wieczór kawalerski brata zdarza się, mam nadzieję, raz w życiu. Z niemałym trudem dobrnęliśmy do najbliższej taksówki, po kilkunastu minutach dostarczyliśmy do domów Georga i Gustava, a sami pojechaliśmy do mnie. Czyli przygotowania do najważniejszej chwili w życiu mojego małego braciszka czas zacząć.




środa, 3 września 2014

25. Nigdy w was nie wątpiłam...

-Zuuuzka! – usłyszałam z dołu zniecierpliwiony krzyk Monici. No tak, z tego co wiem, mój przyszły mąż i jego brat zdążyli już wyjść, a teraz czekało to mnie.
-No idę, idę, jeszcze minuta! – odkrzyknęłam i zrobiłam ostatnie, szybkie poprawki w makijażu. I tak, jak znam życie, makijaż nie utrzyma się za bardzo przez dzisiejszą noc, ale mniejsza z tym. W ogóle nie wiem co dziewczyny wymyśliły (tzn. wiem, że coś, ale nie wiem co). za każdym razem kiedy usiłowałam podpytać o coś Gustava (bo oni oczywiście też byli wtajemniczeni, a na niego w tej kwestii liczyłam najbardziej) przekupując go np. paczką ciastek mówił tylko, że u nich będzie ,,jedno wielkie chlanie” (co nie do końca mi się podobało) ale o planach dziewczyn nie wspomniał niestety ani słowa. Byłam strasznie ciekawa, co to ma być (byłam stuprocentowo pewna, że Maja nie pozwoli zapomnieć mi mojego wieczoru panieńskiego) więc pospiesznie skończyłam poprawki make-up’u i, na ile pozwalały mi 12 centymetrowe obcasy, zbiegłam po schodach prosto do salonu, gdzie od dłuższego czasu czekała już na mnie dziewczyna Georga. Kiedy zaczęliśmy z Billem spotykać się tak na poważnie, nie sądziłam, że dzięki temu związkowi zyskam tak wielu nowych przyjaciół. Tom, Georg, Gustav, Mary, Monica… Nie powiem, budujące.
-Ile można czekać?! – powitała mnie blondynka, a kiedy zlustrowała mnie od stóp do głów – No, no, no… Szkoda, że nasz pan wokalista nie może cię dzisiaj zobaczyć…
-Czyli może być? – nie byłam pewna, czy dobrze dobrałam dość dopasowaną, krótką, granatową sukienkę. I do tego te szpilki.
-Bardzo może być. – Sama wyglądała naprawdę ślicznie, w czerwonej spódnicy, wysokich obcasach i dopasowanym kremowym żakiecie. – a teraz chodź wreszcie, nie mamy już za dużo czasu
-Nie mamy czasu? A na co, do jasnej cholery? – nie spodziewałam się tego, że plan będzie aż tak precyzyjny, że będziemy musiały dostosowywać się do jakichś wyznaczonych godzin… Moje przyjaciółki potrafią zaskoczyć. Nagle coś sobie uświadomiłam – Ej, a tak w ogóle to gdzie jest Maja?
-Spokojnie, przecież nie opuści takiego wieczoru – rzuciła, sięgając po swoją torebkę i kierując się w stronę drzwi – Wie, gdzie ma być. A teraz chodź już i weź włącz ten wasz cholerny alarm, bo jak znam życie to znowu uruchomię jakąś wyjątkowo upierdliwą syrenę – miała na myśli sytuację sprzed kilku tygodni, kiedy wychodziła z naszego domu jako ostatnia. Skończyło się to bezpodstawnym przyjazdem ochrony i uszczupleniem domowego budżetu o kilkaset euro.  Kiedy już wyszłyśmy z domu i alarm został poprawnie uruchomiony, wsiadłyśmy do taksówki czekającej przed bramą willi. Monica musiała uzgodnić wszystkie szczegóły wcześniej z kierowcą, bo kiedy zajęłyśmy miejsca, rzuciła tylko ,,Możemy jechać” a facet bez słowa ruszył. Zżerała mnie ciekawość. Siedząc w ciszy (blondynka chyba nie chciała ze mną rozmawiać, bojąc się, że przez przypadek czymś mi się wygada) zerknęłam na ekran swojego telefonu – zero powiadomień. Westchnęłam cicho. Wiem, że mój narzeczony na pewno nie ma teraz głowy do pisania SMSów itd. i na pewno świetnie się bawi (co ja również za chwilę zamierzam robić) jednak jakoś tak zdążyłam się przyzwyczaić do ciągłych wiadomości. Jechaliśmy jeszcze z dziesięć minut, aż w końcu taksówka stanęła, Monica wcisnęła facetowi do ręki banknot i uchem ręki kazała mi wysiadać. Rozejrzałam się po okolicy i moim oczom ukazał się jeden z bardziej ekskluzywnych klubów w Magdeburgu. Niby fajnie fajnie, ale tak szczerze to spodziewałam się po dziewczynach czegoś bardziej wyszukanego. Monica chyba dostrzegła rozczarowanie w moich oczach bo uśmiechnęła się i powiedziała:
-Rozczarowana? – a kiedy odpowiedziało jej milczenie – Spokojnie, chyba w nas nie wątpisz – czyli czeka mnie coś jeszcze. To dobrze. Podążając za ukochaną basisty, weszłyśmy do środka pomieszczenia z bardzo, bardzo głośną muzyką. Monica od razu skierowała się w stronę baru, a kiedy barman na nią spojrzał, ona wskazała na mnie, po czym mężczyzna skinął głową na znak zrozumienia i zniknął na zapleczu. O co w tym wszystkim chodzi? Na chwilę zgasło światło, muzyka trochę ucichła, a gdy znowu można było cokolwiek zobaczyć, moim oczom ukazał się ten sam barman (bardzo przystojny barman), stojący na scenie, zaczynający przemawiać:
-Witamy naszą przyszłą pannę młodą! – what the fuck?! reflektor właśnie skierował się na mnie i wszyscy zebrani zwrócili się w moją stronę. a facet kontynuował – Z tego co wiem, dzisiejszy wieczór jest dla tej ślicznotki ostatnim wieczorem wolności. Trzeba to wykorzystać! – wszyscy zaczęli krzyczeć z entuzjazmem, a ja nie bardzo wiedziałam jak zareagować. Facet wyjaśniał dalej – Zuza zmierza właśnie na swój wymarzony wieczór panieński. A nie dotrze na niego… nie wiedząc, gdzie iść! A nie będzie wiedziała, gdzie iść… jeśli nie wykona zadania!
-Słucham?! – krzyknęłam rozbawiona. Czyli to był plan dziewczyn. Przeciągnąć mnie po ilu knajpach tylko się da, wymyślając przy tym zadania… Mogłam się tego spodziewać – Monica, zamorduję cię! – krzyknęłam do przyjaciółki
-Też cię kocham! – usłyszałam odpowiedź
-Chyba wystarczy tych czułości..! – przerwał nam uśmiechnięty barman – Zuza, zapraszamy do nas! – chcąc nie chcąc (ale raczej chcąc) podeszłam we wskazanym kierunku i weszłam na scenę
-To co mam zrobić?
-Nie tak szybko. Uwaga uwaga! Nasza przyszła panna młoda ma do wykonania dwa zadania. Pierwsze wymyślacie… wy! – zwrócił się do rozentuzjazmowanego tłumu. Jesus Christ… - a drugie, to chyba nie muszę wyjaśniać… – i w tej chwili dołączyła do nas kelnerka, niosąca na tacy dwie setki czystej. No tak, nie obeszłoby się bez tego. – Więc… co Zuzanna ma zrobić?! – nagle okazało się, że każdy chciał mi wymyślić zadanie. ostatecznie skończyło się na mniej więcej dwuminutowym tańcu na stole (przy bardzo żywym dopingu publiczności), podczas którego udało mi się opróżnić obydwa kieliszki. zadanie wykonane. –Brawo!!! – wrzasnął Hasan (czyli nasz sympatyczny barman), kiedy w szampańskim nastroju zeskoczyłam ze stołu (Monica musiała lekko pomóc mi złapać równowagę) i zaczęłam teatralnie kłaniać się publiczności.
-To gdzie teraz? – zapytałam Hasana
-A tak! Kierunek! Zasłużyłaś! – podał mi karteczkę z adresem – Oto następny przystanek! Pożegnajmy nasze miłe towarzyszki i życzmy im udanego wieczoru! – w trakcie serii wiwatów, w świetnych humorach obydwie opuściłyśmy klub. Okazało się, że dziewczyny tak wybrały lokale, żeby nie było za dużych trudności z przemieszczaniem się miedzy nimi.
-I co, nadal w nas wątpisz? – zapytała rozbawiona Monica, kiedy zbliżyłyśmy się do naszego celu
-Nigdy w was nie wątpiłam – odpowiedziałam, a kiedy ponownie znalazłyśmy się w środku, światła znów zgasły, a naszych uszu doszedł bardzo znajomy dla mnie głos
-Panie i panowie! – reflektory lekko zapłonęły, a na scenie stała Maja – Oto i Zuzanna!!! – od razu do niej podeszłam i już bałam się, co takiego moja najlepsza przyjaciółka mogła wymyślić. Sytuacja się powtórzyła. Maja wyjaśniła wszystkie zasady zgromadzonym i czekała na propozycje zadania dla mnie. – A więc dobrze! – krzyknęła Majka, po wysłuchaniu kilku propozycji – Zuzka, masz minutę, na obskoczenie wszystkich zebranych tu gentelmanów i danie każdemu z nich całusa w policzek…!
-Musi być w policzek?! – krzyknął jakiś wysoki facet w tłumie
-Ej ej ej! Ja przypominam, że ta oto tutaj kobieta wychodzi jutro za mąż, więc albo będziesz grzeczny, albo won stąd! – wrzasnęła z uśmiechem do chłopaka, na co on posłał w jej stronę całusa. – A. No i oczywiście w tej minucie musisz znaleźć czas również na to – czyli kolejne dwie setki. Tak więc natychmiast zabrałam się za zadanie, i chwiejąc się lekko (to była wina obcasów!) przeleciałam cały klub, nie mogąc ominąć żadnego faceta. Kiedy zadanie zostało wykonane do końca idealnie już we trzy, znów wśród entuzjastycznych okrzyków, opuściłyśmy klub i udałyśmy się do kolejnego. Sytuacja powtórzyła się jeszcze może z sześć razy, a w każdym klubie czekała na mnie jakaś bliska mi osoba. Więc kiedy zgarnęłyśmy już Mary i kilka moich bliskich znajomych (nie zdziwił mnie specjalnie fakt, że dziewczyny nie zaliczyły Franziski do grona moich bliskich znajomych), a ja byłam już po tańczeniu, śpiewaniu, oczywiści piciu, skakaniu i Bóg wie co jeszcze, weszłyśmy do kolejnego wnętrza. I coś mi mówiło (chociaż mogło być to zwyczajne urojenie, w końcu żeby się tu dostać musiałam zaprzepaścić stan swojej trzeźwości), że to był nasz ostatni przystanek. W środku panowała ciemność i cisza. Dużo dłuższa niż w poprzednich miejscach. Stałam tak chwilę zdezorientowana, gdy z głośników dobiegł mnie głos mojej najlepszej przyjaciółki

-Panie i panowie! Tylko dzisiaj, w ten jedyny, wyjątkowy wieczór, specjalnie dla Zuzy, naszej przyszłej panny młodej…! - co się dzieje? – Powitajmy ich gorąco… Przed państwem… jedyni i niepowtarzalni…  GREEN DAY!!!

Wiemy, że z trzymałyśmy Was w niepewności praktycznie przez caaałe wakacje, ale teraz wracamy do pisania z mnóstwem powakacyjnej weny i postaramy się publikować kolejne posty o wiele częściej!!! Bardzo cieszy nas, że jesteście i czytacie <3